Sama się wychowałam
- Przez pierwsze pół roku nie wyściubiałam nosa z Akademii Teatralnej. Siedzieliśmy na zajęciach, a potem na próbach do późnej nocy - mówi ANETA TODORCZUK-PERCHUĆ, aktorka Teatru Narodowego.
Agnieszka z serialu "Samo Życie". Pochodzi z Białegostoku, ale Akademię Teatralną skończyła w Warszawie. Gra w teatrze, także Polskiego Radia, ale popularność przyniósł jej serial.
Agnieszka Głowacka: - Co się dzieje z Kasią, pani serialową córeczką?
Aneta Todorczuk-Perchuć [na zdjęciu]: - Kasia ma niedosłuch. To poważna wada...
- Kiedy grająca Kasię Julka miała cztery miesiące, zdiagnozowano u niej niedosłuch. Scenarzyści postanowili przenieść tę sytuacje do serialu. W jednej ze scen Julka pojawia się w aparacikach. Niestety, w niewielkim stopniu poprawiają one jej stan. Konieczne jest wszczepienie implantu ślimakowego. Normalnie czeka się na to osiem lat.
- Chcecie pomóc w zdobyciu pieniędzy na szybszy zabieg?
- Musimy zebrać 80 tys. zł. W odcinkach, które zostaną wyemitowane na przełomie maja i czerwca, pojawi się sprawa operacji Kasi. Ela Jędrzejewska, grająca Edytę, namówiła zespół De Mono, by pomógł w zbieraniu pieniędzy. W czerwcu zagrają na specjalnych koncertach. Wcześniej będzie można włączyć się w akcję, wysyłając SMS-y przed i po emisji kolejnych odcinków.
- Jak dogaduje się pani z Julka?
- Na początku nie było łatwo: przeszłyśmy prawdziwą szkołę przetrwania. Małe dziecko to zagadka, na planie tym bardziej. Nikt nie jest w stanie przewidzieć jego reakcji.
- A czy zaprzyjaźniła się już pani ze sobą - z Agnieszką?
- Zaczęłam ją rozumieć. Na początku inaczej odbierałam tę postać. Myślałam, że jest uczciwa, dobra i czysta, ale w pewnym momencie coś przestało mi się w jej wizerunku zgadzać. Dostrzegłam w niej egoizm i zachowania, których prywatnie nie popieram i nie lubię. Oczywiście nie przeszkadza mi to w graniu Agnieszki, ale czasami trochę mnie drażni, że woli uciekać od problemów, niż się z nimi zmierzyć.
- Pani działa zupełnie inaczej...
- To prawda. Jeśli coś nie układa się tak, jakbym chciała, nie chowam głowy w piasek. Przeciwnie - mobilizuje mnie to do działania.
- Co się pani w Agnieszce podoba?
- Podziwiam ją za to, że jest dzielna, daje sobie radę, mimo że przyszło jej być samotną matką. Opiekuje się dzieckiem, pracuje, wynajęła mieszkanie. Postanowiła na razie
- Agnieszka sama zdobywała miejsce w Warszawie. Jak było z panią?
- Zdecydowałam się opuścić Białystok i przyjechałam do Warszawy na studia aktorskie.
- Jak oswajała pani to miasto?
- Na początku wydawało mi się ogromne, gubiłam siew nim. Teraz mam samochód, a w nim mapę, więc bez problemów poruszam się nawet po mało znanych zaułkach.
- Życie studenckie pomogło w poznawaniu stolicy?
- Przez pierwsze pół roku nie wyściubiałam nosa z Akademii Teatralnej. Siedzieliśmy na zajęciach, a potem na próbach do późnej nocy.
- Jak reagowali rodzice na taki tryb życia córki?
- Kupili mi komórkę. W ten sposób mogli się ze mną porozumieć, dojeżdżałam do domu. Ale wciąż mamy silny kontakt, zwłaszcza z mamą. Rozmawiamy prawie codziennie.
- Aktorzy buntują się przeciw utożsamianiu ich z graną postacią. Ale Krystyna Feldman powiedziała, że grać to znaczy być, oddawać coś z siebie i coś czerpać. Co dała pani Agnieszce, a co od niej wzięła?
- Pierwszy raz spotkałam się z nią w 337. odcinku. Teraz zbliżamy się do 525. Chyba trochę Agnieszkę zmieniłam. Chciałabym, żeby nie była taka skupiona na własnych problemach. Słuchała, co mówią inni. Ja staram się to robić.
- A co mówią o pani roli najbliżsi, choćby młodszy brat?
- Adrian ma 17 lat i jest bardzo kategoryczny w ocenach. Serialu ostentacyjnie nie ogląda. Mówi, że nie ma czasu. Natomiast przyjeżdża na moje sceniczne premiery i bardzo mi kibicuje. Zapisał się do teatru amatorskiego "Klaps", do którego chodziłam. Bardzo go to rozwija.
- Co mu pani powie, jeśli zdecyduje się zostać aktorem?
- Nie będę go odwodzić. Sam musi podjąć decyzję, bo każdy odpowiada za swoją przyszłość.
- Pani miała być skrzypaczką?
- Skończyłam liceum w klasie skrzypiec i wahałam się do ostatniej chwili, bo trochę szkoda mi to 12 lat ćwiczeń. Stwierdziłam :dnak, że nie wytrzymam zamykania się na kilka godzin dziennie na samotnych ćwiczeniach. Muszę pracować z partnerem.
- Od kilku lat ma pani partnera poznanego w szkole aktorskiej. Podobno "złapała" go pani na zwichnięte nadgarstki?
- (śmiech) Podczas ćwiczeń aktorskich mieliśmy do wykonania skomplikowaną figurę. Stawałam koledze na ramionach i zeskakiwałam. W pewnym momencie tak niefortunnie wsparłam się rękami, że zwichnęłam nadgarstki. Marcin zawiózł mnie samochodem na pogotowie. I tak się zaczęło.
- Mąż aktor sprawdza się w codziennym życiu?
- Zna i rozumie napięcia, jakie towarzyszą temu zawodowi. Potrafi surowo, ale i obiektywnie oceniać. Ale staramy się nie wprowadzać do domu zbyt wielu emocji związanych z naszą pracą.
- Gra pani czasami mężowi na skrzypcach, a może śpiewa?
- Po skrzypce sięgam w spektaklu "Szkoła żon" Moliera. A śpiewam i głównie na scenie. Na czwartym roku, kiedy dostałam etat w Teatrze Narodowym i chwilowo nie miałam nic do roboty, wróciłam do czasów, gdy jeździłam na Przegląd Piosenki Aktorskiej do Wrocławia.
- Skąd tytuł recitalu "... niedorosłam" - to chyba nie o pani?
- Celowo wybrałam właśnie taki tytuł, pisany małą literą i łącznie. Pozwala mi na bardzo wiele. Mogę się przebierać i wygłupiać, by za chwilę znów być poważna; mogę płakać i tańczyć. Pokazywać różne strony kobiecości.
- Jest pani osobą, która doskonale wie, czego chce...
- Kiedy już byłam dorosła, mama powiedziała mi: "Ja ciebie nie wychowałam, sama się wychowałaś". I miała trochę racji, bo od kiedy pamiętam, jak coś sobie postanowiłam, to wytrwale do tego dążyłam.
- Kiedy po raz pierwszy postawiła pani na swoim?
- Miałam 16 lat, kiedy oświadczyłam rodzicom, że wyjeżdżamy z koleżankami do Augustowa. Było nas osiem bab. Spakowałyśmy plecaki większe od nas. I zrobiłyśmy sobie dwa tygodnie szkoły przetrwania. Następnym takim wyzwaniem była już decyzja o szkole aktorskiej.
- Podobno zastępstwa odegrały dużą rolę w pani karierze?
- Tak. Dzięki pierwszemu, w "Szkole żon", trafiłam do Teatru Narodowego. Prosto stamtąd Anna Seniuk wzięła mnie do radiowej wersji "Balladyny".
- Poprzedniczki skręcały nogę?
- Spodziewały się dziecka lub wyjeżdżały za granicę.
- Może wkrótce przyjdzie czas, że panią też ktoś zastąpi?
- To naturalne, że w pewnym momencie pojawia się dziecko.
- I nie będzie żal oddawać ról?
- Miałabym do zagrania nową, bardzo ważną i piękną rolę. W serialu by mi nie przeszkodziła, a w teatrze ktoś przejąłby moje zadania. To przecież samo życie.