Artykuły

Święta Joanna od zlewozmywaków

Gdyby mi ktoś jeszcze kilka miesięcy temu pokazał skromność po angielsku, tak jak ,to zrobiła Ewa Bystrzejewska projektując wnętrze kuchni, w której rozgrywa się akcja "Shirley Valentine", powiedziałbym, że nic mnie nie obchodzą problemy zachodnioeuropejskiej gospodyni domowej, że wyjazd do Grecji w celach poza-handlowych też nie jest przedmiotem typowych polskich marzeń.

A dziś? Dziś chyba najbardziej uderzyło mnie to, że owa "ściana", do której przemawia Krystyna Janda w reżyserowanym przez Macieja Wojtyszkę na małej scenie Teatru Powszechnego monodramie Willy Russella, jest także moją ścianą. Że te wspólnorynkowe okapy, niklowane zlewozmywaki, gatunkowe plastiki nie są już kolorowymi obrazkami i przedmiotem marzeń, lecz raczej fragmentem wspólnej cywilizacji. Że te puszki po piwie, które aktorka przestawia, znam nie tylko z widzenia, i że z powodu tego, iż paszport na wszystkie kraje świata jest już powszechnie dostępny (czy może raczej równie jak rozbijane przez Jandę jajka - kosztowny) nic szczególnego nie wynika. Nie jesteśmy ani o łut szczęśliwsi, pijąc Rieslinga w samotności, od tych, co sobie bimbrem humor poprawiają.

A jednak po wyjściu z tego przedstawienia poczułem się lepiej. Przy pomocy Macieja Wojtyszki Krystyna Janda porażała nam bowiem w sposób bardzo sugestywny, jak niemożliwe staje się możliwe. Jak szare przemienia się w kolorowe. Jak zawekowana w kuchni kobieta, którą całe otoczenie uważa za starą i nieatrakcyjną, może siłą woli przebić mur i odmienić swoje życie.

Sztuka Russella ze swym optymistycznym, na poły bajkowym, dobrym zakończeniem jest prostą, ale bardzo zręcznie napisaną arią dla jednej aktorki. Została znakomicie, ogromnym wyczuciem polszczyzny scenicznej przez Małgorzatę Semil przełożona, a dyrektorowi Wojtyszce pozwoliła urządzić drugi już w tym sezonie (po "Ordonce" Dałkowskiej) aktorski benefis. Pewnie to dobry sposób na czasy kryzysu. Wystawić spektakl nie kosztowny, lecz szlachetny. Zabawny i mądry zarazem. A przede wszystkim żywy. Żywy tą niezwykłą witalnością osobowości Krystyny Jandy obsadzonej tu w chyba najbardziej jej odpowiadającym emploi kobiety prostej, a nawet bezczelnej, lecz bardzo inteligentnej i ogromnie uczciwej. Takiej, jaką były bohaterki "Człowieka z marmuru" i "Przesłuchania". A także Shirley Valentine - postać dzięki kreacji Jandy bogatsza od tekstu, nawet na moment nie pozwalająca widzom odwrócić od siebie uwagi, przyciągająca spojrzenia, wywołująca współczucie i podziw - to wszystko, po co przychodzimy do teatru. I co tak rzadko w nim spotykamy, coraz częściej wychodząc zeń zniesmaczeni i zirytowani. Przymierzając naszą szarą codzienność do jeszcze bledszej odświętności.

Otóż w Teatrze Powszechnym Krystynie Jandzie udało się wyprowadzić publiczność na chwilę ze świata plastikowych torebek i zlewozmywaków w krainę złudzeń i spełnionych marzeń. Udało się też reżyserowi pozyskać sztukę, która jej to umożliwiła, i której wystawienia podejmie się pewnie niejedna jeszcze scena. Niejedna też aktorka zechce prawdopodobnie podjąć wyzwanie aktorskiego mistrzostwa rzucone w Powszechnym przez Jandę. Myślę, że widzowie wielu teatrów na takie zawody czekają.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji