Artykuły

Spowiedź szczęśliwego trupa

"Podróż na Południe" Baletu Flamenco z Andaluzji w reż. i choreogr. Cristiny Hoyos na Krakowskiej Wiośnie Baletowej. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Dla skostniałego obywatela naszej krainy śnieżnych wiosen i ponurej minister Magdaleny Środy, znów nastał radosny dzień pewności, że nie żyje. Zawsze tak jest po seansie tańców z Południa. Zawsze, gdy wiecznie skostniały zobaczy wieczorem, jak andaluzyjskie, ludzkie grzechotniki flamenco zdumiewają powietrze, przerażają ziemię i jednym suchym zgrzytem kastanietów na mgnienie wstrzymują piruety planet - na drugi dzień otula go błogie przekonanie, że go nie ma. Ulga, frenetyczna ulga bycia chwilowym trupem! Owszem, parę godzin ona trwa, ale czy małe nie jest piękne?

Obywatel krainy śnieżnych wiosen i ponurej Środy widział wczoraj arcydzielny seans "Podróż na Południe" Baletu Flamenco z Andaluzji. A dziś dziękuje Bogu za szczęście zdechnięcia na dzień. Na śmierć go przypiekło 90 parzących, krótkich jak pstryknięcie minut hipnotycznego nadtańca, który z siebie wysnuła i swym młodziutkim grzechotnikom wstrzyknęła już prawie mityczna Cristina Hoyos. Skostniały pląsa więc jakieś niepojęte tańce dziękczynne, bo wielka to ulga nie musieć - jak wy wszyscy, co macie pecha żyć nad Wisłą - brać udziału w majowych grach i zabawach plemienia skazanego na świat postawiony na głowie. Tak, na głowie, bo jeśli jutro w Polsce będzie można - a będzie można - ulepić majowego bałwana, to kraj ten niby na czym, jak nie na pustym łbie stoi?

Ale chwilowo nie są to głupoty naszego trupa szczęśliwego. Trzy części "Podróży na Południe" to trzy słowa doskonale pierwotne. I trzy te pierwotności - to cała Hoyos opowieść bez słów. Owszem, skryci w wiecznym zmierzchu kąta sceny śpiewacy wyśpiewują niekończące się frazy, sama Hoyos wyszepta kilka ciemnych akapitów, ale w tych śpiewanych i szeptanych narracjach raczej nie o sensy chodzi. W nich chodzi o wielkie zgrzyty, potężne skowyty i nieogarnione szmery Południa miażdżonego marmurowym upałem. Oto prawdziwe, chwilowe smakołyki szczęśliwego trupa!

Trzy części zatem. Trzy słowa: Szczęście, Tragedia, Pasja. I trzy barwy trzech części - kolory trzech jakości pierwotnych. Szczęście - jasność beżu czystych piasków Andaluzji. Tragedia - jasność czerni nocy Południa, nocy prawie z antracytu. Wreszcie Pasja - jasność tamtych karmazynowych zmierzchów bez końca. I takie barwy kostiumów, takie tony świateł, taki smak gestów. Czy taniec ma barwę? Czy może być beżowy, czarny bądź czerwony? Może, pod warunkiem że ruszają się młode grzechotniki Cristiny Hoyos. Oni nie są po stronie technicznej wirtuozerii, najpewniej nigdy tak naprawdę nie byli wyłącznie po tej mozolnej stronie sztuki.

Byli i są po stronie barw namiętności i pór dnia, po stronie zapachów kwiatów i wilgotnych skór ludzkich, po stronie szmerów i skowytów świata, po stronie nienawiści i czułości, po stronie łzy, po stronie honoru, po stronie noża dziurawiącego brzuch i po stronie palca, co puchowo muska wargę. Jeśli taniec jako taki jest formą sztuki, to taniec młodych grzechotników Cristiny Hoyos jest formą oddechu. Taka różnica bolesna. Ich oddech nigdy nie będzie ołowianym dyszeniem naszych śnieżnych wiosen. Barwa ich świata nigdy nie będzie popiołem minister Środy - damy, która na okoliczność smarkatych reklam staje się ponura mocarniej niż sam Strindberg. Taka przepaść potworna, do przejścia tylko dla trupa.

W której sekundzie "Podróży na Południe" pierzchła sprawa estetycznego piękna? W piętnastej? Nieludzko miękkie palce tych, co na scenie oddychali, palce niepokojące jak ogony grzechotników, zaczynały być drżeniem Szczęścia, by za chwilę stać się ciemnym znakiem Tragedii albo nieogarnioną frenezją Pasji. Tak, w piętnastej sekundzie nogi opuściły obywatela krainy śnieżnych wiosen. Ruszyły na scenę, ruszyły w podróż na Południe.

Piętami, co je bezimienny alchemik szewstwa dyskretnie podparł nieomylnymi obcasami, ludzkie grzechotniki Cristiny Hoyos wciąż skrajnie namiętnie pukały w tępą czaszkę ziemi. Po co? By dokonać niemożliwego i z doskonale obojętnej planety wykrzesać choć pół łzy współczucia? Chyba tak. Bo czy tępota ziemi to powód, by zaduszać Szczęście, zarzynać Pasję i odwracać oczy od ciemności Tragedii? Nie. Dlatego właśnie, z powodu tego beznadziejnego, pięknego Nie, przy drugim, góra trzecim puknięciu reszta ciała opuściła tego, który już nie miał nóg. I już nie było obywatela krainy śnieżnych wiosen.

Na widowni został nieboszczyk szczęśliwy, bo patrzeć na taniec-oddech "Podróży na Południe", to przez mgnienie tego tańca-oddechu być tam, a nie tutaj. Tam, po stronie kilku jakości pierwotnych, nieupaćkanych tanim intelektualizmem lodowatych plemion Północy. Tak się fatalnie porobiło - rzecz jasna nie tylko z pogodą - że dziś w Polsce radosny, bo odcięty od debilnej codzienności, jest tylko trup. Dziękuje więc nasz skostniały, Panu Bogu i twórcom X Krakowskiej Wiosny Baletowej - Grażynie Karaś i Przemysławowi Śliwie - dziękuje za szczęście chwilowego zdechnięcia, czyli za radość chwilowego bycia w krainie normalności.

Dziękuje, ale wie, że jutro przyjdzie wrócić na łono debilizmu. Trzeba będzie majowego bałwana ulepić, majowym soplem Putinowi pogrozić i na majowej ślizgawce murem stanąć za ponurą Środą, zemdlałą wobec reklamy wysoce seksistowskiego - a, fe! - naparstka.

Na zdjęciu: Cristina Hoyos.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji