Artykuły

Uciechy życia doczesnego

- Wystarczy odmówić udziału w wyścigu szczurów, zarazem nie ulegając przesądom, że w cielesnych uciechach musi obowiązkowo być coś zdrożnego - mówi PIOTR BIKONT, prezes Stowarzyszenia Teatralnego Badów.

rozmowa z Piotrem Bikontem, reżyserem teatralnym, dziennikarzem, publicystą i krytykiem kulinarnym.

Sztajgerowy Cajtung: Jest Pan założycielem Stowarzyszenia Teatralnego Badów, które dzisiaj gości na scenie Chorzowskiego Teatru Ogrodowego. Mógłby Pan więc przybliżyć nieco historię tego miejsca i samego Stowarzyszenia?

Piotr Bikont: Był taki czas, że mimo ogromnej potrzeby tworzenia spektakli teatralnych, nie mogłem znaleźć dyrektora teatru, który chciałby mi to umożliwić. Byli jednak aktorzy, którzy chcieli ze mną pracować, choćby i za darmo. W dwutysięcznym roku, w Łodzi, gdzie wtedy mieszkałem, nie mogliśmy znaleźć nawet miejsca, sceny, gdzie moglibyśmy odbywać próby. A w tym samym czasie mój przyjaciel, fotografik Sławek Sierzputowski, rozbudowywał swoją posiadłość we wsi Badów Górny, pod Mszczonowem. Z czasem powstał tam wspaniały pensjonat, ale wówczas niewiele się tam jeszcze działo. Więc razem z aktorami spędziłem tam lato i tak powstało przedstawienie "Frank&Sztajn". A potem następne, w sumie siedem premier.

Sz. C.: Jest Pan również krytykiem kulinarnym. Wraz z Robertem Makłowiczem prowadzi Pan Internetowego bloga, jest Pan również współautorem książek kulinarnych. Lubi Pan gotować?

P. B.: Lubię, choć tak naprawdę niewiele gotuję. Jestem w bardzo szczęśliwym związku małżeńskim - żona genialnie przyrządza jedzenie i, co więcej, jest pasjonatką kulinarną. Lubi mnie karmić, razem, w toku długich dyskusji, uzgadniamy menu, razem jemy, ale w kuchni Mirka woli działać sama, moja obecność, choćby najbardziej pomocna, raczej jej przeszkadza.

Sz. C.: Jaka więc potrawa najczęściej pojawia się na Pańskim stole?

P. B.: Moje najulubieńsze potrawy są przeważnie bardzo niezdrowe, staram się więc za często nimi nie napychać. Zalicza ją się do nich m.in. kołduny w tłustym rosole, barani pilaw, kurczę w zawiesistej potrawce, włoskie risotta, spaghetti carbonara... Wszystko bardzo tuczące. Najczęściej więc na moim stole pojawiają się gotowane i surowe jarzyny, biały ser, ryby.

Sz. C.: Spektakl "Gargantua i Pantagruel", który chorzowscy teatromani zobaczą już dziś wieczorem, z kuchnią również ma wiele wspólnego. Sięgnął Pan po literaturę Rabelais'go właśnie z tego powodu?

P. B.: Nie. Choć rzeczywiście, rabelaisowskie opowieści są apoteozą uciech życia doczesnego, a jego bohaterowie potrafią pochłaniać istne himalaje najrozmaitszego jadła.

Sz. C.: W zapowiedzi spektaklu czytamy, że głosić ma on jedność świata ciała i ducha, wzajemną przenikalność sacrum i profanum, pochwałę człowieka pełnego, wolnego i radosnego. Sądzi Pan, że w dzisiejszym mocno zabieganym świecie jest to jeszcze możliwe?

P. B.: Na szczęście jeszcze tak. Wystarczy odmówić udziału w wyścigu szczurów, zarazem nie ulegając przesądom, że w cielesnych uciechach musi obowiązkowo być coś zdrożnego.

Sz. C.: A co w zawodowym życiu Piotra Bikonta pojawi się w najbliższej przyszłości - kuchnia, teatr, publicystyka? A może da się znaleźć złoty środek?

P. B.: Niedawno była premiera mojego przedstawienia "Kto nie ma, nie płaci" wg Daria Fo w Łódzkim Teatrze Nowym. W Badowie zacząłem właśnie próby do "Kochanka" Harolda Pintera. W maju wyszła moja książka o kuchni żydowskiej ("Kuchnia żydowska Balbiny Przepiórko") . Planów jest całe mnóstwo, a energii nie brak. Czyli dobra nasza.

Sz. C.: Serdecznie dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji