Artykuły

Mówiąc do ściany...

Ponieważ trwa urlopowy sezon teatralny, postanowiłem napisać recenzję dla przyjemności, nie z obowiązku. Myślę o spektaklu "Shirley Valentine" wystawianym w warszawskim Teatrze Polonia przy Placu Konstytucji (autor: Willy Russel, przet. Małgorzata Semil, reż. Maciej Wojtyszko). Jego gwiazdą - i przy okazji szefową teatru - jest Krystyna Janda, jedna z najpopularniejszych i najbardziej wyrazistych postaci polskiej sceny i ekranu.

"Shirley..." wystawiana była początkowo w Teatrze Powszechnym, później, wraz z Jandą, przeszła do Polonii. Grana jest z przerwami od prawie siedemnastu lat. Ja sam widziałem ten monodram dwukrotnie i za każdym razem odnosiłem nieodparte wrażenie, że na sali siedzą fani więksi ode mnie. Zanim pojawiły się dowcipy, już wybuchano śmiechem. Na niektórych przedstawieniach widzowie ponoć nawet puentują za aktorkę. Chyba mamy do czynienia z odbiorem kultowym...

Dla mnie ujmujące są już pierwsze słowa, które padają ze sceny: "Cześć, ściana!" Potem publiczność wysłuchuje dwugodzinnego monologu o życiu, jego radościach i smutkach, niespełnionych marzeniach, rozczarowaniach i olśnieniach brytyjskiej gospodyni domowej. Jej historia, opowiedziana zaiste skrótowo, jest jednak budująca. Przede wszystkim dzięki charyzmie postaci (i aktorki), która daje nadzieję, że nawet w złych chwilach można wykrzesać z siebie iskrę, która pozwoli odmienić nasz los. Wystarczy odrobina cierpliwości, czasami tupetu. Mówiąc do ściany, Shirley zaprasza widzów do uczestnictwa w swoim życiu. Pije wino, gotuje ziemniaki i "sadzone", a zapachy rozchodzą się po widowni, ujmując swojskością i ułatwiając zdystansowanemu obserwatorowi identyfikację z tą mądrą, choć prostą kobieciną.

Krystyna Janda jest - jak wiadomo - klasą sama dla siebie. W tej roli wygląda i czuje się wspaniale, co przyznają nawet ci, którzy nie przepadają za jej aktorską manierą. Ona zaś mówi, że po tylu latach już nie tyle gra, co "staje się" tą kobietą na dwie godziny spektaklu. Ten zaś zmieniał się wraz z nią. Nic dziwnego, skoro jest to opowieść właśnie o potrzebie zmiany. Gdy zobaczyło się więc Jandę jako Shirley, Jandę zmienioną i zmieniającą się na naszych oczach, trudno wyobrazić sobie kogoś innego na jej miejscu.

Shirley Valentine jest każdym człowiekiem na ziemi, każdy z ludzi coś w niej z siebie samego znajdzie. Chwilami jej zazdrościmy, kiedy indziej współczujemy, możemy ją podziwiać i śmiać się z niej. I nie jest prawdą przeświadczenie, że to "spektakl dla bab" - wręcz przeciwnie! Ileż mężczyźni mogą się nauczyć!... Momentami bohaterka wykrzykuje "klucze interpretacyjne" służące lepszemu rozumieniu płci pięknej. Wystarczy przyjąć je do wiadomości i wykorzystać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji