Artykuły

Na szekspirowskiej autostradzie. Rozmowa. Grzegorz Jarzyna przed premierą "2007:Macbeth"

- Gdyby nie spektakl "Zaryzykuj wszystko" i obecna praca nad "2007: Macbeth", odcinałby pan kupony od dawnych przedstawień. Grzegorz Jarzyna: Wprawdzie reżyserowałem za granicą, ale w Polsce dawno nic dużego nie zrobiłem. "Macbetha" chciałem wystawić od czterech lat. Poczułem w tym tekście energetyczne uderzenie. To najkrótszy, najbardziej zwarty utwór Szekspira, o filmowej wręcz formie. Trzeba podpiąć się pod jego dynamikę i wjechać na autostradę, która biegnie przez dzieje. Czy tytuł "2007: Macbeth" sygnalizuje dystans do rzeczy doraźnych i odniesień do wojny w Iraku? - Pierwsza wojna światowa rozpoczęła upadek kolonializmu, druga - stworzyła dwubiegunowy układ na świecie. Teraz mamy nową sytuację geopolityczną. Nie wiemy, co będzie, gdy sytuacja wymknie się spod kontroli. To dobry temat na political fiction.

Zauważyłem też analogie między historią a współczesnością. "Macbeth" pokazuje krwawo stłumioną rebelię i zamach stanu, ogarniający wprawdzie tylko jeden kraj, ale mający konsekwencje polityczne dla całego regionu. Dziś zmieniły się tylko metody walki i środki propagandy. Kiedyś ucinano głowę wodza i pokazywano ją na murach, teraz do walki propagandowej wprzęgnięto media - telewizję, Internet. Ówczesne od dzisiejszych wojen różnią się właściwie tylko skalą.

Obsadzenie Cezarego Kosińskiego w roli Macbetha to zaskakująca decyzja.

Już przy "Bziku tropikalnym" zauważyłem, że niewielu aktorów gra tak energetycznie jak on. Jest z natury dobry, dlatego nie wierzył, że może podołać roli. Odciągałem go od problemów moralnych, razem budowaliśmy w nim przestrzeń zła i postać wodza, bo nie ma instynktów przywódczych. Wróżba czarownic dla Macbetha nie przesądza, jaka będzie jego przyszłość - dobra czy zła. To właśnie jest bardzo ciekawe - jak normalny człowiek, ktoś spośród nas, staje przed perspektywą sprawowania władzy. Rola, którą przyjmuje, uwodzi go, Macbeth wchodzi na ścieżkę demonów, uruchamia dialektyczny proces, nakręca spiralę zła, zaczyna się konflikt. Podobnie działania wielkiego mocarstwa wywołują terroryzm, a odpowiedzią na zbrojenia jest pacyfizm.

Spektakl rozgrywa się w dawnej hali firmy zbrojeniowej Bumar, która ostatnio wygrała kontrakt zbrojeniowy w Iraku - czy wybór miejsca to przypadek?

Wybierając ją nie wiedziałem, jaka jest przeszłość tego miejsca. To ironia losu. Sprawdza się to, co powiedziałem - akcja wywołuje reakcję. Hala narzuca stylistykę gry. To bardzo szekspirowska przestrzeń. Przydadzą się doświadczenia TR Terenu Warszawa, kiedy graliśmy na dworcu czy w drukarni.

Jaki jest jego bilans?

Teraz to już nazwa pewnego sposobu myślenia o teatrze. Przedtem miałem wrażenie, że przepływaliśmy naszym wielkim parowcem przez stolicę i słyszeliśmy brawa. Nagle pojawiła się perspektywa bocznych dopływów, górskie strumyki, pełne zaskoczeń spływy kajakowe. Niektórzy obawiali się, że to alternatywa wobec głównego nurtu. Teraz są przekonani, że trzeba uruchomić drugą falę, wykorzystać nowe przestrzenie gry aktorskiej.

Na łamach "Rzeczpospolitej" zapowiadał pan pracę u podstaw, co miało być odpowiedzią na festiwalowe wojaże Rozmaitości i groźbę gwiazdorstwa. Tymczasem teatr jest wciąż w rozjazdach, nawet pana niskobudżetowy spektakl "Zaryzykuj wszystko" pojechał z Dworca Centralnego do Nowego Jorku.

To nie ma nic wspólnego z gwiazdorstwem. To duży sukces naszego projektu. Dostaliśmy zaproszenie od szefów prestiżowej niezależnej sceny, zaproponowałem "Zaryzykuj". Nie dowierzano, że chcę debiutować w tak ważnym miejscu spektaklem, który zrobiłem w trzy tygodnie, ale dla mnie był to następny etap naszego projektu, potwierdzenie idei Terenu. W półtora miesiąca pokazaliśmy w Stanach Zjednoczonych trzy spektakle, każdy z innego nurtu - "Dybuk", "Magnetyzm serca" i "Zaryzykuj wszystko". TR stał się za oceanem marką.

Jaka będzie pana lipcowa premiera "Cosi fan tutte" Mozarta w poznańskim Teatrze Wielkim?

Mam poczucie, że reżyserzy nie czytają uważnie libretta. Chciałbym mu nadać siłę, jaką ma słowo w teatrze dramatycznym. Da Ponte stworzył wyraziste charaktery, pisał ciekawe scenariusze. Patrzę na nie jak na operowy odpowiednik dzieł Moliera czy Fredry. W libretcie są maski i przebieranka, dynamizm, tempo, dowcip. Czuję w tym fajny, podniecający teatr. Partnera do gry. Zobaczymy.

* * *

Eksperymentator

Grzegorz Jarzyna [na zdjęciu] (1968) jest dyrektorem artystycznym TR Warszawa, dawniej Rozmaitości. Jego dyrekcja i premiera "Bzika tropikalnego" otworzyły polski teatr na nowe zjawiska społeczne i artystyczne. "Iwona, księżniczka Burgunda" była pierwszym od lat przedstawieniem pokazywanym na festiwalu w Awinionie. Wyreżyserował m.in. "Niezidentyfikowane szczątki", "Magnetyzm serc", "Księcia Myszkina", "4:48 Psychosis ", "Uroczystość", "Bash" i "Zaryzykuj wszystko". Laureat nagród: im. Swinarskiego, na festiwalach w Opolu i Toruniu, Paszportu "Polityki".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji