Jeszcze jedno zapomnienie
Zmarły w 1992 r. Korzeniewski działał na wielu polach - o BOHDANIE KORZENIEWSKIM w setną rocznicę urodzin pisze Andrzej Dobosz w Tygodniku Powszechnym.
Czytając w jubileuszowym numerze naszego pisma artykuł wybitnego znawcy historii Krakowa profesora Andrzeja Chwalby o sytuacji w mieście w chwili narodzin "Tygodnika" oraz rządach radzieckiego komendanta miasta, który zajął na swą siedzibę pałac Pod Baranami i ustalał reguły życia ("TP" nr 13/05), pomyślałem, że mam do opowiedzenia pewne wydarzenie właśnie z marca 1945. Znam je nie z własnego doświadczenia, lecz z lektury, parokrotnie zresztą ponawianej. Byłem wtedy jeszcze chłopcem, a pod Wawelem po raz pierwszy znalazłem się trzy lata później.
Pewnego popołudnia - właśnie w marcu 1945 - malarz i scenograf Andrzej Pronaszko i aktor Józef Karbowski w towarzystwie narratora tej historii przechodzili przez Rynek Główny pogrążeni w rozmowie. W chwili, gdy mijali Sukiennice, "rozległ się przeraźliwy okrzyk: - Stać, bo strzelam! - i zza arkad wyskoczyło z bronią przygotowaną do strzału trzech młodzieńców. Mieli na sobie mundury wojskowe bez odznak. (...) Zatrzymali się w odległości kilku kroków i dowódca uzbrojony w pepeszę wysunął się na czoło. Długo w milczeniu lustrował nas surowym wzrokiem. Wreszcie skinął ręką na mnie. - Wy, obywatelu pójdziecie z nami. A wy - zwrócił się do moich towarzyszy - jesteście wolni i możecie odejść.
Kiedy zaś stali niezdecydowani spoglądając na mnie, spokojny dotąd głos podniósł do ryku: - Raus! No, rozumiecie, prochodi!
Okazało się jeszcze i tym razem, że brak ciągłości w istnieniu państwa dotkliwie odbija się na naszym słownictwie. Nie posiadamy własnych zawołań na takie okazje i wobec tego przy próbach zaprowadzenia porządku musimy zapożyczać się u sąsiadów.
Wzięty w środek patrolu ruszyłem w kierunku Plant. Szliśmy w milczeniu. Każda próba wyjaśnienia kończyła się jednakowo: popchnięciem mnie w plecy...
W ten sposób doszliśmy do gmachu otoczonego zasiekami z drutów kolczastych i po zawiłej wędrówce korytarzami wkroczyliśmy do jednego z pokojów".
Na tym przerwę, rezygnując z przepisywania kolejnych trzech stron opowieści o tym, co wydarzyło się następnie w lokalu Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa. Wolę odesłać czytelnika do tomu Bohdana Korzeniewskiego "Książki i ludzie" (rozdział "Wyzwolenie", str. 130-134). Kłopot polega na tym, że książka Korzeniewskiego wydana była po raz ostatni w roku 1993 w PIW-ie i od kilkunastu lat jest niedostępna w księgarniach. Ja sam sprzedałem kilkadziesiąt egzemplarzy i został mi ostatni, którego już nie wypuszczę z ręki, choć mam też jej pierwsze podziemne wydanie Nowej, mniej wygodne w lekturze. Fragmenty ukazały się również w paryskiej "Kulturze" w latach 1985-86, podpisane nazwiskiem autora.
Teksty Korzeniewskiego, oparte na jego osobistych doświadczeniach, od pobytu w obozie oświęcimskim jesienią 1940, do stycznia 1945 r. spędzonego na terenie warszawskiej Biblioteki Uniwersyteckiej, co było dobrowolnym, świadomym wyborem znacznego niebezpieczeństwa dla ratowania - na ogół skutecznego - zbiorów przed grabieżą i bezinteresownym niszczeniem przez radzieckich maruderów - teksty te przekraczają rangę rzetelnego dokumentu stając się wielką literaturą, pasjonującą historią niesamowitych przygód.
12 kwietnia tego roku minęła setna rocznica urodzin autora. Zmarły w 1992 r. Korzeniewski [na zdjęciu] działał na wielu polach. Przed wojną był pracownikiem Biblioteki Narodowej i twórcą jej działu teatraliów. Zajmował się krytyką teatralną i historią teatru. Brał czynny udział w ruchu oporu. Po wojnie należał do ścisłej czołówki reżyserów teatralnych, a przez kilkanaście lat był dziekanem wydziału reżyserii w warszawskiej Szkole Teatralnej. Teraz z okazji stulecia otwarto w Bibliotece Narodowej poświęconą mu wystawę, natomiast prasa przemilczała rocznicę. Można to zrozumieć, bo w tych dniach wszyscy najgłębiej przeżywaliśmy inną sprawę. Nie warto jednak nadal zapominać o głównym jego dziele.
W poświęconym Korzeniewskiemu rozdziale "Innego abecadła" (1998) Czesław Miłosz wyraża pewność, że "za ileś tam czasu ten człowiek teatru zostanie uznany za wielkiego w swoim innym wcieleniu... Proza Korzeniewskiego utrwala niepowtarzalne szczegóły wielkiej historii. Prawdziwość tej prozy przewyższa nawet opisy, na które zdobył się Tadeusz Borowski, bo nie ma w niej sadomasochistycznej delektacji. Znajdzie się w podręcznikach i będzie trwałą częścią polskiej literatury".
Czcimy Miłosza, ale, jak się okazuje, mniej chętnie korzystamy z jego rad.