Artykuły

"Śmierć komiwojażera" w Warszawie

W okresie szczytowego nasilenia "nieustającego festiwalu millerowskiego", jaki tak dobitnie zaznaczył się na scenach polskich w ubiegłych sezonach, mieliśmy już sposobność zanalizować dokładniej tekst Śmierci komiwojażera, przy okazji wystawienia tej sztuki przez teatry pozawarszawskie. Wystawione ostatnio w "Ateneum" Pewne rozmowy prywatne w dwóch aktach z requiem - jak w podtytule określa Miller swój dramat - na ogół chyba czysto i wiernie odzwierciedlają zasadniczy nurt utworu. Ten nurt, który w najbardziej lapidarnym skrócie został przez autora wyrażony już w samym tytule. Gdyż nazwa "śmierć komiwojażera" nie określa wszakże tylko jednostkowego dramatu, spowodowanego indywidualnymi cechami bohatera; symbolizuje ona zarazem bankructwo pewnego typu mentalności i stosunku do świata.

Samo pojęcie komiwojażera kojarzy się w naszym odczuciu z pewną formacją cywilizacji, z tym jej odrostem, który - słusznie czy niesłusznie - przywykliśmy traktować jako "amerykańskość" (zastąpienie realnych wartości życia poprzez zewnętrzność obiegowych sloganów; monstrualnie wydęta funkcja reklamy; "keep smiling" jako magiczna formułka życia ułatwionego; itd itd.) W "Ateneum" te perspektywy myślowe utworu zarysowują się jasno i wyraziście, przede wszystkim dzięki temu, że reżyser (Warmiński) inteligentnie i logicznie ustawił akcenty, uporządkował rozliczne nawarstwienia sztuki i wydobył na powierzchnię jej nurt najbardziej istotny. (Nie jest to wcale takie proste i łatwe do przeprowadzenia w tej sztuce, której szczególna konstrukcja (nieustanne przeplatanie się wątków czasowych; aktualnego i wspomnieniowego) może stwarzać pokusę do jakiegoś roztopienia się w mglistym i ogólnikowym "symbolizmie"; jak znowu tak charakterystyczne dla dzisiejszego dramatu amerykańskiego lubowanie się autora w jaskrawości realiów życia codziennego - grozi wykonawcom zagubieniem się w naturalizmie szczegółów.

Tych niebezpieczeństw reżyser bardzo szczęśliwie uniknął; dzieje Willy Lomana i jego rodziny zostały w spektaklu przedstawione przejmująco, a konsekwentnie i czytelnie dla każdego widza, nawet takiego, który o problematyce tej sztuki nic uprzednio nie słyszał. A jednocześnie nawet ten nieprzygotowany widz potrafi na podstawie widowiska zrozumieć nadrzędną wymowę utworu - ów najbardziej ogólny sens śmierci (i życia!) komiwojażera. Przyczynia się do tego również przeprowadzenie roli głównej. Władysław Krasnowiecki jako Willy Loman jest prawdziwy i głęboko ludzki, budzący żywe współczucie i nawet znajdujący jakieś psychologiczne usprawiedliwienie jako nieszczęsna, zapędzona w zaułek bez wyjścia, postać indywidualna; a zarazem odpychający i stanowiący groźne ostrzeżenie jako reprezentant i produkt pewnej ogólnej postawy życiowej. Także i Bohdan Ejmont w roli Billy'ego daje przejmujący i głęboko odczuty wizerunek konkretnej osobowości, unaoczniającej jednak zarazem bardziej syntetyczne założenie autorskie. Inne wykonania aktorskie w tym przedstawieniu nie wyszły chyba poza poprawność. Natomiast duże wątpliwości budzi założenie scenograficzne spektaklu. Niezależnie od tego, jaki rodzaj umowności obiorą sobie tutaj realizatorzy (bo oczywiście jasne jest, że konstrukcja sceny musi w tym wypadku odbiegać od zwykłej konwencji "realistycznej", zarówno ze względu na całą fakturę sztuki, jak zresztą na wyraźne życzenie autora), niezbędne wydaje się zdecydowane podkreślenie pewnego dostatku w mieszkaniu Lomanów: właśnie owego zewnętrznego blichtru, tak organicznie związanego z tymi zasadzkami, jakie pozorne dobrodziejstwa "życia ułatwionego" stwarzają dla synów współczesnej cywilizacji. Tymczasem rozwiązanie dekoracyjne w "Ateneum" (podobnie zresztą jak w większości innych realizacji polskich tego utworu) sprawia wrażenie przygnębiającego opuszczenia, ubóstwa, nieomal nędzy. Nie chodzi oczywiście o jakieś realistycznie rozbudowane "zamożne wnętrze"; wystarczyłoby zasugerowanie go przez jeden choćby, ale wyraziście wyeksponowany i syntetyczny element. Willy Loman nie ginie przez to, że nie ma gdzie mieszkać, albo na czym spać i z czego jadać, tylko przez to właśnie, że zbyt wyłącznie dał się opętać magii super-nowoczesnych tapczanów, lodówek, a nawet owych sztucznych "ogródków", na których wyschniętej glebie nie rodzi się żadna roślinka pod jaskrawym słońcem neonów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji