Artykuły

Pantomima, która mówi

XI Międzynarodowy Festiwal Sztuki Mimu w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Myślę, że niełatwo dziś skompletować repertuar na festiwal sztuki mimu. Zwłaszcza jeśli chodzi o prawdziwą pantomimę, w jej czystej formie. Ten najszlachetniejszy gatunek sztuki teatru, w którym nie ma słów i cisza jest równorzędnym środkiem wyrazu, już od kilku lat ewoluuje w stronę hałaśliwego, populistycznego dziwoląga. Najczęściej mamy do czynienia z dość osobliwym mutantem, gdzie ciszę zastępują hałaśliwa muzyka, agresywna wizualizacja, krzyki, rozmaite efekty dźwiękowe, wulgaryzm językowy i obrazowy, multimedialność itp.

To proces obejmujący właściwie całą kulturę, która na naszych oczach coraz bardziej karleje, tracąc przynależne jej cechy i powinności wobec odbiorcy. Subtelność, która powinna być immanentnie wpisana w sztukę, została wyparta przez barbarzyństwo tzw. cywilizowanych twórców, tych "wykształconych, z wielkich miast". Brutalizacja wartości, epatowanie brzydotą jako środkiem stylistycznym, odhumanizowanie kultury i promocja antywartości wyniszczających człowieka to, najkrócej mówiąc, obraz dzisiejszego teatru i właściwie całej kultury. Na szczęście z wyjątkami. Do tych wyjątków należy pantomima. Ale ta prawdziwa, której śladowe ilości można jeszcze gdzieniegdzie spotkać. Zakończony niedawno Międzynarodowy Festiwal Sztuki Mimu pokazał, iż dzisiaj pantomima ma różne oblicza: od formy klasycznej (której jak na lekarstwo) poprzez klaunadę, physical theatre, po zupełnie eksperymentalne formy sztuki mimu.

Pierwsza refleksja, która rodzi się po obejrzeniu festiwalu, to konstatacja, że wciąż niedoścignionym wzorem pozostaje niegdysiejszy Wrocławski Teatr Pantomimy, założony i prowadzony przez Henryka Tomaszewskiego, promujący podstawowe wartości, afirmujący życie, w centralnym miejscu stawiający człowieka nigdy nieodartego z godności. Swe doskonałe spektakle Tomaszewski budował w oparciu o wielkie dzieła literackie, m.in. o Pismo Święte, jak w przedstawieniu o synu marnotrawnym. Te wielkie treści przekazywane były na zachwycającym poziomie artystycznym. To wielki teatr uniwersum, który odszedł wraz ze śmiercią jego twórcy, Henryka Tomaszewskiego. Z drugiej strony niemałym zdziwieniem napawa fakt, iż spektakle te, w większości z ducha chrześcijańskie, tworzył człowiek, który - jak się później okazało - w latach 60. był współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa PRL. Czyżby więc późniejsze nawiązywanie w twórczości do treści Pisma Świętego było dlań rodzajem ekspiacji?

Ta dygresja przywołująca tamtą pantomimę każe też zadać pytanie, czy tamten teatr mógłby funkcjonować w dzisiejszej kulturze, która skutecznie zakrzykuje ciszę, pospolituje się i której najczęstszym elementem składowym jest kalkowanie na scenie ludzkiej fizjologii. A ów wyciszony, subtelny przekaz artysty mima mówiący o uniwersum i sięgający do samej istoty człowieczeństwa przychodzi właściwie z innego porządku rzeczy. Warto więc zapytać, czy obecnie jest nań zapotrzebowanie.

Myślę, że jest. Zarówno ze strony starszej, jak i młodej widowni. Owacje, jakie otrzymał Gregg Goldston po swoim znakomitym mimodramie "Louder than Words", czy duet Bodecker i Neander po zaprezentowaniu spektaklu "Déj? vu", tego dowodzą. A prezentowali oni sztukę pantomimy właśnie w jej klasycznej wersji.

Gregg Goldston to największy obecnie mim na świecie i zarazem jeden z ostatnich, który uprawia pantomimę w jej czystym gatunku, jak kiedyś Marcel Marceau, którego był uczniem. Zaprezentował spektakl składający się z kilku etiud mistrzowsko wykonanych. Jego "płynących rąk" czy "unoszenia się" nad podłogą nie można zapomnieć. Goldston, wraz z innymi artystami festiwalu wystąpił jeszcze we wspólnym spektaklu składającym się z wielu etiud prezentujących różne style i techniki mimu. Za godnego partnera miał Bartłomieja Ostapczuka, świetnego polskiego mima. To nieporównanie najciekawsza etiuda tego wieczoru.

Wielką klasę pokazała też para mimów - Bodecker i Neander [na zdjęciu]. Wiele przejęli od Marcela Marceau, co wyraźnie widać w ich doskonałym, pięknym spektaklu "Déja vu". Ciekawie zaprezentowali się artyści szwajcarscy w przedstawieniu "Spettatori". Zdumiał zaś "Harlekin" znanego na świecie zespołu Derevo. Dlaczego starali się ośmieszyć krzyż, a następnie zdegradować go w postaci belki, którą niesie mim udający Chrystusa, po czym hasa z nią diabeł itd.? Jeśli to miała być metafora świata coraz bardziej zagarnianego przez szatana, to przesłanie powinno być jednoznacznie czytelne i nie budzić wątpliwości. Zawiódł także spektakl "Fly and Saw" oczekiwanego zespołu Licedei, specjalizującego się w klaunadzie. Interesującą opowieść "Only you" przedstawił Teatr Formy Józefa Markockiego. Znakomita Ewelina Ciszewska w niuansach oddająca myśli i emocje swojej bohaterki, natomiast Józef Markocki przerysował graną postać.

To jedyny taki festiwal w Europie. Dobrze, że jest.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji