Dlaczego lepiej być martwym niż żywym
Nie, nie popadłam w powakacyjną depresję i nie ulegam odcieniom szarości zbliżającej się jesieni, po prostu stwierdzam, że lepiej być martwym niż żywym. Tak o nas, autorach, myślą setki osób, może więc warto przyznać im rację - pisze Malina Prześluga w felietonie dla e-teatru.
Martwy autor to dobry, zgodny człowiek. Nie zawyża stawek, zgadza się z reżyserem, brawurowo przyjmuje krytykę, ze stoickim spokojem reaguje na wywinięcia na lewą stronę i nie stresuje aktorów pojawianiem się na premierach. Martwy autor ma klasę. Nie dobija się do zamkniętych drzwi, nie zasypuje kierowników literackich sympatyczną korespondencją z załącznikiem, nie dzwoni w przerwie na drożdżówkę z pytaniem o umowę. Martwy autor jest także bezpieczny, zwłaszcza autor martwy od dawna. A autor sztuk dla dzieci martwy od dawna to leżący ideał. Nauczycielki i przedszkolanki mogą bez obaw wyjść z przedstawienia, zapalić i poplotkować o skutecznych metodach edukacji, przecież taki swojski umarlak niczym ich nie zaskoczy. Był martwy, gdy one były dziećmi, jest martwy i teraz. Nie miał jak rozebrać Kapturka do naga i włożyć w usta Alicji w Krainie Czarów szewskiej elokwencji. Bo ci żywi tak robią, kto ich tam wie. Kto ich tam sprawdza. Kto ich tam czyta.
Martwemu autorowi nie w głowie postmodernistyczne fiksum dyrdum, plotkują panie nauczycielki i przedszkolanki. Nie sprowadzi dzieci na nieznaną drogę, nie trzeba będzie tej drogi kontrolować. I opracowania są, to się z dziećmi porozmawia na temat, bez oglądania. Że wilk jest zły, a czerwony kapturek dobry, plotkują sobie radośnie, z pełną znajomością tematu.
Co więcej - martwy autor, czyli taki, co po śmierci wciąż jest autorem - to zwykle osoba znana i szanowana, marka sama w sobie. Nie potrzebuje przesadnej promocji. Nie trzeba przy nim stosować szatańskich technik guerrilla marketingu, który, jako forma reklamy, nie przystoi przecież sztuce wyższej. Nie trzeba przygotowywać psychicznie szkół i przedszkoli, uświadamiać wychowawców, szukać nowych, ciekawych sposobów dotarcia. Ministerstwo Edukacji nie musi zagadywać "Hej, co tam u was?" do Ministerstwa Kultury i może zająć się ważniejszymi sprawami. A teatr dla dzieci, dotowany często mało śmieszną jałmużną, może liczyć na frekwencję bez dodatkowych kosztów. Bo tak naprawdę nie o czyjąś złą wolę w tym wszystkim chodzi, a o brak porozumienia między instancjami i brak środków, choćbyśmy naprawdę wszyscy chcieli dobrze.
Znam jednego martwego autora. Żeby nie rzucać słów na wiatr, spytałam go o zdanie. Powiedział, że tak, faktycznie, wielkim poetą był.
Tak więc, autorzy, dajmy sobie spokój z pisaniem nowych rzeczy, zróbmy dobrze państwu i wymrzyjmy szybko z głodu. Chyba że ktoś ma pomysł na lekturkę, ale taką, co jest w kanonie od dawna.