Artykuły

O tym, jak się robi teatr pożytku publicznego

Teatr można zbudować z marzeń. Można go stworzyć z potrzeby posiadania swojego kawałka "teatralnej podłogi", nawet jeśli nad nią trudno znaleźć choć kawałek sufitu. Można też grać i tworzyć w ciągłej tułaczce, między życzliwością i przyjaźnią. Można - bo Teatr K3 od dwóch lat tak robi. I na dodatek krzyczy głośno: uda się! - pisze Anna Danilewicz.

Oficjalna siedziba Teatru K3 to Białystok, Lipowa 18. Ale tak naprawdę cały teatr jest rozparcelowany pomiędzy trzy mieszkania, jeden garaż, trzy piwnice i duży pokój. Trochę go nawet pod łóżkiem się chowa! Ponadto gościnnie zjawia się on jeszcze na próbach w świetlicy Domu Dziecka, czy sali Białostockiego Teatru Lalek.

- Wiadomo, jak są trzy kobiety to... różnie bywa - śmieje się Marta Rau. - Ale wydaje mi się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Uczymy się wielu rzeczy od siebie. Nie ma między nami jakichś większych zatargów i kłótni. -

Ich drogi już wcześniej się przecinały. Marta grała i współzakładała Teatr 3/4 Zusno, Ewa zaś grała tu przez kilka lat po skończeniu studiów. Natomiast Ewa i Sława związane były z Teatrem Co Nieco, gdzie wspólnie i samodzielnie stworzyły kilka znakomitych spektakli dla dzieci. - A w pewnym momencie siedziałyśmy sobie i nagle padło hasło: "to co, robimy teatr?"- dodaje Ewa Mojsak. Słowo się rzekło... A w drodze do tego, by słowo ciałem-teatrem się stało, okazało się, że właśnie w przestrzeni teatru szczególnie łączą się i spotykają marzenia, potrzeby i wyobrażenia wszystkich trzech pań. Zgodnie podkreślają: tu nie ma konfliktów. I tak formułują "deklarację ideową" swojej grupy: - Chcemy robić taki teatr, który odpowiada temu, co jest w nas. Chcemy mówić od siebie, o tym co nas boli, porusza. Co w pewien sposób nam jest bliskie i naszym zdaniem, jest na tyle ważnym problemem, że warto o tym mówić - tłumaczy Marta.

Więcej takich egoistów

Egoistki! - odpowiedział ktoś kiedyś na tak sformułowane "credo". - Przecież teatr robi się dla ludzi! Cóż, tak bardzo jak ludzkie i zwykłe są potrzeby tych dziewczyn, tak bardzo są one wspólne im i innym ludziom. Ludzie przecież zajmują się w gruncie rzeczy podobnymi sprawami: kochają się i cierpią, lubią i nienawidzą. - I my mówimy też o takich sprawach, bliskich chyba każdemu. Jest zatem szansa - ogromna - że to, co jest ważne dla nas, będzie ważne również dla tych ludzi, którzy siedzą na widowni, z którymi się spotykamy w naszym teatrze - dodaje Marta. Nic dziwnego, że takie "egoistki" pierwszy swój spektakl zrobiły "dla siebie". Był bardzo "ich", bo wypływał z ich przemyśleń i bolączek, autorski, nie odwołujący się do żadnych tekstów literackich. Był obrazem i światłem: ludzkiego losu, zamkniętego w swojej kruchości, a wciąż wyrywającego się do wiecznej gonitwy za wszystkim i za niczym.

Różnie bywa

Bo K3 to po prostu kobiety trzy: Marta Rau, Sława Tarkowska i Ewa Mojsak. Trzy teatralne światy - bo każda z nich miała już za sobą jakieś doświadczenia sceniczne, zanim się spotkały. Trzy temperamenty, które dopełniają się, ale też wciąż się docierają. Aż chce się westchnąć: więcej takich egoistów nam trzeba.

"Deklaracja ideowa" nie byłaby jednak pełna, gdyby nie dziecko. Ono ma być bowiem głównym "tematem", bohaterem, widzem tego teatru. Ten teatr chce mówić o sprawach ważnych dla dzieci, występować w ich obronie. I nie kryje wcale, że zamierza być teatrem "pożytku publicznego", teatrem "zaangażowanym".

Zaangażować tatę

Łączność tych dwóch pojęć, dziecka i zaangażowania, okazała się dość przewrotna w kolejnej realizacji Teatru K3 - spektaklu "Jeż", którego szczecińska premiera odbyła się trzy tygodnie temu na scenie Festiwalu Małych Form Teatralnych "Kontrapunkt" (to była nagroda w zorganizowanym przez festiwal konkursie), a białostocka odbędzie się w najbliższą niedzielę, 15 maja (Spodki). Do tego właśnie przedstawienia dziecko, czyli Marta, "zaangażowało" swojego ojca, słynnego reżysera Krzysztofa Rau. - Chciałyśmy zrobić ten spektakl z kimś. My nie widzimy tego, jesteśmy w środku, więc nie mamy dystansu do tego, co robimy - wyjaśnia Ewa Mojsak. - Tu reżyser ma decydujący głos, czy chcemy, czy nie. Trzeba mu zaufać, że właśnie tak ma być.

- W tym przypadku pozwoliłyśmy sobie pomóc, ponieważ temat spektaklu jest bardzo trudny i stwierdziłyśmy, że same sobie z nim nie poradzimy - dodaje Marta. - Chciałyśmy mieć kogoś, kto nas poprowadzi. Oczywiście, wybór był wspólny: dziewczyny chciały pracować z Krzysztofem Rauem, a on z nimi. One chciały zrobić "Jeża" Katarzyny Kotowskiej, a jemu ten tekst też się podobał. Nie pozostało im zatem nic innego, jak tylko zaufać sobie nawzajem. - Ja mam do mojego ojca zaufanie, jeżeli chodzi o pracę reżyserską i wiem, że jeżeli postanowi coś zrobić, to zrobi to do końca najlepiej jak umie - twierdzi Marta i dodaje, że ceni zarówno jego doświadczenie, jak i samą wizję teatru, która jej też jest bliska. Co ciekawe, o ile te dwa pokolenia teatralne są dość zgodne, o tyle najmłodsi w rodzinie już taką miłością do teatralnej muzy nie pałają.- Moje dzieci są nastawione absolutnie teatralnie - śmieje się Marta Rau. - Nawet nie wiem, czy w ogóle przyjdą na najbliższą premierę i czy zobaczą to przedstawienie, dlatego że moje dzieci uważają, że teatr to coś beznadziejnego, nie chcą tam chodzić.

Stworzenie z troszkę innego świata

Nie zmienia to jednak faktu, że zarówno dzieci Marty, jak i pociechy Ewy oraz Sławy, miały ogromny wpływ na kształt teatru tworzonego przez ich mamy.

- Odkąd mam dzieci, zupełnie inaczej patrzę na świat, inaczej go odbieram - podkreśla Marta. - Nie zdecydowałam się na "Jeża" ze względu na dzieci... Ale gdybym nie miała dzieci, to pewnie ten temat by mnie w ogóle nie zainteresował - dodaje Ewa. - i na pewno łatwiej mi było go zrozumieć, jakoś to przełożyć przez siebie. Właśnie z tej perspektywy najpełniej uwidacznia się właściwe znaczenie wspominanego już "zaangażowania". Głównym bohaterem nowego spektaklu, "Jeża", jest dziecko. Chociaż może nie do końca: bo i jego matka, rodzice, każdy.

Kobieta ta bardzo pragnie urodzić własne dziecko. Dochodzi jednak do takiego momentu w swoim życiu, kiedy już wie, że go nie urodzi, że sama nic będzie mogła nosić dziecka pod sercem. Decyduje się na adopcję. Dalszy ciąg opowieści, to historia poszukiwania tego dziecka: chodzenie do domu dziecka, do ośrodków adopcyjnych, wypełnianie wszelkich procedur. W końcu w jej domu zjawia się mały człowiek. To jednak nie koniec, a dopiero początek opowieści - opowieści o tym, jak dochodzi się do tej niezwykłej bliskości pomiędzy dwojgiem ludzi, którzy na początku są zupełnie dla siebie obcy.

- I o tym właśnie Kotowska mówi bardzo pięknie: że jak ten dzieciak się pojawił, to był stworzeniem troszkę z innego świata. I dopiero powolne oswajanie się ich nawzajem prowadzi do tego, że ona w pewnym momencie odważa się powiedzieć do niego "synku", a on do niej "mamo".

Aktorki podkreślają jednak, że opowiadana przez nie historia nie dotyczy tylko tak trudnej życiowo sytuacji, że jest uniwersalna, bo dotyka każdego z nas.

- Gdybyśmy tam postawili nie dziecko, ale drugiego człowieka, dorosłego, mężczyznę i kobietę, to otrzymujemy identyczną sytuację: ludzi początkowo obcych, którzy muszą pokonać długą drogę, żeby do siebie dotrzeć. I my właśnie o tym mówimy - o takim dochodzeniu do miłości.

Grupa mniejszych szans

Choć odchodzimy od dziecka, to jednak wciąż do niego wracamy. Bo kiedy rozmawia się o poszukiwaniu bliskości między dwiema istotami, to sprawa dziecka staje się znowu niezwykle istotna. Dziecko tak łatwo jest zranić, zburzyć jego świat. - Często mam takie obrazki przed oczami, że ktoś to dziecko szarpie, popycha, strofuje co chwila, stuka po głowie, szarpie za uszy - Marta nie kryje oburzenia. - A to, ten teatr, to jeden ze sposobów, żeby powiedzieć, że jestem przeciw takiemu traktowaniu dziecka. Dziecko, jako mały człowiek, jest na pozycji przegranej, samo o siebie nie może walczyć. Dziewczyny zwracają uwagę na to, że w naszym kraju dzieci to wciąż grupa "mniejszych szans". A ich teatr, jako teatr "pożytku publicznego", chce właśnie takim grupom dawać szansę. Jak? Na przykład umożliwiając dzieciom niewidomym jak najpełniejsze odebranie spektaklu teatralnego. To ich następna realizacja, dopiero przygotowywana.

Żywa scenografia

Pomysł rzuciła Sława, która studiuje obecnie tyflopedagogikę, gdzie uczą m.in. tego, jak się komunikować z dziećmi nie w pełni sprawnymi. W pracy nad spektaklem jej wiedza na pewno się przyda. Przydadzą się też wizyty w Związku Niewidomych, choinka, którą dziewczyny urządziły tam dla ociemniałych i niedowidzących dzieci. - Dla nas jest to duże wyzwanie teatralne, nie słyszałam, żeby ktoś w naszym kraju robił coś takiego - dodaje Ewa. - To ma być spektakl nie tylko dla niewidomych, ale chcemy, żeby był zrobiony tak, by niewidomi rzeczywiście mogli go "oglądać", żeby mogli w nim uczestniczyć. Scenariusz już jest gotowy. Napisał go Darek Jakubaszek, a sam pomysł już na starcie został doceniony, bo przygotowanie tekstu zostało sfinansowane ze środków Ministerstwa Kultury. Tytuł też już jest -"Niewidzialni". Pomysł powoli się klaruje. - Chcemy w tym spektaklu wciągnąć dzieci na scenę, żeby one były w środku akcji, żeby były jednym z jej głównych elementów - tłumaczy Marta i dodaje, że dzieci mają być czymś w rodzaju "żywej scenografii". Oczywiście tylko te, które będą chciały, które nie będą bały się wejść na scenę. Jak jednak osoby pozbawione zmysłu wzroku będą mogły go oglądać? Korzystając z innych zmysłów: słuchając spektaklu, dotykając go, może nawet smakując i wąchając? Z kolei ci, co akurat z oczami mają wszystko w porządku, zostaną częściowo "zaciemnieni" - np. włożą specjalne gogle.

- Będziemy się starały, żeby do końca 2005 r. wypuścić tę premierę. Tym bardziej, że mamy nadzieję - zapewnia Marta.

Na zdjęciu:"Jeż" Teatru K3.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji