"Shirley Valentine" z Krystyną Jandą
W Teatrze Powszechnym, na Małej Scenie, 3 bm. premiera komedii Villy Russella pt. "Shirley Valentine", w reżyserii Macieja Wojtyszki, w przekładzie Małgorzaty Semil i ze scenografią Ewy Bystrzejewskiej.
W roli tytułowej i jedynej, bo tekst jest napisany na jeden głos, zobaczymy Krystynę Jandę.
- Przywykliśmy już do Pani ról kobiet tragicznych, przegranych, drapieżnych a tu nagle komedia.
- W Teatrze, to nie nagle, ponieważ przez ostatnie lata gram raczej głównie komediowe role, oprócz Medei. W zasadzie wszystkie moje sukcesy teatralne, to były komedie. To była Rita w "Edukacji Rity", tego samego autora, który napisał Shirley, Gisela w "Dwoje na huśtawce". Słowem, moje szczęście, czy też nieszczęście ostatnich lat polega na tym, że obsadzana jestem właśnie w tym gatunku, że wielki repertuar gram bardzo, bardzo rzadko.
- "Shirley Valentine" to jeden, wspaniały monolog. Czy Pani lubi takie sam na san z publicznością?
- Myślę, że dla aktora jest to taka specjalna przyjemność prowadzić, konstruować pauzę, dramaturgię całości. To daje wiele satysfakcji.
- Chyba po raz pierwszy gra Pani kobietę starszą od siebie, żyjącą monotonnie, jak tysiące innych żon i matek, która jednak postanawia coś zmienić w tej swojej beznadziejnej egzystencji.
- Ja już tyle różnych rzeczy przeżyłam w swoim życiu, jeśli chodzi o doświadczenia związane z dziećmi, domem, mężami, rozwodami, wyjazdami, że właściwie wszystko to mam już za sobą i do sztuki "Shirley Valentine" jestem jakby przygotowana.