Artykuły

Wysoka cena

Teatr - przynajmniej w odniesieniu do twór­czości Arthura Millera - jest miejscem żywej konfrontacji, okazją do ukazania (przez autora, reżysera, aktorów) i do­strzeżenia (przez widow­nię) sił kierujących ży­ciem człowieka. Krócej: teatr jest jakby czymś w rodzaju głośnego myśle­nia za nas o naszych sprawach.

Ale dopiero wtedy sztuka dobrze spełnia swoje zadania, jeśli roz­poczęty w teatrze proces myślenia nie ustaje w chwili opuszczenia kur­tyny, lecz wędruje z na­mi, by nie dać nam spo­koju przez wiele dni i nocy.

Arthur Miller, w prze­ciwieństwie do egocen­trycznej na ogół współ­czesnej dramaturgii, pra­wie każdą swoją sztukę chce odnieść do losu czło­wieka, poddanego rygo­rom ekonomicznym, poli­tycznym, socjalnym. Lecz chociaż Miller głównego wroga człowieka upatru­je w niedoskonałej strukturze społecznej naszych czasów - nie uwalnia bynajmniej jednostki od odpowiedzialności za jej czyny, za jej aspiracje i kryteria moralne.

Każdy z nas odpowia­da za swój los, ma moż­ność - mimo wszystko - kształtować swoje życie i nie wolno mu z tego zre­zygnować. Oczywiście nad naszym życiem ciąży życie innych - ale i od­wrotnie. Zatem odpowie­dzialność jest obustronna - zanim oskarżysz in­nych, najpierw oskarż siebie.

Albo? Albo trzeba bę­dzie zapłacić cenę naj­wyższą. Tak jest właśnie w "Cenie", wystawionej przez Teatr "Ateneum". Sztuka ta oparta na retrospekcji z początku lat trzydziestych (lat wiel­kiego kryzysu amerykań­skiego i światowego) wskazuje właśnie na ko­nieczność samowiedzy w kształtowaniu własnego losu.

"Cena" to tragedia zmarnowanego życia pewnej rodziny amery­kańskiej. Fabuła jest tu tylko pretekstem do ob­rachunku życiowego bo­haterów sztuki. Podczas spotkania między dwoma braćmi (po 28 latach nie­widzenia) każdy z nich usiłuje udowodnić swoje racje, które drugi stara się podważyć. Racje jed­nego i drugiego okazują się być fałszywe. Dlatego właśnie życie obu braci jest zmarnowane.

Centralną postacią sztuki Arthura Millera jest świadek tego spot­kania, człowiek z zew­nątrz, dziewięćdziesięcioletni handlarz meblami, Gregory Solomon. Ta bogato narysowana rola jest jakby odpowiedni­kiem chóru w sztuce an­tycznej: komentuje wy­darzenia, jest głosem su­mienia i mądrości osta­tecznej.

Gra ją Jan Świderski. Jest to kreacja miary najwyższej - godna Sol­skich, Jaraczów, Zelwe­rowiczów. Aktor nasycił tę postać głęboko ludzki­mi cechami, dał jej ciep­ło i prawdę. Jest to wspaniałe studium sta­rości, która nie chce się poddać życiu i choć wie­lokrotnie człowieka tego powalają ciosy, dźwiga się uparcie i walczy do końca. Świderski wzbogacił rolę Solomona po wielokroć. Jest to nie tyl­ko jedna z największych kreacji w dorobku tego aktora, ale również jed­na z największych krea­cji aktorskich ostatnich lat sceny polskiej.

Poziom aktorski całego spektaklu jest zresztą wyjątkowy. Krzysztof Chamiec w roli młodego brata, policjanta, który poświęcił swą karierę naukową i talenty w imię obowiązków rodzinnych (jak się w końcu okazu­je - niepotrzebnie), bły­snął całą gamą najsub­telniejszych odcieni gry aktorskiej. Przejmująca była Hanna Skarżanka w roli jego żony, a Stani­sław Zaczyk (z najmniej wdzięcznej roli brata, któremu się powiodło) wydobył celnie ów ak­cent pustki wewnętrznej.

Reżyser Janusz War­miński może być dumny z jeszcze jednej świetnej pozycji Teatru "Atene­um", który w ostatnim sezonie teatralnym zde­cydowanie wysunął się na czoło teatrów war­szawskich. Bardzo dobrze brzmi przekład Kazimierza Pio­trowskiego, a scenografia Andrzeja Sadowskiego trafnie wprowadza w kli­mat Ameryki lat trzy­dziestych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji