O narkomanii stara pieśń
"My, dzieci z dworca ZOO" to spisane przez Kaia Hermanna i Horsta Riecka wyznanie 15-letniej narkomanki Christiane F., wypowiedzi jej matki, funkcjonariuszy policji oraz osób, które w owym czasie w Berlinie Zachodnim zajmowały się zwalczaniem narkomanii. Dziennikarze Hermann i Rieck poznali dziewczynę w 1978 r, kiedy to była świadkiem w pewnym procesie. Od prawie roku już nie ćpała. Rzecz drukowano najpierw w kilku numerach "Sterna", potem wydano w formie książkowej. Na język polski przetłumaczył ją na początku lat 80. Ryszard Turczyn.
"Dzieci" to znakomite jak na owe czasy studium psychologiczne "ćpuna" i obnażenie socjologicznego podłoża zjawiska narkomanii. W momencie, kiedy książka powstała, stanowiła rewelację na skalę europejską. Wkrótce jednak zaczęło się pojawiać bardzo wiele podobnych rzeczy. Także w Polsce. Problem nie szokuje już świeżością. Od kilku lat o narkomanii mówi się prawie wyłącznie w powiązaniu z AIDS. Toteż już samo sięgnięcie po tę akurat pozycję dziś, nawet gdyby celem miało być ostrzeżenie młodzieży przed straszliwą plagą narkomanii, nie wydaje się specjalnie trafne.
Zastrzeżenia budzi też adaptacja. Dobór tekstu nie ukazuje dość wyraźnie drogi Christiany do nałogu i "poprzez" nałóg, powolnego staczania się i rozpaczliwych prób wyjścia z narkomańskiego piekła. Także "dydaktyczne" uśmiercenie dziewczyny po to, by ci, którzy mają ochotę wstrzyknąć sobie po raz pierwszy - zawahali się, jest mało uzasadnione. Zwłaszcza w świetle tak dużego skrótu biograficznego, jaki widzimy na scenie oraz koncepcji poszczególnych ról. Można zrozumieć, że "złoty strzał" aplikuje sobie Dietlef. Sławomir Baczulis gra bowiem osobnika nie mającego już prawie kontaktu z rzeczywistością. Mało to jednak prawdopodobne w wykonaniu Christiane. Małgorzata Witkowska jest w tej roli dziewczyną bardzo aktywną, pełną inwencji, nieźle radzącą sobie w narkomańskim światku. Zgodnie zresztą z tym, co prezentuje sobą "książkowa" Christiane.
Nie podoba mi się też sama konstrukcja adaptacji. Postaci Kurta, Stelli i Dietlefa wprowadzone zostały niepotrzebnie. Lepiej było dać ich czas sceniczny Christiane. Jako monodram rzecz byłaby o wiele bardziej wiarygodna i spójna. Szczególnie, że Kurt to postać wymyślona przez autora adaptacji. Takiego dobrodusznego starszego pana, jakiego kreuje Leszek Polessa. W żadnej poradni odwykowej prawdziwa Christiane nigdy nie spotkała. Przeciwnie - choć chciała się leczyć - we wszystkich placówkach odwykowych napotykała obojętność i chłód. Książka jest m. in. oskarżeniem społeczeństwa o nieumiejętność postępowania z młodocianymi narkomanami, o niedawanie im szansy sensownego leczenia. Ten aspekt socjologiczny w inscenizacji w ogóle prawie nie zaistniał, a przecież nie jest on bez znaczenia w budowaniu psychologicznej prawdy o postaciach.
Pomimo nie najciekawszego kontekstu Christiane Małgorzaty Witkowskiej prezentuje się dobrze. Młoda aktorka dość umiejętnie, urozmaiconymi środkami oddaje tak charakterystyczne dla narkomanów zmiany nastrojów, trzymając widza w napięciu opowiada o tragedii Christiane.
Interesujący był pomysł poprzedzenia spektaklu zwiedzaniem wystawy na temat narkomanii.