Artykuły

Kogo lubi Krystyna Janda?

Stanowczo recenzenci powinni oglądać zamiast premierowych galówek - zwykłe spektakle. Razem ze zwykłą publicznością. Stwierdzam to po obejrzeniu komedii - monodramu Willy'ego Russela "Shirley Valentine" w wykopaniu Krystyny Jandy. Jakże inaczej odbierane są zarówno treść jak i wszystkie niuanse aktorskiej interpretacji, jak odmienne niekiedy ale za to spontaniczne reakcje. A co dopiero kiedy sztukę ową oglądać mogłem w nadkomplecie młodzieży licealnej...

Aktorka powiedziała dziennikarzom, że po prostu lubi tę swoją bohaterkę i to się czuje. W sposobie jaki przestawia nam jej mały światek i wcale nie tak w końcu błahe życiowe problemy. Ale chyba bardziej jeszcze w tym, że po pierwsze "podniosła jej status" (w oryginale jest to ktoś ze środowiska robotniczego) jak i w tym, że dodała do zakończenia ziarnko optymizmu.

Nie potrafiłabym zagrać przekonywająco proletariuszki przekonywała nas Krystyna Janda no i uważałam, że nam, tu i teraz, potrzeba tej iskierki nadziei, a nie jeszcze jednego "dobijania" dramatem...

Bardzo to nietypowa sztuka. Napisał ją autor, który zbierał materiał do swych portretów kobiet (poprzednio była Rita, ta z "Edukacji Rity") jako...damski fryzjer. Musiał mieć niezwykle wyczulone ucho, skoro tak sugestywnie potrafił namalować słowem wizerunek owej Shirley, 42-letniej żony nieciekawego, domowego despoty, matki dwojga dorosłych już dzieci, która wypełnia swą samotność monologami wygłaszanymi do...ściany kuchni za którą jesteśmy my, widzowie.

Mówi jej o wszystkim: o grymasach męża i o spotkaniu z ex-koleżanką szkolną, która zrobiła karierę jako dziwka, o marzeniach i ironicznie o seksualnych teoriach popularyzowanych w kobiecych tygodnikach. Przy okazji demaskuje feministyczne pozy przyjaciółek, zwierzając się ze swych skromniutkich tęsknot. Każde zdanie dosłownie przyjmowane było z pełnym zrozumieniem i współodczuwaniem przez żeńską część młodej widowni.

Aktorka przez dwie godziny potrafiła przykuć uwagę, rozbawić, wzruszyć, pobudzić do głośnego śmiechu. Widać, że musi bardzo lubić swą bohaterkę. Prezentowała ją już ponad 150 razy w całej Polsce...

***

Potem na spotkaniu Krystyna Janda powiedziała:

- Na Festiwalu Filmowym w Berlinie, gdzie zaproszono mnie do jury, obejrzałam 30 filmów i tylko w jednym czy dwóch kobieta nie była głupią kretynką, bezmyślnym zwierzątkiem seksualnym.

- Znam wiele feministek i wszystkie je bardzo nie lubię.

- Za granicą reżyserzy filmowi obsadzają mnie jako "cytat" moich poprzednich ról. Na przykład Francuzi z "Dyrygenta", Niemcy z "Człowieka z marmuru". Ich zdaniem wyglądam bardziej inteligentnie niż inne aktorki i stąd obsadzają mnie w rolach dyrektora czy profesora. Którą mąż zostawia dla jakiejś lalki.

Nigdy nie marzyłam by zagrać Ofelię czy Julię, ale teraz bardzo chcę być Elwirą we Fredrowskim "Mężu i żonie". Poza tym bardzo jestem ciekawa "Polskiej śmierci", scenariusza który pisze dla mnie p. Krzystek.

Kiedy odchodzę na jakiś czas do filmu, zaczynam bardzo tęsknić za publicznością teatralną. Po prostu - bardzo potrzebne mi są oklaski.

Mój luksus? To możność bycia od dwóch lat tylko aktorką, która dzieli swój czas pomiędzy pracę i rodzinę.

- Mój idol aktorski? Meryl Streep!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji