Artykuły

"Wszyscy moi synowie"

ARTHUR Miller cieszy się renomą najwybitniejszego, obok Williamsa, współczesnego dramaturga amerykańskiego. Sztuka "Wszyscy moi synowie" którą oglądaliśmy wczoraj w Teatrze Telewizji, uważana jest za jeden z najlepszych jego utworów. Sztuka napisana została w roku 1947, liczy więc sobie ponad ćwierć wieku. Czy to dużo czy mało? Za dużo, aby mogła być przyjmowana jako rzecz całkiem współczesna, za mało, żeby traktować ją z respektem należnym klasyce. Czy to oznacza, że sztuka ta, sztuka dzięki której sklasyfikowano Millera jako pisarza podejmującego tematykę społeczna i moralistę, zestarzała się, że z upływem czasu straciła aktualność?

Zapewne, zbyt często przypisujemy dziś wielu utworom wartości ponadczasowe, zbyt często mówimy o "treściach ogólnoludzkich", zbyt łatwo wydajemy legitymacje "wiecznej aktualności". Są to określenia tak dalece zdewaluowane, że lepiej zastosować miarę inną: wszystko zależy tu od tego czy los ludzi o których autor opowiada, przykuje uwagę i uczucia widza, czy będzie on mógł w jakimś stopniu utożsamić się z ich przeżyciami? W dwa lata po wojnie sztuka ukazująca przemysłowca, który sprzedawał lotnictwu wojskowemu zdefektowane części samolotów, była dramatem demaskatorskim, była rozrachunkiem ze społeczeństwem wierzącym bałwochwalczo w jedno tylko bóstwo: sukces materialny. Owe demaskatorskie treści sztuki Millera należą już dziś do rzędu prawd oczywistych i nie one najbardziej nas interesują. Z biegiem czasu nastąpiło jak gdyby przesunięcie akcentów: "Wszyscy moi synowie" to obraz przenikania się dwóch sfer życia ludzkiego, przenikania się spraw rodzinnych i spraw - najogólniej mówiąc - społecznych. Obraz moralnej klęski człowieka zamykającego się w kręgu spraw pozornie własnych, pozornie prywatnych.

PRVWATNTY, "rodzinny" egoizm Joego Kellera, dla którego synowie są przede wszystkim "spadkobiercami", prowadzi do zbrodni i stawia synów przed przerażającym problemem: muszą mieć dość odwagi, aby osądzić ojca jako zbrodniarza, muszą się go wyrzec. Miller jest zbyt mądry, jest zbyt dobrym obserwatorem, aby naświetlić jednostronnie: i stary Keller i jego żona Kate są ludźmi i krwi i kości, wyposażonymi w cechy budzące odruch sympatii; są winni ale są zarazem ofiarami. Hanna Skarżanka i Henryk Bąk w pełni, acz z niezbędnym tu taktem i umiarem, wykorzystali możliwości psychologicznej motywacji (bo trudno tu mówić o usprawiedliwieniu) postępowania odtwarzanych postaci. Zwłaszcza Henryk Bąk wydobył z roli Joego wiele autentycznego, ludzkiego ciepła, przez co tym bardziej wstrząsające wrażenie robiło stopniowe odsłanianie się obiektywnego sensu jego czynów. Godnym go partnerem okazał się Piotr Fronciewski jako Chris, który - arcysłusznie - nie starał się heroizować postaci tego jedynego w tej sztuce bohatera pozytywnego. Rola ta bardzo dobrze świadczy o zdolnościach i opanowaniu warsztatu przez tego młodego aktora.

Data publikacji artykułu nieznana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji