Artykuły

Egzorcyzmy i czarownice

Jest coś w klasycznej już dzisiaj, dramaturgii amerykańskiej, co wywołuje w nas uczucia, jakie -- mutatis mutandis - widzom teatru antycznego nakazywały przeżywać litość i trwogę. To nic, że stopiło się jej ostrze społeczne; dramaturgia ta nikogo już nie może zbulwersować, a i jej odkrywczość w zakresie formy teatralnej nie dla wszystkich jest oczywista, wszak - łatwiej po latach sobie to uświadomić - wcześniej był Czechow, Ibsen, Strindberg. Przecież jednak podważyć nie sposób tego co jest solą każdego dobrego dramatu - precyzji w zarysowywaniu konfliktu moralnego i jego założonej "nierozwiązalności".

Właśnie problematyka moralna zawarta w dramacie na przykład Arthura Millera, ciągle niepokoi, intryguje. Uwaga ta dotyczy zwłaszcza "Czarownic z Salem", sztuki dobrze znanej polskiej publiczności. Mniej już nas dzisiaj obchodzi jej podtekst obyczajowo-polityczny. Miller swym dramatem wystąpił przeciwko kulturze, w której wyrósł. W jakim stopniu obecnie możemy zrozumieć korzenie jego resentymentów? Cóż wiemy o tradycji purytańskiej, obejmującej swymi wpływami obszary dalekie od religii? No, ale pozostaje, oporny na działanie czasu oraz przekraczający granice kulturowe, konflikt sumienia, tak ostro i, rzekłbym bezwzględnie wyrażony w losie Johna Proctora.

W Tarnowskim Teatrze im. L. Solskiego gra go gościnnie Kazimierz Borowiec, aktor Starego Teatru. Interesująca to kreacja. Proctor Borowca nie jest, a tak się go na ogół przedstawia, człowiekiem słabym, który niejako przez przypadek, wolą złego losu, wplątany zostaje w sieć zarzuconą przez jego dawną kochankę, Abigail. Jest pragmatystą, a określenie to wcale go nie deprecjonuje. Pragmatyzm oznacza tu po prostu wiarę w porządek świata, w jego nieskomplikowaną budowę: białe to białe, a czarne - czarne. Dlatego, gdy porządek ów zostaje zburzony, to właśnie w imię tej prostej prawdy Proctor wybierze śmierć. I nie będzie to wcale akt heroizmu. Ale i nie - rozpaczy czy desperacji. Taki jest bowiem wymiar i konsekwencja postawy życiowej naznaczonej pragmatyzmem. Proctor sankcji nie znajdzie tu na ziemi (wszak sąd ludzki okaże się niesprawiedliwy), lecz tkwi ona - właśnie "naturalnie" - w nim samym, co pozwoli mu umrzeć z prawdziwą godnością i bez świadomości klęski i zniewalającej samotności, choć przecież nie będzie to śmierć "za idee".

Interesująca jest także rola Pawła Korombla, bardzo zdolnego aktora młodego pokolenia. John Hale wkraczając na scenę głęboko wierzy w swoją misje - z Salem trzeba usunąć szatana, który wcielił się w tutejsze kobiety! I trzeba to uczynić nie w imię władzy reprezentowanej przez Kościół, lecz w imię Boga. Bo przewielebny Hale prawdziwie kocha Boga. Jest oschły i bezwzględny, bo wiara wyklucza brak pryncypialności. Jeśli mówiąc, nie patrzy w oczy swych interlokutorów, to nie dlatego, że jest dewiatem: on odczuwa pewien rodzaj nawiedzenia. Hale przybył do Salem z konkretnym zadaniem i pragnie się z niego wywiązać, gdyż wierzy, że jego intencje są czyste, jak czysta i młodzieńcza jest jego miłość do Boga. Jakaż więc w jego duszy powstała zadra, gdy okazuje się, że sąd nad czarownicami jest tragiczną pomyłką i mistyfikacją! Opuszcza więc salę sądową nie tylko dlatego, iż wygrywa w nim instynkt moralny, ale również dlatego, bo pohańbiona została jego czysta wiara w Boga.

Za to dewiatem i fanatykiem jest Danforth, zastępca gubernatora, główny sędzia rozprawy. Janusz Hamerszmit wyraziście pokazał jego prawdziwe motywy działania sprowadzające się do ratowania prestiżu władzy. Ortodoksja przyjmuje tu monstrualne kształty, niepotrzebnie chyba dodatkowo jeszcze ubrana w nieco sztampowy gest i nadmierną ekspresję ruchu wyzwalanego w scenach początkowo statycznych.

Niestety, role kobiece w tarnowskim przedstawieniu wypadły blado. Abigail (Elżbieta Gruca) okazała się histeryczką, a tajemnica jej demoniczności pozostała nie odkryta. Cóż nią powodowało, czyżby tylko zawiść i samicze pożądanie? W tym układzie pierwszoplanowa rola przypadła Ziucie Zajacównie. kreującej postać Mary Waren, służącej Proctorów, którą w scenie w sądzie zobaczyliśmy jako osobę kruchą, z rozpaczą poddającą się moralnej presji wywieranej na niej przez bezwzględnego Danfortha.

"Czarownice z Salem" wyreżyserował i zainscenizował Andrzej Jakimiec. Zrobił to przejrzyście i w sposób przemyślany z wyraźną intencją wydobycia z tekstu ponadczasowych walorów natury etycznej, choć momentami (zwłaszcza w I akcie) hieratyczny układ postaci oraz surowy i statyczny wyraz sceniczny nieć drażniły. Sojusznikiem okazała się Katarzyna Żygulska, ustanawiając pole gry aktorskiej w kształcie ogromnego zbitego z desek krzyża; dłuższy bok wdziera się w widownię, całość dopełnia układ wysoko podwieszonych nad sceną czarnych tiulów. Również muzyka Andrzeja Zaryckiego niepokojąca i złowieszcza, zespolona z bardzo dobrym (to też ważne!) systemem nasycenia sceny światłem, okazała się immanentną częścią tarnowskiego przedstawienia, budującą jego jednolity ton.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji