Artykuły

Teatralny maraton dla wytrwałych

Kaliskie Spotkania Teatralne, które rozpoczęły się w ubiegłą sobotę, pomału zbliżają się do wielkiego finału.

Jeszcze wprawdzie przed nami trzy dni konkursowych prezentacji; jeszcze mogą pojawić się wielkie wydarzenia artystyczne, które przewartościują dotychczasowe oceny - ale z tego, co dotąd zobaczyliśmy, można już wyciągać pewne wnioski.

Po pierwsze - jest to festiwal repretuarowo bardzo bogaty, a nawet za bogaty! Jest niemożliwe, aby w ciągu 9 dni przeżyć blisko 30 spektakli. Owszem, obejrzeć i zaliczyć można nawet więcej, tylko po co? Aby jednak coś przeżyć, przemyśleć i zrozumieć sens sztuki, potrzebna jest chwila refleksji. Tymczasem repertuar jest tak ułożony, że najwierniejsza publiczność ogląda po 3-4 widowska dziennie, biegając - głównie poprzez park - między Teatrem a Centrum Kultury. (Choć zdarzyło się i tak, że część widowni udała się aż na peryferie Kalisza, do hali produkcyjnej WSK, podczas gdy widowisko przeniesiono do fabryki Metalplastu w centrum miasta.) Nie ma czasu, żeby porozmawiać o sztukach czy poplotkować ze znajomymi, którzy tradycyjnie nawiedzają Kalisz w festiwalowych dniach. A to wszystko tworzy przecież atmosferę imprezy.

Układając festiwalowy program, dyrektor Robert Czechowski zrezygnował z tzw. imprez towarzyszących KST, które były jedną z kaliskich tradycji. Nie ma więc żadnych wystaw, koncertów, spotkań z aktorami ani nawet z jurorami. Nie ma też sesji naukowej, choć tegoroczny festwial miał być prezentacją "nowych powiewów na scenie", których wartość przydałoby się zweryfikować. Zwłaszcza, że tegoroczna widownia jest bardzo młoda i czasem wydaje się mocno zdezorientowana.

Olśnienia i rozczarowania

W pierwszej części festiwalu jednym z najciekawszych i najpiękniejszych spektakli był "Merlin" [na zdjęciu] Tadeusza Slobodzianka (reż. Ondrej Spisak) z Teatru Narodowego w Warszawie. Oryginalnie opowiedziana i wystylizowana opowieść sceniczna o legendarnym królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu, którzy wcale nie byli bez skazy, a jednak próbowali naprawiać świat. Ta uniwersalna opowieść o ludzkich namiętnościach i słabościach, ale także o nieustannym dążeniu do doskonałości, może być też traktowana jako gorzki komentarz do naszej najnowszej historii. W tym precyzyjnie zagranym przedstawieniu co najmniej dwie role zasługują na uwagę: Viviana w wykonaniu Magdaleny Boczarskiej i tytułowy Merlin, którego kreuje Jarosław Gajewski.

Sporo pozytywnych opinii zebrał też Teatr z Legnicy za autorskie-widowisko Przemysława Wojcieszka o młodym pokoleniu bez przyszłości "Made in Poland". Co ciekawe dla części widowni był to teatr wstrząsający dla innych raczej zabawny.

Najwięcej rozczarowania dostarczył jak dotąd kaliskiej widowni chyba Teatr Stary w Krakowa (wcześniej wielokrotnie nagradzany na KST), który tym razem przywiózł spektakl kompletnie pusty i pozbawiony emocji. "Nocny autobus" Michała Walczaka to sztuka, która niewątpliwie przemawia nowym językiem teatralnym, ale niestety niewiele ma do powiedzenia. Niezła jako ćwiczenie aktorskie, w wykonaniu dwojga młodych aktorów niebezpiecznie kojarzyła się z ofertą szkolnych spektakli dyplomowych

Nasza wieża Babel

Uczucie niedosytu pozostawiły po sobie także teatry zagraniczne, choć nie z powodów artystycznych lecz w wyniku problemów z technicznych, które mocno utrudniały odbiór i zrozumienie obcojęzycznych spektakli. Teatr kaliski nie dysponuje, niestety, sprzętem do symultanicznych tłumaczeń, nie potrafił też profesjonalnie przygotować napisów na wyświetlaczach. W efekcie do widowni docierała tylko część scenicznego przekazu, chyba nie zawsze najważniejsza.

W miarę obronną ręką wyszedł z tej opersji Teatr Barka z Budapesztu, który najprawdopodobniej rezygnując z własnych ambicji, uczynił wyraźny ukłon w stronę polskiej widowni. Zobaczyliśmy więc w Kaliszu "Zabawę" Mrożka i adaptację znanej powieści Goldinga "Władca much". I tak Barka, która uchodzi za teatr eksperymentalny, zaprezentowała się nad Prosną niemal jako nobliwa scena lektur szkolnych.

Prawdziwego pecha miał za to moskiewski teatr, Centrum Kazancewa, który przywiózł na festiwal prawie 3-godzinny autorski spektakl Michała Ugarowa "Obłom-off. Bardzo wyraziście zagraną i pełną humoru sztukę, czego jednak mogliśmy się raczej domyślać, ponieważ niestaranne tłumaczenie prezentowane na kiepskim wyświetlaczu skutecznie rozmijało się ze scenicznymi działaniami.

Zamiast międzynarodowego festiwalu mieliśmy więc w Kalisz naszą małą wieżę Babel. Czy zawsze musimy uczyć się na błędach?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji