Artykuły

Tow. Horodniczy

Przed paroma laty w redakcji "Dialogu" odbyła się dyskusja pod hasłem "Szukamy polskiego Castorfa". Wybitni krytycy i reżyserzy zastanawiali się, dlaczego w Polsce po roku 1989 nie powstał teatr polityczny na miarę berlińskiej Volksbuhne, rozliczający komunistyczną przeszłość i kontestujący kapitalistyczną teraźniejszość.

Dzisiaj ta dyskusja potoczyłaby się zupełnie inaczej, mamy bowiem reżysera, który tak jak Frank Castorf potrafi z teatru uczynić narzędzie politycznej krytyki i to na wysokim artystycznym poziomie. Nazywa się Jan Klata, ma 30 lat i wywodzi się z krakowskiej szkoły reżyserii. Do tej pory zrobił tylko parę przedstawień, z których najnowsze - "Rewizor" - jest warte ośmiogodzinnej podróży z Warszawy do Wałbrzycha.

Rewizor w drugiej Polsce

Sukces spektaklu polega na prościutkim pomyśle - akcję Gogolowskiej komedii o szarym urzędniczynie z Petersburga, którego całe miasteczko wzięło za ważnego dygnitarza, reżyser przeniósł na polską prowincję lat 70. W epoce Edwarda Gierka, kiedy pod propagandowymi hasłami "drugiej Polski" elita władzy kradła i uprawiała samowolę, Klata znalazł odpowiednik skorumpowanej i cynicznej administracji rosyjskiej z "Rewizora".

Ten prosty pomysł został zrealizowany z żelazną konsekwencją i to decyduje o sile widowiska. Zmian w tekście jest zaskakująco mało, ograniczają się do skreślenia roli Osipa, służącego Chlestakowa (bo w PRL takich nie było), i zamiany "Petersburga" na "stolicę". Reszta, to znaczy portret samowoli, łapownictwa, chamstwa i głupoty władzy, pozostaje niezmieniona.

Klata precyzyjnie przełożył stosunki panujące w mikołajewskiej Rosji na układy rodem z PRL-owskiej nomenklatury. Horodniczy (Wiesław Cichy) stał się pierwszym sekretarzem partii, do podwładnych zwraca się, używając słowa "wiecie", ulubionego przez aparatczyków. Chlestakow (Piotr Kondrat) ubrany w zagraniczne ciuchy jest typowym bananowym młodzieńcem ze stolicy, równie dobrze może być to syn urzędnika z MSZ, jak i cinkciarza. Zamiast dworskich ceremoniałów urządza w mieszkaniu Horodniczego parodię narady produkcyjnej, której uczestnicy pochylają: się nad makietą miasteczka i klaszczą do upadłego po każdej wypowiedzi gościa ze stolicy. Wehikułem, który przenosi nas w czasy gierkowskie, jest świetna scenografia Justyny Łagowskiej. Od premiery "Obywatela Pekosiewicza" Słobodzianka i Grabowskiego na polskiej scenie nie było spektaklu, który by z taką precyzją, a zarazem okrutną ironią pokazywał świat PRL. Łagowska umieściła akcję w metaforycznej przestrzeni dancingu skrzyżowanego ze świetlicą zakładową. Wszystko tu jest żywcem wzięte z epoki: i boazeria na ścianach, i przykryte zielonym suknem stoły, i kelnerki, które wieszają na estradzie hasło: "Ojczyzna to wielki zbiorowy obowiązek - C.K. Norwid". Kiedy w prologu sala wypełnia się urzędnikami w spodniach dzwonach i szerokich krawatach, którzy szaleją przy Hitach Boney M., ma się wrażenie, że to nie "Rewizor", ale "Wodzirej" Feliksa Falka, słynny film o degrengoladzie tamtych lat.

Co jest pod fasadą

Przy całym pietyzmie, z jakim odtworzono klimat lat 70., autorom udało się jednak uniknąć PRL-owskiej nostalgii. Klata wyraźnie nie tęskni za gierkowskimi balami, próbuje za to odsłonić to, co znajdowało się za fasadą. U Gogola na skargę do Chlestakowa przychodziła wdowa po oficerze, u Klaty skarży się cała grupa kobiet w czerni, które w rękach trzymają zdjęcia mężów i synów. "Ten obraz jest ckliwy, ale dobrze wypełnia swoją funkcję, pokazuje bowiem symbolicznie drugą stronę gierkowskiego blichtru związaną z prześladowaniami i politycznym zamordyzmem.

Prawdziwym wstrząsem staje się jednak inna scena dodana przez reżysera. Już po wręczeniu łapówek Chlestakowowi przez mieszkańców miasteczka jeden z nich, Dobczyński, woła swego syna, aby powiedział wierszyk. Chłopiec ubrany w górniczą czapkę deklamuje "Kto ty jesteś - Polak mały". Naiwne, proste prawdy o tym, że trzeba kochać ojczyznę, a nawet oddać za nią życie, brzmią w tej zakłamanej rzeczywistości jak najcięższe oskarżenie. Tym mocniejsze, że oskarżycielem jest dziecko.

Powrót spodni dzwonów

Ten znakomity spektakl nie tylko bawi do łez, ale zmusza do postawienia pytania o to, czy świat Chlestakowa i Horodniczego przeminął wraz z modą na spodnie dzwony? Kwestia ta jest szczególnie ostra w Wałbrzychu, w czasach Gierka rozpieszczanym mieście górniczym, a dzisiaj stolicy polskiego bezrobocia. Gdyby dzisiaj, do miasta zajechał prawdziwy Rewizor, pod jego drzwiami ustawiłaby się kolejka skarżących dłuższa niż u Gogola. Tuz przed premierą w w biedaszybach zginął trzeci w tym roku człowiek. Dopiero po jego śmierci władze obiecały pomoc bezrobotnym.

Teatr wałbrzyski w tej skrajnie trudnej sytuacji odnalazł swoją misję i upomniał się o ofiary przemian. Role statystów w spektaklu zagrali bezrobotni, i to oni pojawiają się w ostatniej scenie sztuki. Stoją nieruchomo, patrzą na publiczność, a ich milczenie staje się niemym protestem.

I tylko jedno psuje ostrą wymowę finału: na miejscu portretu Gierka wyświetlane są zdjęcia kolejnych polityków Trzeciej RP od Wałęsy do Leppera. Radykalna rzeczywistość nie potrzebuje populizmu, ale precyzyjnej analizy. Tym bardziej że moda na dzwony powraca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji