Artykuły

Synowie żądają rozrachunku

Nazwisko Artura Millera - najgłośniejszego obok Tennessee Williamsa dramaturga amerykańskiego doby dzisiejszej nie jest zapewne obce także i naszej szerokiej publiczności. Ale raczej z filmu (Czarownice z Salem) i filmowych plotek (ex-małżonek - Marylin Monroe) niż z przedstawień zrealizowanych na lubelskiej scenie. Tymczasem twórczość sceniczna Millera, zwłaszcza ta wcześniejsza, z pierwszego powojennego dziesięciolecia zasługiwała zawsze na większe zainteresowanie z naszej strony. Choćby dlatego, że jest to naprawdę dobry teatr popularny, którego publicystyczno-moralizatorska warstwa nie kolidując bynajmniej z naszymi zapatrywaniami podsuwa sporo żywych treści do ponownych przemyśleń.

Twórczość tego lewicującego Amerykanina pasuje więc jak ulał do uprawianego u nas modelu teatru, który ma łączyć zadania artystyczne z popularyzatorską i wychowawczą funkcją. Toteż zainteresowanie naszych teatrów twórczością Millera wydaje się całkiem uzasadnione. Ale szczytowy punkt tego zainteresowania mamy już poza sobą; przypadł on "na lata 1959-1961, kiedy to kilkanaście teatrów w różnych krańcach Polski prześcigało się niemal w realizacji najlepszych sztuk tego autora: "Procesu w Salem", "Widoku z mostu" i "Śmierci komiwojażera".

Lublin w tych wyścigach udziału nie brał, zachowując zimną krew i takiż dystans do "modnego autora", publiczność mogła mieć jednak trochę żalu, ale nie traciła nadziei.

Jakoż i przyszedł dzień rekompensaty, a stało się to za sprawą Kazimierza Brauna, którego dwuletnie bez mała wysiłki skierowania teatru lubelskiego w stronę ambitniejszego, a równocześnie zaangażowanego społecznie repertuaru zdają się dawać pewne rezultaty. Wyrazem tej tendencji jest też realizacja jednej z pierwszych powojennych sztuk Millera, a najmniej u nas "ogranej" - pt. "Wszyscy moi synowie". Jest to pełen ostrych spięć dramat psychologiczny, który mocno angażuje emocjonalnie, aczkolwiek nie zawiera dla nas jakichś prawd szczególnie odkrywczych.

W naszym odczuciu sprawa Joe Kellera i jego wspólnika sprzedających wojsku swojej własnej ojczyzny zbrakowane głowice do cylindrów samolotów jest znacznie - jak sądzę - prostsza niż w narodzie, gdzie umiejętność korzystania z okazji zrobienia dobrego byznesu stała się poniekąd miernikiem wartości społecznej człowieka. Dla nas - draństwo starego Joe i jego wspólnika odsiadującego karę w więzieniu jest zagadnieniem bezdyskusyjnym, jako że w innych chowaliśmy się warunkach i w innych wzrastaliśmy ideałach. Nie nazwalibyśmy np. niewinnym wspólnika Joego, Deevera, któremu nie udało się uniknąć odpowiedzialności karnej, a którego rehabilitacji w oczach swoich dzieci jesteśmy świadkami. Deever tłumaczący się, że wykonał jedynie polecenie Joego, sprzedając owe pęknięte głowice wojsku, czym spowodował śmierć 21 lotników własnej, ojczystej armii. Zaraz narzuca nam się analogia z argumentacją niemieckich przestępców wojennych, którzy, posłuszeństwem wobec przełożonych wyższej rangi tłumaczyli swe najbardziej bestialskie zbrodnie.

Sprawa więc owej "niewinności" wspólnika Joego, o której raz po raz mowa w sztuce - jest więcej niż problematyczna. Zresztą kwestia odsiadującego karę wspólnika jest tu motywem raczej pobocznym. Osią sztuki, wobec której obracają się zdarzenia i gorące polemiki osób działających, jest problem odpowiedzialności nie tyle prawnej, co moralnej. Bo człowiek, któremu udało się uniknąć więzienia, cieszący się wolnością i powodzeniem życiowym, zmuszony jednak będzie zdać rachunek przed własnym synem i własnym późno obudzonym sumieniem. Ten właśnie moment dramatycznej kontrowersji uczuć, postaw etycznych, poglądów jest główną treścią sztuki Millera. I na tej problematyce skupia się nasza uwaga. Jest w tym zresztą spora zasługa reżysera - Kazimierza Brauna, który potrafił nadać określony kierunek naszemu zainteresowaniu, utrzymając je w napięciu przez trafne rozlokowanie i regulację akcentów emocjonalnych. A że prawie cała obsada aktorska gra w sposób bardzo sugestywny i psychologicznie prawdziwy, więc widownia śledzi spektakl z pełnym zaangażowaniem uczuciowym i intelektualnym.

Filarem przedstawienia jest Krystyn Wójcik, który w postaci starego przemysłowca Joe Kellera przedstawił człowieka roztropnego (i nawet sympatycznego), do którego jednak nie docierają prawdy tego rodzaju, że jest coś ważniejszego niż byznes i dobrobyt własnej rodziny. Argumenty jakimi operuje Joe we własnej obronie brzmią w ustach Wójcika szczerze i gorąco, a równocześnie na tyle słabo, że nas nie przekonują, ani nawet nie budzą współczucia dla niewątpliwej przecież tragedii Joego. To bardzo ważne. Bo łatwo w tej postaci przekroczyć cieniutką krawędź granicy między potępieniem a współczuciem. Wójcik mistrzowsko balansuje po tej krawędzi, przekazując wielopłaszczyznową prawdę o swoim bohaterze.

Bardzo prawdziwą, bogatą w niuanse psychologiczne sylwetkę Anny, córki uwięzionego wspólnika Joego, stworzyła Ewa Ulasinska, przekonuje również dynamiczna i zdyscyplinowana równocześnie gra Krzysztofa Gordona odtwarzającego postać Chrysa, syna Joego. Do udanych należy też rola Kale Keller, aczkolwiek interpretacja Mani Szczechówny jest raczej jednowymiarowa. Przenikliwa, kochająca żona Joego, która na swój sposób szuka dla niego ratunku, wmawiając w siebie i w otoczenie, że zaginiony syn żyje, to wielowarstwowa i bardziej skomplikowana psychologicznie postać niż by to wynikało ze scenicznej wersji zaproponowanej przez Szczechównę.

Najwięcej jednak zastrzeżeń może wzbudzić potraktowanie postaci George'a Deevera - brata Anny, adwokata rozpoczynającego karierę, który zjawia się oczom zaskoczonej widowni w wersji gangstera z komiksu. Wydaje się, że ta fałszywa, czysto zewnętrzna zresztą stylizacja sporo zaszkodziła przyzwoicie skądinąd zagranej przez Jerzego Krasunia roli. Reszta postaci drugiego planu - na wysokości powierzonych sobie zadań: Marian Drozdowski (Jim Baylis), Maria Kaczkowska (Susie Baylis), Tadeusz Kuduk (Frank Laubey), Barbara Pohorecka (Lidia Laubey).

Dekoracje Janusza Warpechowskiego realistyczne, w których jedynie ciemne tło horyzontu zawiera aluzję do dramatycznej treści sztuki.

A w ogóle - dobre i potrzebne w repertuarze naszego teatru

przedstawienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji