Artykuły

Shirley Janda-Valentine

To przedstawienie nie zebrało chyba ani jednej krytycznej recenzji, co, trzeba przyznać, zdarza się niezwykle rzadko. Ale niezwykle rzadko zdarza się także tak idealne połączenie temperamentu i osobowości aktorki z kreowaną przez nią postacią. Shirley Valentine nie jest Krystyną Jandą, a jej historia w niczym nie przypomina życiowych doświadczeń znakomitej aktorki, a jednak ich porozumienie psychiczne nie podlega żadnej dyskusji.

Sztuka Willy'ego Russella to dialog-rzeka, w którym mówi zresztą tylko jedna strona. Kuchenna ściana, powiernica marzeń i tęsknot sympatycznej, pełnej ciepła i poczucia humoru, czterdziestolatki, milczy wprawdzie, ale wiele rozumie i dlatego można ją uznać za niemego, ale jednak, interlokutora. Monodram (niech będzie...) jest świetnie napisany i przetłumaczony, a dyskretna reżyseria Macieja Wojtyszki niczego w nim nie udziwnia i nie interpretuje. Opowieść toczy się jakby "sama", wypełniona dziesiątkami gestów, zmian mimiki i tonu głosu Krystyny Jandy, która na oczach widzów spowiada się ścianie ze swego życia, normalnie przy tym gotują (sic. na widowni czuć zapach i widać parę przygotowywanej potrawy), odpoczywając i marząc. Siłą tego przedstawienia jest kapitalny portret psychiczny kobiety (aż dziw, że napisał tę sztukę mężczyzna) i pulsujące prawdą aktorstwo. Publiczność ogląda "Shirley Valentine" po kilka razy, nie nudząc się ani przez chwilę. Tych, którzy nie znają jeszcze szalonej, choć mądrej i bardzo sympatycznej, bohaterki - zapraszamy 3 marca do Teatru Muzycznego w Gliwicach, gdzie sztuka Russella zostanie zaprezentowana o godz. 17.00 i 20.00.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji