Artykuły

Oddajcie nam Bruce'a Lee!

"Wejście smoka. Trailer" w reż. Bartosza Szydłowskiego w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Jan Peszek wciela się w legendę kung-fu w krakowskim Teatrze Łaźnia Nowa. Bruce Lee, dopalacze i umowy śmieciowe to prawdziwe źródła toczącej się na polskich scenach "wojny męsko-żeńskiej".

Polski mężczyzno, jesteś draniem, brutalem i seksistowską świnią. Na próżno pytasz: "A co jeśli przypadkiem nie pobiłem żony, nie zgwałciłem córki, nie wykorzystałem singielki z kompleksem ojca, nie uchwaliłem ustawy antyaborcyjnej, nie wygryzłem z posady samotnej matki o wyższych kwalifikacjach"? Z perspektywy nowoczesnego społeczeństwa i tak jesteś wszystkiemu winny - pokazuje polski teatr. Od niedawna dodaje też jednak: Masz prawo zabrać głos w swojej sprawie. Możesz usprawiedliwić się albo stwierdzić tonem Hanka Moody'ego z "Californication": "Skoro i tak jestem skazany, to chociaż sobie poużywam".

Mężczyźni retro (od Marka Koterskiego po Andrzeja Saramonowicza) działali dotąd w sferze filmu. Na polskich scenach dominowały spektakle o zbrodniach patriarchatu. Tak długo, że skutecznie odstraszyły wielu widzów, którzy nie mieli ochoty oglądać, jak ich sceniczne alter ego prześladuje homoseksualistów i poniża mądrzejsze od siebie kobiety. Stopniowo więc ton przedstawień łagodniał. Zaczęły pojawiać się produkcje o trudach świadomego ojcostwa (monodramy "Ojciec Bóg" Marcina Perchucia i "Ojciec Polski" Rafała Rutkowskiego) i budowania związku z kobietą "samorealizującą się" (większość sztuk Michała Walczaka).

Należało się jednak spodziewać, że to nieśmiałe popiskiwanie "my też nie mamy lekko" nie potrwa długo. Że w końcu ktoś się zdrowo odwinie.

Dość już dekonstrukcji Bonda!

I faktycznie. Na sceny powrócili małomówni twardziele, mizogini, pozbawieni empatii cyniczni manipulanci, eleganccy faceci ze spluwami, czarujący dranie. Twórcy zaczęli upominać się o bohaterów swojej młodzieńczej wyobraźni. Może i James Bond nie był uświadomiony genderowo, ale czy to znaczy, że nie wolno mieć do niego sentymentu? Trzeba go bez końca "dekonstruować"?

Bartosz Szydłowski z Teatru Łaźni Nowej w Krakowie do konfrontacji ze swoim młodzieńczym idolem wciągnął Jana i Błażeja Peszków. Przygotowując spektakl "Wejście smoka. Trailer", wysłał obu aktorów w podróż do Azji śladami Bruce'a i Brandona Lee. Ojciec i syn odbywali wspólnie treningi w klasztorze Shaolin, zwiedzali wytwórnię, gdzie powstawały najsłynniejsze filmy kung-fu.

Z tymi doświadczeniami i z ogromnym materiałem filmowym wrócili, by wziąć udział w widowisku z udziałem Tymona Tymańskiego oraz mistrzów sztuk walki. Spektakl wg scenariusza Mateusza Pakuły opiera się na prostej formule castingu. Reżyser (Tymański) i scenarzysta (Jakub Kotyński) ubiegają się o fundusze na produkcję "Wejścia polskiego smoka". Zanim dostaną pieniądze, muszą jednak nakręcić trailer. Nabór do sekwencji walki zamienia się w cyrkowe show. Na scenę wysypują się zawodnicy wushu, tajskiego boksu, jeet kune do, aikido. Między wirujące nunchaku, miecze i włócznie wślizgują się coraz dziwniejsze postaci. Bywalec wszelkich castingów, śpiewający przeboje Franka Kimono.

Wojowniczy Ślimak Ninja epatujący swoją "obojnacznością". Śliski przyjemniaczek gwałcący dmuchane sex-lalki.

Bruce Lee skorumpowany

Wreszcie pojawia się prawdziwy Bruce Lee (Jan Peszek) z synem Brandonem-Krukiem (Błażej Peszek). Wiedzą, jak bardzo zostali skompromitowani przez popkulturę. Wiedzą, że są utożsamiani z wizerunkiem milczących maszyn do walki. Bruce niespodziewanie zaczyna opowiadać o zaletach stabilnego, partnerskiego małżeństwa. Partnerują sobie w próbach scen miłosnych, wywołując konsternację i oczyszczający śmiech. Bawią się brudnymi plotkami i spiskowymi teoriami na swój temat ("podobno Bruce molestował córkę!", "podobno zlecił morderstwo syna!", "podobno obaj przeżyli!"). Samooskarżają się o zatrucie milionów młodych umysłów kultem siły. Przyznają się do pogardy wobec kobiet. Stawiają się w jednym szeregu ze wszystkimi totalitarnymi przywódcami. A całość i tak kończy się wesołą nawalanką. Bo doprowadzone do ekstremum zarzuty wobec "brutalnego przemysłu filmowego" przestają w końcu paraliżować. Działają wręcz zachęcająco: nic nie da się zrobić z męską potrzebą walenia się po mordach, więc nie wstydźmy się tak bardzo, że robimy to profesjonalnie.

A powodów do wstydu mężczyznom i tak nie brak. Wiele spektakli przypomina dziś, ile upokorzeń znoszą choćby na rynku pracy. M.in. "Zaklęte rewiry" wg Henryka Worcella (pseudonim Tadeusza Kurtyki) w warszawskim Teatrze Studio (reż. Adam Sajnuk, produkcja Teatr Konsekwentny).

Powieść z 1936 to świetny materiał na pocieszycielskie show z aktualnym tematem i uniwersalnym przesłaniem moralnym w tle. Roman Boryczko (Mateusz Banasiuk) w restauracji hotelu Pacyfik przechodzi przez wszystkie kręgi wtajemniczenia - od "chłopca z ulicy", przez zmywak, aż po pełnoprawnego, dyplomowanego kelnera w uniformie z pagonami. Jego pozycja jest równie niepewna jak tysięcy współczesnych stażystów i praktykantów zatrudnionych na umowy śmieciowe. Zmaga się ze zjawiskiem branżowej "fali", obrywa od sfrustrowanego kelnera Fornalskiego (Mariusz Drężek). Wiruje między widzami usadzonymi na scenie przy kawiarnianych stołach, lawiruje między obowiązującymi w zakładzie sojuszami. Szybko uczy się nie tylko nazw alkoholi, ale też uników i kompromisów.

Byłeś poniżany, to teraz sobie użyj

W kryzysowym momencie zawiedzie zaufanie kolegów ze stryszku, z którymi zaczynał karierę na zazapleczu, wymieniał się kuksańcami i masturbował na czas. Da się wciągnąć w system "byłeś poniżany, to teraz sam sobie użyj". Na sali panuje jednocześnie atmosfera koszar i dancingu, więzienia z "Chicago" i szpitala z "Lotu nad kukułczym gniazdem". Mimo rewiowej, naiwnej formy przedstawienie sprawdza się jako opowieść o pokoleniu, które wejdzie w życie z "kelnerską" mentalnością.

Chyba że stanie się cyniczne jak "Król dopalaczy" (Marcin Sitek) z one man show Łukasza Bluszcza (scena na Chłodnej 25 w Warszawie).

Tytułowy król głosi program otwartej mizogini, nietolerancji, braku skrupułów i ceregieli. Oferuje dropsy przynoszące natychmiastową satysfakcję. Dość frajerstwa, czas pokazać babom, gdzie ich miejsce. Król ma oczywiście miękkie podbrzusze, jego bezczelność wynika głównie z lęków, ale jego monolog pełen szczerej, bezczelnej nienawiści do świata wykastrowanego przez próżne, pyskate akademiczki i tak robi wrażenie.

Nastroje "odwetowe" wśród upokorzonych, przytłoczonych oskarżeniami facetów zauważyli już nie tylko twórcy kultowych filmów ("Fight Club"), ale i przemysł reklamowy (słynna reklama Burger King "I'm Man Hear me Roar").

Stopniowo i w teatrze pojawia się refleksja nad tym, co w zasadzie zmieniło się w sytuacji mężczyzn. Stąd też m.in. natłok spektakli o sportowcach ("Szwoleżerowie" Jana Klaty o żużlu, "Deus ex Machina" Krzysztofa Garbaczewskiego o Formule 1) i superbohaterach. W humanistyce przez lata teoretyzowały ich kobiety: genderystki, feministki. Nareszcie próbują przyjrzeć się sobie sami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji