Artykuły

Tania jatka

W słowniku języka polskiego niewiele znalazłoby się pejoratywnych określeń, które nie miałyby zastosowania do najnowszej premiery "Bachantek" {#au#203}Eurypidesa{/#} w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego. Unikałbym wszakże słowa skandal. Na taki wyróżnik trzeba sobie zasłużyć. Tymczasem reżyser nic zgoła w tym kierunku nie zrobił. W widowisku są słowa, ale nie ma treści, są pomysły, ale nie ma formy, są aktorzy, ale nie ma ról.

Prolog Dionizosa przybyłego do Teb w ludzkiej postaci (Andrzej Chyra) przypomina bełkot człowieka dotkniętego porażeniem mózgowym. Im dalej, tym bynajmniej nie lepiej. Wszystkie kolejno pojawiające się postacie dotknięte są jakąś zdumiewającą odmiennością, w żaden sposób niewiążącą się z potrzebami sztuki - przy której androgyniczność Dionizosa zda się być niegodnym wzmianki detalem.

Aktorzy, których znałem dotąd z warsztatowej sprawności, smędzą coś niezrozumiale, cedząc słowa z cicha, jakby się wstydzili, że je w ogóle wypowiadają. Przy tym robią to tak wolno i uroczyście, że sceny stają się niemiłosiernie statyczne, nieodparcie koturnowe. Przemożnie silące się na patos. Każde pojawienie się nowej postaci, to kolejna porcja przerażającej, celebrowanej nudy. Dwuipółgodzinnej, dodajmy, bo antraktu nie przewidziano. Jedynym momentem ożywienia premierowej publiczności był skok Penteusza (Jacek Poniedziałek) do baseniku, skąd strugi wody ochlapały najbliżej siedzących. Nawet muzyka Pawła Mykietyna sprawia wrażenie

skomponowanej jedynie po to, by sprawdzić stan odporności nerwowej widzów.

Nie sposób nie wspomnieć o Eksodosie, w którym Kadmos (Aleksander Bednarz) rzuca na obity blachą stół zebrane do dwóch cynkowych wiader resztki Penteusza, rozerwanego w bachicznym szale przez własną matkę Agawe (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik). Wyroby mięsne (na hakach) grały już na scenie z końcem dziewiętnastego wieku w Paryżu w realistycznym teatrze Andre Antoine'a. Soczystą wątróbką przerzucali się również bohaterowie "Rzeźni" Mrożka. Warlikowski sugeruje nam jednak - było nie było - podroby ludzkie. Będę się jednak upierał przy niemodnym stwierdzeniu, że w teatrze, jak w ogóle w każdej sztuce, bardzo wiele zależy od smaku. Więcej rozpisywać się o tym ostatnim przedsięwzięciu nie zamierzam. Uczynił to już w pięknym stylu Jan Englert w drukowanym w tym miejscu piątkowym felietonie "Zza kulis", zatytułowanym "Bezwstyd", do którego odsyłam zainteresowanych.

Mimo wszystko zachęcam jednak państwa do zobaczenia tych "Bachantek", bo podobnego nagromadzenia scenicznego bezguścia, artystycznej hucpy i wykonawczej tandety nie widuje się często.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji