Artykuły

Apetyt na dramat

Pojawiła się w serialach "Hotel 52" i "Hela w opałach". Zagrała Paulę w nowym serialu "Aida". W kinie widzieliśmy ją w "Koniu trojańskim" i "Kołysance", a zobaczymy w głównej roli Haliny w filmie Marii Sadowskiej "Dzień kobiet". Właśnie przygotowuje się do roli w filmie Piotra Trzaskalskiego.


Rozmowa z KATARZYNĄ KWIATKOWSKĄ, aktorką i parodystką

Kto odkrył i przysposobił dla polskiego widza broadwayowski hit "Fully Committed"?
- Producenci polskiej wersji tego spektaklu Kasia Cebula i Damian Słonina. Zatelefonowali do mnie i powiedzieli, żebym przeczytała monodram "Fully Committed" i zastanowiła się, czybym w nim nie zagrała. Tekst bardzo mi się spodobał, ale wystraszyłam się, bo scenariusz wydawał mi się jakiś dziwny. Nie spotkałam się dotąd z materiałem tak karkołomnie trudnym. Poszłam na spotkanie, jedno, drugie... Okazało się, że reżyserem jest Paweł Aigner, mój znajomy z lat młodzieńczych (Teatr Ochoty), co zadecydowało, że podjęłam to ryzyko. Pomyślałam sobie: kto nie ryzykuje, ten się nie bawi.

Reżyser pomagał pani w tym karkołomnym zadaniu?
- Był szalenie otwarty na moje propozycje i je akceptował. To było dla mnie bardzo ważne, bo taka akceptacja mnie otwiera.

A gdy nie akceptował?
- Czynił to w taki sposób, że ja tego nie widziałam. Potrafił być dyplomatyczny i naprowadzał mnie na tropy, które chciał przeprowadzić. Zrobił mi wiele ułatwień sytuacyjnych i bez jego pomocy byłoby niemożliwością to wszystko wykonać.

Próbowała pani odnaleźć w tym tekście odniesienia do naszej rzeczywistości?
- Tekst, który otrzymałam, już miał je wpisane. Na początku był dosłownie przetłumaczony na język polski, prezentował realia nowojorskie i nazwiska, których w większości nie znamy. Bożena Intrator zaadaptowała ten monodram do polskich warunków, była obecna na wszystkich końcowych próbach. Można się było jej poradzić.

W spektaklu pojawia się 40 różnych postaci i pani jedna. Czy możliwe jest, aby każdą z nich można było wiarygodnie naśladować, pokazując najbardziej charakterystyczne cechy?
- Właściwie to naśladuję tylko jedną postać, pozostałe są abstrakcyjne, stworzone przeze mnie. Pokazuję przeróżne typy ludzkie, a widzowie oceniają, czy mi się to udaje, czy nie.

Jakie są reakcje widowni?
- Widzę, że to działa.

A propos, którą ze znanych postaci pani tam naśladuje?
- Pojawia się postać Jolanty Kwaśniewskiej. Jedyna niefikcyjna.

Nie wymieniajmy 40 osób, ale może te najbardziej charakterystyczne?
- Szef restauracji, szef agencji aktorskiej, japońska turystka, staruszka emerytka, mafioso, słodka idiotka...

Jak długo pracowała pani nad tym monodramem?
- Dwa miesiące. To dosyć krótko, jak na tak poważną aktorską robotę.

Ile z własnej osobowości podarowała pani Asi?
- Staram się grać Asię jak najbardziej sobą. Ponieważ inne postacie są bardzo charakterystyczne, to żeby całość zróżnicować, w momencie, gdy dochodzi do kwestii Asi, nie zastanawiam się za bardzo, jak mam mówić. Staram się być naturalna.

Przypuśćmy, że znajduje się pani w analogicznej sytuacji jak bohaterka monodramu, czyli bezrobotna aktorka, która utknęła na zapleczu restauracji, gdzie przyjmuje telefonicznie rezerwacje stolików. Czy potrafiłaby pani wyjść obronną ręką z takich sytuacji?
- O zawodzie aktora mówimy, że wiele zależy w nim od szczęścia. Wpada się w lepsze i gorsze okresy i czasami trudno jest wyjść z impasu. O zmianie na lepsze decyduje szczęśliwy zbieg okoliczności. W tej loterii trzeba mieć farta. Niektórzy koledzy aktorzy potrafią bardziej zadbać, żeby szczęście do nich przyszło. A ja nie jestem pewna, czy należę do tej grupy.

Jak to jest w przypadku parodii, którymi raczy nas pani w telewizyjnych "Rozmowach w tłoku"?
- Kiedy oglądam nagranie programu, jestem krytyczna. Myślę sobie, że w postaci umknęło mi to i to, bo za bardzo sobie zaufałam i przedostało się do niej trochę ze mnie.

Na czym polega sztuka parodii?
- Jest trochę intuicyjna, bo z darem wnikliwej obserwacji trzeba się urodzić. Albo się to ma, albo się tego nie ma. I tyle.

W szkołach teatralnych nie ma przedmiotu "parodia", a powinien być...
- Może, ale wtedy dyskryminowani byliby studenci, którzy nie potrafią parodiować.

Naliczyłem w pani repertuarze 13 parodii. Która była najbardziej pracochłonna?
- Gdy przyszłam do programu "Szymon Majewski Show", umiałam parodiować tylko Krystynę Jandę, ale z tygodnia na tydzień padały propozycje kolejnych parodii. Byłam cała w nerwach, bo nie wiedziałam, czy sobie z nimi poradzę. Gdy miałam sparodiować Dodę, to zadanie wydawało mi się na początku niewykonalne. Przerażona, siedziałam nad materiałami o Dodzie, wypisywałam idealne zdanie, które ona mówiła, a potem wypowiadałam je razem z nią. W następnym odcinku miałam zrobić Kazimierę Szczukę, i tak dalej. Okazało się, że znajduję różne metody na wcielenie się w postacie.

Znakomicie wciela się pani w postać Kazimiery Szczuki. Poznałyście się?
- Znamy się z Kazią prywatnie i bardzo lubimy. Wspaniale się złożyło, że miałyśmy okazję na siebie wpaść, bo później okazało się, że Kazia była brakującym ogniwem w moim życiu. Świetna przyjaciółka, lojalna, dowcipna. Spędzanie z nią czasu to wielka przyjemność. A poza tym zawsze można się od niej czegoś nauczyć.

Parodia kontrowersyjnej restauratorki Magdy Gessler jest wprost genialna. Jestem ciekawy, ile trwa charakteryzacja do tej postaci?
- Trzy godziny. Najpierw charakteryzatorzy muszą "wybadać" sytuację i opracować pomysł, potem jest już im łatwiej i siedzą nade mną około dwóch godzin.

Ponieważ Gessler nieustannie je w swoich programach, to w jaki sposób osiągnęła pani jej tuszę?
- Wkładam specjalny kombinezon, który mnie bardzo pogrubia. Jest zrobiony z gąbki i mocno mnie grzeje.

A tłuściutki podbródek?
- Jest doklejony.

Co jest najbardziej charakterystycznego w parodii Agnieszki Chylińskiej?
- Agnieszka to postać elektryzująca. Inteligentna, dowcipna. Potrafi ironizować. Robi żarty z samej siebie, więc niełatwo jest ją sparodiować. Nie chodzi o to, że trudno jest uzyskać jej tembr głosu, bo jest bardzo charakterystyczny. Chodzi o to, że nie mamy na nią scenariuszowego pomysłu. Dlatego tak rzadko się u nas pojawia.

A w parodii Mai Komorowskiej i Katarzyny Figury?
- Wydaje mi się, że widać to w ich odrębnościach.

Wyjątkowo trudna zdaje się Ewa Minge?
- Łatwa jest do zrobienia dla charakteryzatorów i bardzo się z jej robienia cieszyli. Dla mnie jest ona żadna, szczególnie głosowo robi różne "siupy". Poza tym mało jest jej w mediach i ludzie nie zawsze kojarzą, kto to jest.

Osoba Heleny Vondraćkovej zdaje się być bardziej wdzięcznym tematem. Zauważyłem, że w pani wykonaniu jest równie młoda (porcelanowa twarz) jak w programach telewizyjnych. Mówi pani po czesku?
- Zawsze lubiłam się wygłupiać, udając, że mówię po czesku. Myślę, że każdy z Polaków od czasu do czasu też to lubi. W tym przypadku postanowiliśmy zrobić Czeszkę i zabawić się w to, jak Polacy wyobrażają sobie język czeski.

W którą z parodiowanych postaci chciałaby się pani przemienić?
- Pewnie, że w Krystynę Jandę, chociaż jestem do siebie bardzo przywiązana i wolę pozostać sobą. To najbardziej zrealizowana polska aktorka. Zagrała w świetnych polskich filmach, w gigantycznej ilości przedstawień. W jej osobie realizują się marzenia każdej aktorki. Do tego jest matką trojga dzieci. Zazdroszczę jej, tym bardziej że mam świadomość, że nigdy nie będzie mi dane tego osiągnąć. Ale szczerze ją podziwiam.

Odkryłem panią również w roli radiowca Radia Roxi, gdzie z Maksem Łubieńskim prowadzicie "Ranne kakao".
- Hasło Radia Roxi brzmi: "Jedziemy po bandzie", i chociaż niezbyt lubię operować tego typu językiem, staramy się być bezkompromisowi, odważni i uderzać w to, co nas boli. Pod płaszczykiem zabawy komentujemy wydarzenia polityczne w Polsce, ale też odnosimy się do życiowych bzdur, do dziwnych mód.

Jest pani zadowolona z tej pracy?
- Tak, i nawet dumna. Robię też parodie reklam, reklam społecznych... W naszych żartach jest dużo seksu z pieprzykiem.

Na małym ekranie będziemy oglądali panią w roli prostytutki Pauli w serialu "Aida". Jak znalazła pani pomysł na tę postać?
- Podpowiedział mi go scenariusz, w którym Paula jest postacią dosyć wyraziście napisaną. Xawery Żuławski, reżyser serialu, pilnował, żebym była bardzo pogodna, patrzyła na świat pozytywnie i wierzyła, że każdy problem uda się rozwiązać. "Z uśmiechem i do przodu" - mówił... Te niby bardzo proste porady dużo mi dały. "Aida" jest właśnie w montażu. Będzie 13 odcinków.

Prywatnie jest pani równie optymistycznie nastawiona do życia?
- Tak, raczej tak, chociaż nie uśmiecham się tak często jak Paula.
Wiem, że pani wielką pasją są podróże. Gdzie ostatnio pani była?
- Trzy tygodnie byłam we Włoszech, po drodze zahaczyłam o Pragę. Jeździłam po Ligurii i Toskanii, zaglądając do cudownego jeziora Maggiore we włoskich Alpach. Jest tam przepięknie. Wakacje miałam wspaniałe. Potem pojechałam na Festiwal Gwiazd do Międzyzdrojów, a stamtąd na tydzień do ukochanych Dębek. Chciałabym jechać do Stanów Zjednoczonych, bardzo je lubię, szczególnie Kalifornię.

Pani życie prywatne nie mieści się w przyjętym u nas schemacie. Jest pani z niego zadowolona?
- Bardzo i cieszę się, że moje życie jest dosyć prywatne.

Jest pani feministką, w jakim stopniu?
- Ultradużym. Jeśli mam okazję wzięcia udziału w jakiejś akcji, manifestacji, podpisać się pod aktem lub listem, to chętnie to robię.

Stereotyp polskiej feministki...
- Wciąż musimy walczyć ze stereotypem, że feministki to kobiety, które nienawidzą mężczyzn. Nam zupełnie nie o to chodzi, my chcemy mieć równe prawa. Walczymy o edukację seksualną, o in vitro, o prawo do decydowania o własnym ciele, o pracę, o prawa na rynku pracy, o to, żebyśmy mogły awansować, być na takich stanowiskach, na jakich chcemy być, i dostawać takie same pieniądze jak mężczyźni. Dużo jest zadań przed nami. Wciąż krąży widmo zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej, na samą myśl o tym słabo mi się robi. Niesiemy kaganek oświaty i edukujemy społeczeństwo.

Podobno została pani wychowana w domu, w którym panowały kobiety. To też zapewne miało wpływ na ukształtowanie pani osobowości.
- W moim domu nie było mężczyzn. Zjawiali się marginalnie i nie odgrywali zasadniczej roli. To kobiety były decydującą siłą. Najważniejsze, że miałam szczęśliwą i fajną rodzinę i dobre dzieciństwo. Nie widziałam w domu relacji mama - tata, ponieważ jej nie było, nigdy za nią nie tęskniłam, bo nie wyobrażałam sobie, że może być inaczej.

Chciałaby pani zagrać rolę dramatyczną i pokazać swoje nieznane dotąd możliwości?
- Już taką rolę zagrałam u debiutującej młodej reżyserki Marysi Sadowskiej, która nakręciła film "Dzień kobiet", roboczy tytuł "Motylek". Premiera planowana jest na 8 marca. Tęskniłam za tego typu zadaniem. Ta praca dała mi niewielki oddech od ról komediowych i wspaniałe, nowe doświadczenie.

Gra pani główną rolę?
- Tak. Film opowiada historię kasjerki Haliny z supermarketu, pracującej tam ponad siły. Zapowiada się mocne
społeczne kino, bardzo feministyczne. Reżyserka mówi, że będzie to feministyczny western. Mieliśmy półtora miesiąca prób, chodziłam do supermarketu, siedziałam w kasie, uczyłam się ją obsługiwać. Dużo rozmawiałam ze sprzedawczyniami, obserwowałam je, ich nastroje, to, jak się do siebie odzywają itp. Któregoś razu wstaliśmy z Erykiem Lubosem o czwartej nad ranem, żeby dojechać do sklepu na Jelonkach na przyjęcie towaru. Poinstruowano mnie, jaki jest system pracy w takim sklepie.

Teraz już więc mogłaby pani być kasjerką w supermarkecie?
- O nie! To jest za trudna dla mnie praca, a poza tym musiałabym jeszcze odbyć tygodniowe szkolenie. Po pięciu godzinach na kasie bardzo bolał mnie kręgosłup, miałam spuchnięte nogi. Miałam wrażenie, że nawet głowę mam spuchniętą. Ciężki kawałek chleba.

Czuje się pani komiczką czy tragiczką?
- Mam wrażenie, że jestem uzdolniona w obydwu gatunkach i chciałabym je równolegle uprawiać. Nie zaspokoiłam jeszcze w pełni swojego apetytu na dramat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji