Artykuły

Król Lear z Nowego Jorku

Po premierze "Procesu w Salem" i premierach "Widoku z mostu", przyszła teraz kolej na "Śmierć komiwojażera". Łódź, Kraków, Poznań już grają tę sztukę, wkrótce wystawi ją także teatr w Bydgoszczy. Czy to źle, czy dobrze? Oczywiście wszelka moda, której chętnie ulegają nasze teatry, ma w sobie pewne cechy ujemne. Ale tym razem chodzi o sztuki naprawdę wybitne; ich sens ideowy i społeczny jest nam bliski, a wymowa nader pozytywna. Ukazują one bowiem obraz "drugiej Ameryki" i to nakreślony przez pisarza amerykańskiego, którego nikt o tendencyjność posądzić nie może. Prawda o "amerykańskim raju" jest więc w jego ustach szczególnie przekonująca. W dodatku są to sztuki świetnie napisane, zjawiska artystyczne dużej miary.

"Śmierć komiwojażera" jest zaś chyba najlepszym dziełem Millera. Grana przez kilka lat na Broadway'u, wystawiana z wielkim powodzeniem w całej prawie Europie, odniosła także wielki sukces w Leningradzie, gdzie rolę tytułową grał na scenie teatru im. Puszkina znakomity Tołubiejew; niedawno zaś odbyła się jej premiera na scenie MCHAT.

"Śmierć komiwojażera" jest okrutna i nieubłagana w swej logice. Żaden pisarz nie przeprowadził chyba dotąd z taką precyzją i jasnością wiwisekcji kapitalistycznego życia i burżuazyjnej moralności. I ważne jest, że przeprowadził swój żelazny wywód nie na przykładzie rodziny, żyjącej w skrajnej nędzy. Przeciwnie: komiwojażer Willy Loman - tragiczny bohater sztuki - należy do ludzi, którym wiodło się przez całe życie zupełnie dobrze. Jest przykładem typowym, a nie jaskrawym. I właśnie dlatego jego los, jego zmarnowane, bezcelowe życie i jego tragiczna śmierć jest tak przekonującym oskarżeniem kapitalizmu. "Śmierć komiwojażera" rozgrywa się w USA, ale mogłaby rozgrywać się w każdym kapitalistycznym kraju. Jest ona bowiem moralitetem o kapitalistycznym świecie, a naturalistyczne pozory ukrywają w niej głębokie uogólnienia. Ta sztuka składa się z dwóch ściśle ze sobą zespolonych elementów: tragedii rodzinnej i tragedii społecznej. Sam autor pisał o tym: "Walka wychodzi tu poza krąg rodziny, wkracza w stosunki społeczne; sztuka porusza zagadnienie pozycji społecznej, honoru, uznania, obejmując swym zasięgiem nie tylko los jednostki, lecz również sprawy ogólnoludzkie".

Tragedia Willy Lomana - owego króla Leara epoki kapitalizmu - dorównuje swymi wymiarami tragediom Szekspira i tylko warunki w jakich się rozgrywa są inne. Inna jest też jej forma. Miller korzysta ze zdobyczy dramatu realistycznego. Widać w jego sztuce, że uczył się zarówno u Ibsena, jak u Czechowa. Ale uczył się także u ekspresjonistów i swobodnie posługuje się czasem i przestrzenią. Wprowadzenie do realistycznej akcji powrotów w przeszłość, rozmów Lomana z nieżyjącym bratem, projekcji własnych myśli, upersonifikowanych w postaciach dramatu - zwiększa siłę oddziaływania sztuki. Miller posługuje się po mistrzowsku różnymi technikami scenopisarskimi i sztukę jego znamionuje nie tylko głęboka treść moralna, społeczna i filozoficzna, lecz również wirtuozeria formy teatralnej. Aż dziw bierze, jakie tu narzucają się skojarzenia. Przecież rozmowy z Benem i ekskursje w przeszłość przypominają po trosze technikę Wyspiańskiego z drugiego aktu "Wesela", czy z "Wyzwolenia". Okazuje się, że i tę formę dramatu, podobnie jak środki zaczerpnięte z teatru epickiego, można zastosować w sztuce tak realistycznej, jak "Śmierć komiwojażera".

JANUSZ WARMIŃSKI od dawna interesował się tym dziełem Millera. Zamierzał wystawić je jeszcze przed kilku laty na scenie "Ateneum" w Warszawie. Przedstawienie nie doszło wtedy do skutku. Obecnie zrealizował swój zamiar w Łodzi. Dał spektakl jasny, czytelny, dobrze i starannie opracowany. Może należało jeszcze trochę, określić tekst, przyśpieszyć tempo, skrócić czas trwania przedstawienia. Całość robi jednak duże wrażenie, nacisk położony został na społeczny sens utworu, który dociera w pełni do widzów, co jest przecież w tej sztuce tak ważne. Dużo zawdzięcza łódzki spektakl grze MARIANA NOWICKIEGO. Zagrał on w "Śmierci komiwojażera" swą życiową rolę. Jego Willy Loman - to duże, stare dziecko, zagubione w okrutnym świecie. Jest prosty i wzruszający, tragiczny i nieporadny. Kluczem do tej roli jest niezapomniana scena, w której Loman błaga młodego właściciela firmy Howarda Wagnera (TADEUSZ MINC), aby go nie pozbawiał pracy. Stary mężczyzna, płaczący na scenie wywołuje zawsze głębokie wzruszenie, ale mężczyzna błagający o litość i walczący o swoje życie, o chleb i egzystencję - nie tylko wzrusza, lecz również oburza, wywołuje nienawiść do systemu i ludzi, dopuszczających do takich sytuacji. Ciepło serdecznie zagrał rolę Charley'a, brata Willy'ego, ADAM DANIEWICZ, WOJCIECH PILARSKI (syn Willy'ego, Bift), słabszy w części pierwszej, bardzo dobrze rozegrał sceny z ojcem w drugiej części sztuki. JANINA JABŁONOWSKA była zbyt afektowana i sztuczna, jako Linda. Zabawny był GUSTAW LUTKIEWICZ (Bernard), ładnie wyglądała BARBARA HORAWIANKA (Letta).

Najsłabszą częścią przedstawienia są dekoracje. A można było przecież pokazać domek Lomanów na tle drapaczy chmur, otaczających go ze wszystkich stron i napierających na niego. To one go przecież pożrą. Mowa o tym w sztuce. Zrozumiał to doskonale WOJCIECH KRAKOWSKI, scenograf krakowskiego przedstawienia, który zarysował bardzo trafne tło akcji.

WŁADYSŁAW KRZEMIŃSKI dał w Krakowie spektakl zupełnie inny, ale Warmiński w Łodzi.. Bardzo konsekwentny, chwilami nawet porywający swą dynamiką, a jednak dyskusyjny. Poszedł on mianowicie w kierunku położenia głównego nacisku na dramat rodzinny. Przedstawienie rozwiązane jest w stylu naturalistycznym, co odpowiada w zasadzie dążeniom amerykańskiego teatru. Ta tendencja widoczna już była w pracy Krzemińskiego nad "Tramwajem zwanym pożądaniem", lecz tu reżyser poszedł chyba jeszcze dalej w obranym kierunku. Willy Loman (którego gra KAZIMIERZ FABISIAK) jest w tym ujęciu prawie od początku psychopatą, który "słyszy głosy", jak schizofrenicy, a jego tragedia nie jest tragedią społeczną, lecz osobistą. Rażą też u tak wybitnego aktora, jakim jest Fabisiak, nosowe tony, powtarzające się nazbyt często, które stają się u niego jakby manierą. Melodramatycznie potraktowała swą rolę JADWIGA ZAKLICKA, doprowadzając do szlochu, co delikatniejsze panie na widowni. Znakomitą kreację, utrzymaną w ściśle realistycznej konwencji, dał natomiast w niewielkiej roli Bena - TADEUSZ WESOŁOWSKI. Jest jak by z trzeciego wymiaru, nie z tego świata, mówi przyciszonym głosem, nie robi ani jednego zbędnego ruchu, czy gestu, a jednak każde jego słowo zawiera głęboką treść i uogólnienie tak ważne w tej sztuce, a jednocześnie jest w swoisty sposób poetyckie, łagodząc naturalistyczną dosłowność przedstawienia. Interesujące momenty ma w roli Biffa ZBIGNIEW WÓJCIK. Mimo swego dyskusyjnego charakteru krakowski spektakl "Śmierci komiwojażera" wart jest obejrzenia, ze względu na wysoki poziom roboty reżyserskiej, z którą można nie zgadzać się w założeniu, ale nie można odmówić jej wysokiej rangi.

Czekamy na dalsze premiery sztuk Millera. Warto zapoznać z nimi polską publiczność. Są one bowiem naszymi sprzymierzeńcami w walce o świadomość naszego społeczeństwa, o stworzenie prawdziwego obrazu świata w umysłach Polaków.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji