Artykuły

Ludwik Benoit w roli Solomona

Pierwsze sceny rozgrywane są w leniwym tempie, prawie nudzą. I oto, zanosząc się starczym kaszlem, do pokoju pełnego rupieci wchodzi on - Gregory Solomon, handlarz używanymi meblami... Wygłasza parę tuzinkowych komplementów i obiegowych mądrości, jest początkowo bezbarwny, nijaki, zdaje się stanowić tylko tło tego dramatu i przeszłości, w którym dwaj bracia rozważać będą swoje racje moralne i racje dawno umarłego ojca.

Rola Solomona rozkwita jednak podwójnie: pod piórem autora "Ceny", Artura Millera i w zetknięciu ze znakomitym atuorstwem Ludwika Benoit, którego dawno doprawdy nie widziałem tak doskonale usposobionego, bez reszty zespolonego z postacią.

Miller przdał temu starcowi gorzką, życiową mądrość, znajomość ceny, którą trzeba płacić zawsze i za wszystko. Dał mu słowa, głębokie i pełne treści, zaś Ludwik Benoit przyjął je za swoje, nasycił życiem, barwą, doświadczeniem.

Recenzent - z natury rzeczy po trosze profesjonalista - też płaci swoją cenę za przyjemność odbierania zaproszeń: mniej niż inni uwrażliwiony jest na magię teatru, wciąż i wciąż dokonuje analizy, stara się rozdzielić tekst od roboty aktora, robotę aktora - od pomysłów reżysera... Ludwik Benoit dostarczył mi jednak rzadkiej radości tworząc postać tak wyrazistą, że zapominałem chwilami: gra Solomona, czy nim po prostu jest.

Miałem piekielną ochotę też sprzedać mu parę używanych mebli, pozwolić zjeść jajko na twardo, raz jeszcze przypatrzeć się z bliska, jak przykryte czerwonawymi powiekami maleńkie oczka biegać będą chytrze po całym pokoju. Wierzyłem - tylko dzieci potrafią tak wierzyć - że wydarty ze sceny Benoit nadal będzie mówił słowami Solomona, chodził jego krokami, nawet kaszlał jego kaszlem...

Zarazem zrozumiałem chyba coś, co nie zostaje dopowiedziane, a jednak jest najzupełniej czytelne: nie kupno i sprzedaż, nie zysk był tu ważny, a sam handel, który może stać się treścią życia, jak dla kogoś innego pisanie czy muzyka. Dla Solomona handlować znaczyło żyć, dlatego nie wolno, przenigdy nie wolno, śpieszyć się z wymienianiem ceny; Staff pisał nawet (choć pisał to o miłości), iż "...większą mi rozkoszą podróż, niż przybycie".

I w tym znaczeniu Solomon - a może Ludwik Benoit właśnie - pojął sztukę, jak naprawdę intensywnie żyć.

Nie pierwszy to bodaj raz w scenicznych realizacjach "Ceny" dająca piękne pole do aktorskiego popisu rola starego handlarza zaciążyła nad całością spektaklu. Gdy cała niemal pierwsza część jest tak świetnie prowadzona przez jednego aktora, wszystkie pozostałe role muszą, niestety, zszarzeć i zblednąć, aczkolwiek kiedy indziej mówilibyśmy o nich zapewne z większym uznaniem.

WOJCIECH PILARSKI (Walter Franz) ma za sobą wiele już ról wymagających wewnętrznej siły i umiejętności przekonywania - odwołał się do swoich doświadczeń, ale jego racje wypadły obojętnie i oschle.

O HANNIE BEDRYŃSKIEJ (Estera Franz) niewiele umiem rzec: w raczej marginesowej roli powtarzała samą siebie, co - być może - zostało zresztą wliczone w strategiczny plan reżysera.

Bardziej wieloplanową rolę stworzył natomiast TADEUSZ SZMIDT (Wiktor Franz): był miękki, właściwie bezradny (nawet w jego młodzieńcze zdolności wierzyliśmy trochę na kredyt), a gdy przyduszony okolicznościami próbował twardnieć, konsekwentnie popadał w urzędową sztywność dobrze wyszkolonego policjanta.

Reżyserował JAN SKOTNICKI - pewnie i z nerwem - choć pomysł (nie wiem, czy oryginalny) otworzenia drugiej części sceną zamykającą część pierwszą, nie wydał mi się szczególnie szczęśliwy.

Scenografia IWONY ZABOROWSKIEJ - zagracając pokój taktownie nie wpadła w efekciarstwo i przesadę.

Streszczać sztuki - pozwólcie - tym razem nie będę, zacytuję raczej kilka zdań z wywiadu autora, udzielonego w styczniu 1968 roku, tuż przed premierą "Ceny" na Brodwayu. "W "Cenie" - mówi Miller - występują cztery osoby, które doszukują się sensu i powodów. Całej tej czwórce chodzi pośrednio lub bezpośrednio o odpowiedzialność. Odpowiedzialność jest kształtem miłości (...), jest tym, dzięki czemu ludzie zachowują zdrowe zmysły, jeśli im się to uda. Związki łączące ich z innymi ludźmi nie pozwalają im pogrążyć się w szaleństwie".

Obszerniejsze fragmenty wywiadu i wiele innych interesujących tekstów - znaleźć można w programie. Programy TEATRU NOWEGO z reguły stoją zresztą na wysokim poziomie i doprawdy warto z nich korzystać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji