Artykuły

Europejski festiwal pozbawiony wniosków

"Warszawa przyjechała do Wrocławia", "To nie jest wydarzenie europejskie", "To nie jest kongres, lecz festiwal" - trzeciego dnia na placyku przy Pawilonie Czterech Kopuł, który stał się nieformalnym miejscem spotkań uczestników kongresu, słychać było otwarte słowa krytyki - pisze Katarzyna Kazimierowska w Rzeczpospolitej.

Korespondencja z Wrocławia

15 tysięcy akredytowanych uczestników, pół tysiąca kuratorów, ponad 120 dziennikarzy, sto organizacji pozarządowych z całej Europy, w sumie 200 tysięcy uczestników wszystkich wydarzeń kulturalnych - to pierwsze statystki Europejskiego Kongresu Kultury, który podsumował w niedzielne popołudnie minister kultury Bogdan Zdrojewski. Zabrakło tylko liczby, ilu artystów wzięło udział w kongresie.

- Kultura jest najważniejszym elementem zmiany społecznej i ekonomicznej. Taki wniosek płynie z tegorocznego kongresu - powiedział minister kultury podczas uroczystego zakończenia kongresu. - Kultura ma budować zaufanie, a aktywność w sieci przekłada się na aktywność w kulturze. Wiemy też, że państwo powinno wspierać, a nie organizować środowisko kulturalne. Wreszcie sztuka nie musi być krytyczna, sztuka jest tworem kultury, a nie życia - podsumował Zdrojewski.

Jaki był więc wrocławski kongres?

Nośne hasła bez wniosków

Sobota, czyli trzeci dzień kongresu miał upłynąć pod hasłem "Soul for Europe" czyli debaty poświęconej trzem zagadnieniom: wpływowi kultury na rozwój Europy, formule ESK jako modelu kultury oraz kierunkom rozwoju programów kulturalnych Unii Europejskiej.

Jednak zamiast na pierwszą część debaty, wielu uczestników udało się na jedno z najbardziej obiecujących, jak się mogło wydawać, spotkań pod hasłem "Niebezpieczne związki". Koncentrowało się ono wokół pytania, czy dotacje państwowe na kulturę są korupcjogenne, czy służą wspieraniu artystów. Dyskusję prowadził Jacek Żakowski, wziął w niej również udział, ze strony polskiej Zbigniew Libera. Jakie wnioski? Dyskutanci rozmijali się w swoim postrzeganiu tego, czy publiczne pieniądze rodzą korupcję, bo z jednej strony dokładnie taka sama sytuacja wiąże się z prywatnymi funduszami, z drugiej fundusze publiczne nie są dla wszystkich.

- Publiczne pieniądze dla artystów są potrzebne, ale dopóki nie każą artyście być kimś innym niż jest, dopóki nie narzucają my swoich zasad i warunków, na które nie powinien się godzić - powiedział Fatos Lubonja z Albanii, artysta i wieloletni więzień polityczny reżimu. - Państwo ma obowiązek dotować kulturę, choć stara się pozbyć tej odpowiedzialności, twierdząc, że dotacje zabijają kreatywność. Ale to wciąż jest obowiązek państwa - uznała Chantal Mouffe.

Zbigniew Libera podsumował dyskusję, twierdząc, że jeszcze nigdy artysta nie był tak bardzo poważany społecznie jak jest teraz, a jednocześnie zbyt duża pewność siebie jest zabójcza dla kreatywności, więc koniec końców, "wszystko jest możliwe do osiągnięcia dla artysty a jego sytuacja zależy tylko od niego" - stwierdził Libera. Niestety, nie padły żadne propozycje, które byłyby odpowiedzią na zadawane z sali pytania o to , jak uchronić wartościowe projekty przed brakiem realizacji, te, którym nie są przyznawane dotacje.

- Jako artystka, jestem zainteresowana przede wszystkim poprawą warunków swojej pracy. Jestem pewna, że nie jestem w tym odosobniona, dlatego dziwi mnie, że kongres zgromadził tak niewiele przedstawicieli samych artystów, bez których przecież nie byłoby omawianej tu kultury - podsumowała ten panel Karolina Breguła, warszawska artystka, która była moją przewodniczką po artystycznych wydarzeniach kongresu.

Pytania bez odpowiedzi

Równie ciekawą, choć znowu pozornie, dyskusją, było zachęcająco zatytułowane spotkanie "Zagubieni w kulturze", które idealnie nazwało stan, w jakim znajduje się każdy nieco bardziej wyrobiony konsument kultury. Zaczęło się dobrze. Moderatorka, Antonia Meszaros, węgierska dziennikarka telewizyjna, dobrze postawiła problem, mówiąc, że odkrywcze do niedawna sztuki interdyscyplinarne, stały się tak modne, że dziś tylko takie właśnie interdyscyplinarne projekty powstają. Zadała pytanie, czy sztuka ma do powiedzenia coś więcej i czy interdyscyplinarność wnosi nadal coś ożywczego. I choć w gronie panelistów zasiedli m.in. Jan Fabre, Krzysztof Wodiczko, Diedrich Diederichsen i Ewa Rewers, to oprócz wygłoszenia referatów, w których prezentowali swoje lub cudze projekty, tłumacząc takie a nie inne podejście do tematu, nie padła odpowiedź na postawione pytanie.

Potrzebna zmiana myślenia

W tym samym czasie trwała debata "Soul for Europe", podczas której zastanawiano się nad modelem Europejskiej Stolicy Kultury. Rozmawiano o tym, co wnosi walka o tytuł ESK, co oznacza on dla starających się o niego miast i na ile ten model rozwoju kultury, jaki jest konsekwencją starań, odpowiada realiom dzisiejszej rzeczywistości. Głos krytyczny zabrał Robert Palmer, ekspert z Rady Europy. Stwierdził, że ilościowe wyliczenia (jak to, ile kin czy domów kultury wybudowano) nie powinny być rzetelnym kryterium oceny rozwoju kulturalnego miasta. A ponieważ często decydentami w mieście się urzędnicy - ignoranci i aroganci - model ESK nie przystaje do rzeczywistości, a co więcej, nie będzie przystawał za pięć lat, gdy tytuł ESK będzie dzierżył chociażby Wrocław - przekonywał.

- ESK powinno się cały czas "apdejtować" do nowych wyzwań, znaleźć sposób na bycie cały czas innowacyjnym, trzeba zmienić paradygmat ESK - powiedział Palmer. Natychmiast spotkał się z krytyką ze strony rozmówców, twierdzących, że łatwo jest mówić, co jest nie tak, kiedy jednocześnie nie przedstawia się żadnych rozwiązań. Tak naprawdę dyskusje o modelu ESK świetnie podsumował Krzysztof Czyżewski z ośrodka "Pogranicze", który pomagał przygotować aplikację Lublina w jego staraniach o tytuł ESK. - Tytuł Europejskiej Stolicy Kultury to powinien być tytuł stolicy europejskiej, a mam wrażenie, że jest to tytuł Unii Europejskiej. Zapominamy o tym, że miasto nie jest bytem oderwanym z kontekstu, tylko funkcjonuje w zróżnicowanym kulturowo regionie. "Soul for Europe" to nie jest wspólna przestrzeń kultur narodowych, o czym się zapomina - dodał. I właściwie był to jedyny, obok Palmera, głos krytycznie oceniający model ESK, który jednocześnie proponowałby inne spojrzenie na rzeczywistość, w jakiej funkcjonuje ESK.

Kulturalne zamieszanie

W kuluarach nie zabrakło kąśliwych uwag pod adresem zarówno panelistów, jak i samego pomysłu na kongres.

- To nie jest kongres, to po prostu świetnie zrobiony festiwal, poza tym nie jest europejski, bo oprócz kilku nazwisk panelistów, nikt się na nim nie pojawił - to najłagodniejsze z ocen kongresu. - Zabrakło mi wyraźnie postawionych problemów, poza mocnymi i wiele obiecującymi hasłami nie usłyszałam żadnych wniosków, niczego, co pozwalałoby kontynuować dyskusję i byłoby krokiem do przodu - mówi Joanna Krawczyk z Instytutu Reportażu.

Nie można odmówić kongresowi starań o uatrakcyjnienie oferty programowej. Oprócz dyskusji i spotkań odbywały się przecież koncerty, spektakle, pokazy pirotechniczne, działania galeryjne (jak Emergency Room: przestrzeń zbudowana z przezroczystych pojemników, w której co cztery godziny zmieniano wystawy, będące odpowiedziami na ostatnie wydarzenia w świecie) i wernisaże prac znanych artystów, jak praca Mirosława Bałki.

- U Bałki mamy obrzydliwe czarne błoto spływające z przerażającą siłą do ogromnego metalowego koryta tylko po to, by za chwilę inną rurą powrócić i spłynąć znowu. I tak w kółko. To niezwykła praca, interesująca zwłaszcza w kontekście toczących się tutaj niekończących się rozmów, które nie prowadzą donikąd. Rozumiem ją jako metaforę zagubionego świata kultury, zapętlonego w swoich problemach - komentuje Karolina Breguła.

A jednak, w całym tym zniechęceniu i rozczarowaniu nie można zapomnieć o jednej pozytywnej rzeczy. Bo w końcu podczas trwania kongresu, przez cały czas na placyku w Pawilonie Czterech Kopuł dochodziło do wymiany poglądów, myśli i wrażeń. Przez cztery dni właśnie tu zadziałała potężna siła networkingu: artyści rozmawiali z przedstawicielami organizacji pozarządowych, urzędnicy z dziennikarzami, twórcy z odbiorcami. Ten potężny ferment miał swoją kumulację sobotniego wieczoru, podczas którego doszło do totalnego wymieszania: na jednym placyku słychać było głosy szwedzkie, niemieckie, francuskie, angielskie i polskie. Wychodząc, natknęłyśmy się na Witka Hebanowskiego z fundacji Inna Przestrzeń, który powiedział: - Czemu wychodzicie? Przecież prawdziwy kongres i wymiana myśli właśnie się zaczął!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji