Artykuły

Shirley, jedna z nas...

Shirley Valentine ma 42 lata; dzieci, które wyfrunęły już z domu i męża, który kiedyś był fantastycznym chłopakiem, a teraz jest kimś, komu po przekroczeniu progu kuchni niezwłocznie podaje się obiad. W czwartki obiad powinien być z mielonym, inaczej zawaliłby się cały świat, albo nastąpiłaby jeszcze gorsza, niewyobrażalna zupełnie katastrofa. Mojżesz bowiem przekazał ludzkości nie dziesięć, lecz jedenaście przykazań - jedenaste mówiło o tym, że w czwartek na obiad MUSI BYĆ mielony.

Pozostałe reguły i zasady, obowiązujące w domu Shirley Valentine, które dokładnie określają, jaki będzie poranek i jaki wieczór następnego dnia, zrodziły się same z siebie, niemniej przestrzega się ich z podobnym do obiadów rygorem.

Tytułowa bohaterka "Shirley Valentine " W. Russella przez ponad dwie godziny opowiada o sobie i swoim życiu, zamkniętym w czterech ścianach kuchni i sieci niezliczonych zasad o których sens nikt dawno nie pytał.

Dramat kury domowej, zdegradowanej przez bliskich do roli wieloczynnościowego robota?

To wierzchnia warstwa sztuki. Warstwa historii kobiety, zniewolonej (skrzywdzonej?) przez męża - domowego dyktatora.

Shirley ma rzadki dar: poczucie humoru, także - na własny temat. Śmiech, również ten przez łzy, sprzyja spojrzeniu na siebie i własne życie z dystansem.

Gdzie, jak, w którym momencie zaczęliśmy je przegrywać?

Poprzez stopniową rezygnację z marzeń i pragnień, poprzez wygodną rutynę, poprzez drobne ustępstwa dla świętego spokoju, poprzez automatyzm codziennych czynności; czy nie tak odbywa się wyprzedaż na raty - drobne, płacone każdego dnia i każdej chwili raty - naszej niezależności, fantazji, inicjatywy, woli i wszystkiego, co stanowi o indywidualności człowieka?

Czy terenem tej wyprzedaży jest jedynie dom?

Banalna historia zwykłej domowej gospodyni w przedstawieniu Macieja Wojtyszki, które powstało w warszawskim Teatrze Powszechnym, nabiera uniwersalnej i głębszej wymowy dzięki kreacji Krystyny Jandy. Która pokazała, jak bogatym i niepowtarzalnym "instrumentem jest aktor, jeśli warsztat nie ma dla niego tajemnic, na dodatek zaś rola pasuje doń, jak przysłowiowa rękawiczka.

Shirley podejmie próbę buntu - bardziej może nawet z desperacji, niż z odwagi. Zanim to uczyni, opowie o sobie Ścianie, najwierniejszej, bo jedynej powierniczce. Za tą niewidoczną ścianą jest publiczność, która śmieje się gęsto. Chwilami śmiech zastyga na twarzach. Ze sceny nie padnie gogolowskie pytanie: z kogo się śmiejecie? Ale nie wypowiedzianą głośno odpowiedź - z siebie samych się śmiejecie - każdy unosi w sobie, milcząco przemykając się do szatni.

Shirley jest jedną z nas, widzów tego spektaklu.

P.S.

W przeddzień święta Melpomeny Lubuski Teatr (przy wsparciu "Gazety Nowej") sprawił swoim widzom wspaniałą godną święta ucztę! Czegóż można po niej życzyć ludziom teatru poza tym, by wszystkie dni roku były podobne do niezapomnianego czwartku i piątku, kiedy budynek przy al. Niepodległości przeżywał najprawdziwsze oblężenie?

Losy spotkania z Krystyną Jandą - w czwartek, wieczorem, w "Estradzie" - ważyły się do ostatniej chwili z powodu choroby aktorki, która grała, kurując się zarazem.

Odwołane zrazu spotkanie odbyło się! Bardzo starannie przygotowane przez gospodynie i organizatorki przeglądu filmów z udziałem Krystyny Jandy, przyciągnęło tłumnie publiczność.

Tym samym ryzykowna, jak wielu uważało, próba powrotu do spotkań z ciekawymi ludźmi (bez cudzysłowu - ciekawymi) z powodzeniem przeszła praktyczny sprawdzian. Do spotkania jeszcze wrócimy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji