Goldoni w Nowej Hucie
Muszę wyznać, że na premierę Sługi dwóch panów Goldoniego w Teatrze Ludowym w Nowej Hucie wybierałem się z pewnym niepokojem. Obawiałem się czy w tym najbardziej (według dwornego i dworskiego krytyka Teatru Skuszanki – Jana Pawła Gawlika) współczesnym naszym teatrze politycznym nie ujrzymy znowu swoistej interpretacji. Widzą już jak zręcznie i nowocześnie można by to w tym wypadku zrobić. Plebejski Truffaldino okazuje się symbolem współczesnego działacza politycznego, który dla celów taktycznych – stosuje to taką to inną linię postępowania. Wyszyńskiemu świeczkę i Gomułce ogarek. Bardzo aktualna i ostra satyra polityczna. Nie śmiejcie się z tego pomysłu. Jeżeli można było z Miarki za miarkę zrobić krwawy dramat stalinowski, czemuż by ze Sługi dwóch panów nie można zrobić ciętej komedii oportunizmu?
Na szczęście niepokoje okazały się tym razem płonne. Zobaczyliśmy na scenie po prostu barwne i żywe widowisko, którego celem była wielka, święta, bezużyteczna Zabawa. Śmiałość ujęcia reżyserskiego Krystyny Skuszanki polega tu niejako na odtradycyjnieniu, odludowieniu, odrealnieniu typowego schematu. Wiemy, oczywiście, że Carlo Goldoni jest jednym z głównych przedstawicieli włoskiej ludowej komedii, że utwory jego pokazują prawdziwą, realistyczną ulicę wenecką, place i zaułki małych, miasteczek słonecznej Italii, ich mieszkańców i ich obyczaje, że są wiernym dokumentem swego czasu. Szanujący się krytyk nie omieszka także w recenzji zacytować entuzjastycznej opinii Goethego, który w czasie pobytu we Włoszech mógł zaobserwować jak bardzo komedia Goldoniego zrośnięta jest z codziennym życiem weneckiego ludu. Jednym słowem, klasyczny przykład konkretnie adresowanej, związanej z określoną rzeczywistością historyczną – twórczości.
Skuszanka zrezygnowała z tej zewnętrznej, socjologicznej niejako, warstwy komediowej. Zbudowała czysty, jak gdyby trochę abstrakcyjny schemat fabularny, sam ekstrakt i koncentrat zabawowej intrygi. Była to zapustna gra trochę poza czasem i historią. Zamiast gorącego i słonecznego kolorytu włoskiego lata – barwne baloniki, mrugające światełka elektryczne i figlarne lampioniki sugerowały raczej upojny nastrój międzynarodowej karnawałowej nocy. Autentyczny kostium weneckiego mieszczaństwa i ludu z drugiej połowy XVIII wieku zastąpiony został pstrym i fantazyjnym strojem maskaradowym, wielką, błazeńsko-uroczystą przebieranką. Z rodzajowego tła lokalnego pozostały tylko surowe elementy, podobnie jak z gospody stanowiącej ośrodek akcji pozostały tylko bezustannie wirujące – jakby w pijackim kręćku – drzwi obrotowe. Scenografowie przedstawienia – Liliana Jankowska i Antoni Tośta – mają zresztą wybitny współudział w stworzeniu tej poetyckiej, ponadrealnej rzeczywistości, której zasadniczy charakter nadawały elementy plastyczne.
Ktoś, kto podstawowych składników „współczesnego, politycznego teatru” szuka koniecznie w nożu zarzynającej swoją siostrę Balladyny albo w wieży obozu koncentracyjnego dominującego nad scenerią Miarki za miarkę – może się czuć zawiedziony. Gdzież w takim Goldonim ta współczesność, gdzież Wielka Metafora? Ale myślę, że współczesność mieści się właśnie w tym lekkim, ironicznym skomentowaniu martwej prawdy szczegółu obyczajowego, w wyłamaniu się z nudnego rygoru stęchłej konwencji rodzajowej, w wielkiej anonimowości postaci na scenie, grających powszechną, wspólną wszystkim nam razem i każdemu z osobna komedię życia, miłości i śmierci, oszustwa i dobrodziejstwa. A teatr polityczny? Mój Boże, dziś już właściwie nie powinno ulegać wątpliwości, że najlepszy teatr polityczny to chyba ten, który daje widzowi szlachetne wzruszenia estetyczne, który uczy go pięknego zdziwienia wobec nowego, nieznanego dotąd zestawienia kolorów, dźwięków czy – myśli.
Do pełnego sukcesu nowohuckiego Sługi dwóch panów brakło tylko większej precyzji i po prostu dojrzałości zespołu aktorskiego. Młodzi przeważnie artyści Teatru nie są jeszcze w pełni przygotowani do tego typu widowiska, brak im na ogół należytej lekkości, zwinności, giętkości, skoczności. Iluż zresztą jest w tej chwili aktorów w Polsce – zwłaszcza wśród młodszego pokolenia – którzy to posiadają? Być może, z tego też braku wzięło się powierzenie centralnej roli Truffaldina – Wojciechowi Rajewskiemu. Widziałem w tej roli w Berlinie młodego aktora, czarującego chłopięcego gawrosza, sprytnego włoskiego ulicznika, niemal akrobatę, ekwilibrystę, żonglera, wirtuoza na tym zasadniczym instrumencie aktorskim jakim jest ciało. Mały, tłuściutki, z księżycową łysinką Rajewski – nie mógł, oczywiście, spełnić tych warunków. Toteż interpretacja jego musiała iść w innym kierunku. Był poczciwym, pociesznym niedołęgą, z gatunku tych clownów cyrkowych, którym nic się nie wiedzie, ale którzy w końcu jednak zawsze triumfują. Obok Rajewskiego dobry, zamaszysty rysunek postaci Beatrycze dała Wanda Uziembło, a stosunkowo sporo zdyscyplinowania gestycznego wykazali również dwaj posługacze (Ryszard Kotas i Witold Pyrkosz), Pantalon (Edward Raczkowski), Smeraldina (Maria Gdowska). Słabsza była para młodych kochanków: Klarysa (Wanda Swaryczewska), a zwłaszcza Sylwiusz (Lech Komarnicki), którzy nie potrafili dostatecznie subtelnie spleść liryzmu z groteską. W przedstawieniu brali poza tym udział Michał Lekszycki (Doktór Lombardo), Władysław Pawłowicz (Florindo), Feliks Mieczyński (Brighella). Opracowanie muzyczne Józefa Boka, opracowanie choreograficzne Henryka Dudy, przekład Zofii Jachimeckiej.
Wydaje się, że ostatnia premiera Teatru Ludowego w Nowej Hucie jest zarazem po trochu odpowiedzią reżysera Krystyny Skuszanki daną kierownikowi artystycznemu teatru – Krystynie Skuszance. Daję słowo honoru, że i z błahej komedyjki można zrobić prawdziwy teatr, podobnie jak najpoważniejszy dramat można teatralnie „skrócić”.