Artykuły

Aleksandra Kurzak: Śpiewanie, czyli frajda

To, co zachwyca w kreacjach Kurzak, to przede wszystkim lekkość i - rzeczywiście - radość śpiewania. U tej artystki wszystko wydaje się doskonale ułożone i skonstruowane - pisze Jacek Hawryluk w Gazecie Wyborczej.

Kurzak jest pierwszą polską artystką, która związała się z legendarną wytwórnią Decca. Właśnie ukazał się jej album "Gioia!"

O tym, że Decca, jedna z najważniejszych wytwórni fonograficznych, podpisała kontrakt z naszą sopranistką, wiedzieliśmy od ubiegłego roku. Reszta pozostawała tajemnicą. Debiut Kurzak (wcześniej zarejestrowała jedynie pieśni Chopina na płycie NICF-u) wypada niezwykle okazale. Artystka postanowiła zaprezentować arie z ról, które dobrze zna i wykonuje od lat. Żadnych eksperymentów. Rozyna ("Cyrulik sewilski"), Zuzanna ("Wesele Figara"), Łucja ("Łucja z Lammermoor"), Gilda ("Rigoletto"), Musetta ("Cyganeria"), Violetta ("Traviata") Lista mogła by być jeszcze dłuższa.

To, co zachwyca w kreacjach Kurzak, to przede wszystkim lekkość i - rzeczywiście - radość śpiewania. U tej artystki wszystko wydaje się doskonale ułożone i skonstruowane. Ta lekkość wynika z precyzyjnie przygotowanego warsztatu. Nienaganna dykcja, gra emocji, żonglowanie nastrojami. Kurzak potrafi nas przekonać do każdej postaci, nieważne, czy tragicznej, czy filuternie zalotnej. A przy tym nigdy nie traci nic ze swego uroku.

Polskiej artystce towarzyszy Orquesta de la Comunitat Valenciana i młody dyrygent Omer Meir Wellber. Chciałbym, by z Kurzak zagrała inna orkiestra i bardziej doświadczony dyrygent, choć, co tu dużo gadać, nie dla nich słuchamy tej płyty.

Kurzak, Kwiecień, Beczała - polscy śpiewacy podbijają świat. W kolejce czekają inni. Nigdy jeszcze nie mieliśmy tak silnej wokalnej reprezentacji.

Rozmowa z Aleksandrą Kurzak

Jacek Hawryluk: Sesja nagraniowa odbyła się już w grudniu. To oznacza, że premierze nie towarzyszą już emocje?

Aleksandra Kurzak: Rzeczywiście, największe towarzyszyły jednak sesji, bo było to coś, z czym spotkałam się po raz pierwszy, i okazało się to przeżyciem, mówiąc delikatnie, bardzo męczącym. Nie da się porównać nagrania do koncertów czy spektakli operowych. To praca z orkiestrą i z mikrofonem, bez publiczności, która akurat w moim przypadku jest ważna, bowiem daje mi siłę i inspiruje. Premiera tej płyty odbyła się już w Madrycie przy okazji występów w Operze Królewskiej, zatem pierwszy skomasowany atak mam już za sobą.

Jestem debiutantką na rynku fonograficznym i ta płyta wciąż mnie cieszy. To wielka satysfakcja być pierwszym artystą w historii polskiej wokalistyki, któremu udało się podpisać ekskluzywny kontrakt z tak prestiżową wytwórnią.

Jak odbiera się taki materiał po premierze? Są artyści, którzy nie wracają do nagranych płyt, nie słuchają ich.

- Słucha się dziwnie! Należę do tych, którzy nie wracają... Największe skupienie to był moment przesłuchiwania pierwszej wersji, kiedy trzeba było zająć się wychwytywaniem tego, co mi się podoba, a co nie. Później posłuchałam płyty tylko raz. To dla mnie zamknięty rozdział.

Ale generalnie, ponieważ jestem otoczona muzyką, rzadko jej słucham. Mój dzień wypełniony jest próbami i spektaklami, więc relaksuję się w ciszy.

"Gioia!" to podsumowanie czy raczej otwarcie czegoś nowego?

- Na podsumowanie jest trochę za wcześnie, nazwałabym ją ukoronowaniem tego, co dotychczas zrobiłam. Marzyłam o tym od zawsze, ale to było marzenie ściętej głowy. Gdy do tego doszło, długo nie mogłam w to uwierzyć. Mam nadzieje, że nie zakończy się na jednej płycie.

Na ile płyt opiewa kontrakt?

- Na cztery.

Traktuję ten album jako pani wizytówkę. Aleksandra Kurzak i jej ulubione arie. Do posłuchania w domu

- Cieszę się, że pan to tak odbiera, choć początkowo pomysł był inny. Miała to być płyta poświęcona jednemu kompozytorowi - Rossiniemu. Jednak gdy dyrektor Dekki Paul Moseley przyjechał z Londynu do Warszawy, by posłuchać mnie w "Traviacie" Verdiego - bo znał mnie wcześniej wyłącznie z oper Rossiniego i Mozarta - zmieniliśmy plany. Zaproponowano mi nagranie w rodzaju "The best of". I dobrze się stało. Album składa się z arii, które już wykonuję lub które będę wykonywała na scenach operowych świata.

Czyli Decca obserwowała panią od dłuższego czasu?

- Na pewno usłyszeli o mnie w momencie przełomowym, gdy śpiewałam w 2008 r. w Londynie w operze "Matilde di Shabran" Rossiniego. Partnerowałam wtedy Juanowi Diego Flórezowi, gwieździe Dekki. Później obserwowano kolejne spektakle, czytano recenzje w prasie londyńskiej. Wreszcie przedstawiciele Dekki przyjechali na moje spektakle do Hamburga i zaproponowali kontrakt.

Decca to wytwórnia legendarna, ma wspaniały katalog muzyki wokalnej i operowej. Dla niej nagrywali Pavarotti, Freni, Tebaldi, Sutherland. Świadomość, że dołącza pani do takiego teamu, jest mobilizująca, bo nobilitująca na pewno?

- Jestem z tego powodu szczęśliwa, ale nigdy nie myślałam, że muszę komuś dorównywać czy z kimś się ścigać. Dla mnie nie ma znaczenia, czy śpiewam w Metropolitan Opera w Nowym Jorku, czy w małym europejskim mieście. Zawsze staram się śpiewać tak, bym - choć to może zabrzmi dziwnie - to ja była zadowolona.

A my?

- To ja jestem dla siebie najostrzejszym krytykiem, dużo od siebie wymagam, zmuszam się do ogromnego wysiłku, więc wydaje mi się, że publiczność też powinna być zadowolona, prawda?

Przyjmując zatem te bardzo wysokie kryteria - jest pani zadowolona z płyty?

- Tak, bardzo.

Jak powstawał album? Ten program jest kompromisem z wytwórnią?

- Nawet nie. Decca przesłała mi listę arii, na które zgodziłam się bez mrugnięcia okiem, bo są to rzeczy, które śpiewam na co dzień. Jedyna aria, której musiałam się nauczyć, to Elwira z opery "Purytanie" Belliniego. Ale pasuje ona do całości - to aria polacca ("Son vergin vezzosa") i dobrze komponuje się z umieszczonym na końcu Moniuszką.

Kto chciał, by na płycie znalazły się utwory Moniuszki?

- Anglicy. Poprosili o arie Hanny ze "Strasznego dworu", z czego się cieszę. Słuchacze z zagranicy są zachwyceni tą muzyką.

Jaką rolę odgrywa repertuar polski w pani karierze?

- Dużą. W lutym śpiewałam recital w mediolańskiej La Scali, w którym znalazło się dziewięciu polskich kompozytorów. Był to ewenement, pewnie większości repertuaru słuchano tam po raz pierwszy. Zgotowano mi ciepłe przyjęcie. Nie spodziewałam się, że La Scala będzie wykupiona do ostatniego miejsca, bo przecież nazwiska kompozytorów były ciężkie do wymówienia: Żeleński, Karłowicz, Niewiadomski, Lutosławski, Szymanowski, Paderewski. Nie tylko Chopin. Mam teraz propozycje powtórzenia takiego wieczoru w innych miejscach. Jeśli chodzi o ten rodzaj muzyki, naprawdę mamy się czym chwalić.

Skąd pomysł, by na płycie towarzyszyła pani orkiestra z Walencji i dyrygował Omer Meir Wellber?

- To znakomity młody dyrygent, współpracuje z moim menedżerem. Asystował przez długi czas Danielowi Barenboimowi. A ponieważ Wellber został następcą Lorina Maazela na stanowisku szefa Opery w Walencji, naturalną drogą wybór padł na ten właśnie zespół.

Zapytam jeszcze o krótką listę ulubionych śpiewaków. Poza Domingiem, który od zawsze był pani guru

- Każdego lubię w innym repertuarze. Freni, Sutherland, Sills, Callas. Ostatnio coraz bardziej przekonuję się do Pavarottiego, bo jednak dotąd uroda Dominga zwyciężała Nie jestem tu chyba oryginalna.

Czego możemy spodziewać się na kolejnej płycie?

- Bel canta. Rossini, a może tragiczny Donizetti? Sceny szaleństwa z różnych oper, zobaczymy

Czym jest dla pani tytułowa radość śpiewania?

- Radością po prostu. Mam nieziemską frajdę, gdy kurtyna idzie w góry, a ja wchodzę na scenę. Zapominam, że stoję i śpiewam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji