Artykuły

Jak żył i umierał Willy Loman

Willy Loman, komiwojażer, lat 63, żył jak kłamca, a umarł jak zaszczute zwierzę.

Nigdy nie był dobrym sprzedawcą. Nigdy nie miał 170 dolarów tygodniowo prowizji, nigdy nie miał powodzenia, ani daru zjednywania sobie ludzi. A kiedy wyrzucono go na śmietnik, jak skórkę od zjedzonej pomarańczy, postanowił zrobić jedyny, pierwszy i ostatni wielki interes swojego życia - wydrzeć Towarzystwu Asekuracyjnemu dwadzieścia tysięcy dolarów na ubezpieczeniową polisę...

Dlaczegoś jednak przez całe życie kłamał, Willy? Dlaczego wmawiałeś w siebie, w żonę i w synów to wszystko, co nigdy nie było prawdą?

Patrz - Biff. On w ciebie wierzył, był w tobie zakochany, wydawałeś mu się taki silny, mocny i rozumny... Pamiętasz? Kpiłeś, kiedy mówiono, że nie zda matematyki, obleje maturę, nie dostanie się na uniwersytet. Biff nie zda? Biff, za którym wszyscy przepadają, który jest takim świetnym sportowcem i takim wspaniałym chłopakiem?!

Nie zdał. Przyjechał do Bostonu, szukać u ciebie pomocy, bo przecież ty, Willy, potrafisz zjednać wszystkich. Kogo zastał w twoim pokoju? Komu dałeś te marne pończochy przeznaczone dla matki, zabijając w jednej chwili całą naiwną wiarę, jaką żywił do ciebie ten chłopak?!

Willy, daremnie szukasz błędu, daremnie wywołujesz wspomnienia, daremnie grzebiesz w obolałej przeszłości, która nie wróci, bo nic nigdy nie wraca, tak jak nie wrócił twój brat Ben. Dlaczego odmówiłeś, kiedy proponował ci żebyś pojechał z nim na Alaskę i wrócił stamtąd bogaty? Przecież ty zawsze chciałeś być bogaty, chciałeś mieć powodzenie, chciałeś tak bardzo, że nie umiałeś marzeń odróżnić od żywego życia.

A życie okazało się dla ciebie zbyt trudne, zbyt brutalne i zbyt ostre, zgniotło cię, zrzuciło na boczny tor. Nie pozostało ci nic innego, Willy, jak płacić samym sobą, albo wyrzec się złudzeń - wybrałeś to pierwsze i nie ty już będziesz sądzić, czy umarłeś jak bohater, czy jak tchórz.

II

Oto opowieść o śmierci komiwojażera. Oto sztuka okrutna i znakomita, sztuka napisana przez pisarza, który kroi jak chirurg i nieomylnie obnaża obumierające tkanki.

Nic nie zostaje przed nami zatajone. Krok po kroku i scena po scenie, zawieszeni między teraźniejszością a wspomnieniami, poznajemy życie Willego Lomana i dowiadujemy się, dlaczego musiał umrzeć. Czas przeszły miesza się tu z czasem teraźniejszym, oba plany nakładają się na siebie i przenikają, sprawy minione tłumaczą sprawy dnia dzisiejszego.

I ta jedność dwóch, a nawet trzech planów, boć przecież obok realistycznych, pełnowymiarowych scen z przeszłości, mamy również sceny rozgrywające się już tylko w obolałej wyobraźni Willego Lomana i rzutowane niejako na teraźniejszość - otóż ta jedność różnych planów i różnych czasów nie była zapewne czymś najłatwiejszym w scenicznej realizacji. Autor pomyślał o wszystkim, opatrzył swoją sztukę dziesiątkami wskazówek i sugestii, zadbał o to, aby poszczególne sceny wynikały z siebie i zazębiały się konsekwentnie, a jednak zdawało mi się nieodparcie, że spektakl jest jakoś rozchwiany, mało spoisty, zlepiany prawie że na siłę.

Muszę przyznać, że w lekturze sztuka Artura Millera zrobiła na mnie silniejsze wrażenie, wydała mi się precyzyjniejsza, bardziej jednoznaczna i bardziej jednolita. Może zawiniła scenografia, przyciężka i chyba jeszcze zbyt dosłowna, może zbyt silnie zawierzył reżyser umownemu znaczeniu zmiany świateł, nie szukając ekwiwalentów dla poszczególnych planów w stylu gry aktorskiej, może wreszcie nie wszystkie role były najwyższej próby - dość że spektakl pozostawił po sobie wrażanie niedosytu, mimo że niewątpliwie ma pełne szanse pozostać na długie miesiące w repertuarze Teatru Nowego.

Z grona wykonawców szczególne słowa uznania należą się - myślę - Wojciechowi Pilarskiemu za soczystą, pełną i głęboką rolę Biffa.

Marian Nowicki trwale zapisał się w naszej pamięci jako Willy Loman, Janina Jabłonowska obdarzyła Linde ogromną ilością ciepła, połączonego z utajoną siłą, na pewno niebanalnie, choć może odrobinę zbyt upiornie pomyślał swojego Bena - Ludwik Benoit.

Nieco mniej przekonania żywiłbym do roli Happy'ego, którego grał Janusz Kubicki - wydał mi się powierzchowny i sztucznie nerwowy: co demonstrował przy pomocy urywanych ruchów i przyklejonego grymasu.

Z ról epizodycznych jedna dużej klasy - drapieżny Howard grany przez Tadeusza Minca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji