Artykuły

Przekrój teatralny

1. I znów Opolskie Konfrontacje Teatralne - w tym roku jubileuszowe, już dziesiąte - przypomniały, że istnieje u nas bardzo smutna sfera rzeczywistości scenicznej. Jakby nie dostrzegana na co dzień, a wstydliwa, bo dotyczy inscenizacji tzw. arcydzieł polskiej klasyki. Aby przekonać się, że reżyserzy rożnych generacji nie radzą sobie ostatnio np. z utworami Fredry, nie trzeba czekać aż na festiwal poświęcony właśnie klasyce polskiej. Choć w tym miejscu klęski i porażki zyskują jakby inną optykę. I większy rozgłos. A ten brzmi niczym memento. Bo doprawdy może niepokoić sytuacja, kiedy Jerzy Krasowski w Teatrze Narodowym ("Zemsta"), Ignacy Gogolewski na lubelskiej scenie ("Fantazy"), twórcy doświadczeni, i młodzi inscenizatorzy, Ryszard Major w szczecińskim Teatrze Współczesnym ("Nie-Boska Komedia") i Mikołaj Grabowski w krakowskim Teatrze Słowackiego ("Irydion") - nic lub niewiele wnoszą do tradycji wystawiania tych utworów. I jedynie Tadeusz Nyczak ożywił publiczność i krytykę zupełnie odmiennym niż dotychczas odczytaniem (na scenie poznańskiego Teatru Nowego) "Domu otwartego" Bałuckiego, który raptem okazał się cierpki, gorzki i szyderczy.

Aby ocenić aktualny stan świadomości polskiego teatru i sytuację wokółteatralną, nie trzeba festiwalowej prezentacji. Wystarczy prześledzić wcale liczne inscenizacje dzieł polskich romantyków po roku 1973. A więc po głośnym wystąpieniu Konrada Swinarskiego, którego "Dziady" słusznie uznano za najwybitniejsze odczytanie tego arcydramatu od czasów Leona Schillera. Wydawało się wtedy, że dokonanie wybitnego reżysera wywrze jakiś wpływ na kolejne realizacje dzieł romantycznego repertuaru. Tymczasem obserwowaliśmy na scenach całą serię przeciętnych, skandalizujących, lub po prostu nijakich "Dziadów". Za "Kordiana", "Dziady", "Irydiona" i "Nie-Boską Komedię" zabrało się z wielkim zapałem najmłodsze pokolenie reżyserów. Niektórzy dosłownie zaczynają swoją karierę sceniczną od inscenizacji wielkiego repertuaru. Wprawdzie bez sukcesów, ale z ogromnie dobrym samopoczuciem. Go potwierdzają zresztą liczne wywiady, jakich chętnie udzielają.

Po premierze "Irydiona" w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu Krzysztof Babicki podejmie pracę nad inscenizacją "Termopil polskich" Micińskiego w Starym Teatrze w Krakowie, następnie zaś - nad "Pułapką" Tadeusza Różewicza w Teatrze "Wybrzeże". Jakże charakterystyczna jest ta notka w programie! Babicki, jeden z "nowych, zdolnych", jak swego czasu na tych łamach nazwałem wstępującą do teatru grupę reżyserów, niespełna 27-latek, niczym sprinter pokonuje dzieła i arcydzieła. W 1982 r. w Teatrze "Wybrzeże" wyreżyserował "Kordiana", i już do swojej biografii wpisał "Irydiona". Z Micińskim i Różewiczem upora się pewnie jeszcze szybciej.

Dla ludzi zdolnych nie istnieją przeszkody. Byłoby więc głupotą zaglądać do metryki artysty i wedle daty urodzenia sądzić, czy już dojrzał do reżyserowania szacownego klasyka. Nie mogę się jednak oprzeć pokusie i zacytuję wypowiedź Jerzego Jareckiego z roku 1978, która jakoś mocno utkwiła w mojej pamięci niczym przestroga. Zapytany, dlaczego jeszcze nie zmierzył się z polskimi romantykami, oświadczył:

"Nie mogę powiedzieć, aby tzw. wielki repertuar mnie nie interesował. Jeśli się ociągam, to dlatego, że w chwili obecnej ani ja, ani partnerzy, których mógłbym znaleźć do współpracy, mogliby nie unieść zadań, jakie chciałbym postawić przy tego rodzaju przedsięwzięciu. Takie mam obawy. Widzę zaś zbyt wiele inscenizacji, które stawiają sobie za zadanie wyłącznie polemikę z tradycją teatralną narosłą wokół tych sztuk. Potyczka o charakterze wojny podjazdowej, takie poszarpywanie za sukmanę, podskubywanie - mnie nie interesuje".

Po gdańskiej premierze "Dziadów" (1979 r.) w inscenizacji Macieja Prusa (a więc sześć lat po wystąpieniu Swinarskiego) pisałem w "Życiu Literackim": "Któreż to zresztą już "Dziady" w ostatnich latach bez głównych ról? Doprawdy, wciąż nie mogę uwierzyć, że z polskiego teatru zniknęli wykonawcy Konrada, Księdza Piotra, Senatora, Rollisonowej..." Obecnie, gdy obejrzałem nową wersję "Dziadów" Prusa w łódzkim Teatrze im. Jaracza, wrocławskiego "Irydiona" (krakowskiego w Teatrze Słowackiego "ratuje" wypożyczony ze Starego Teatru Jerzy Trela), szczecińską "Nie-Boską Komedię" i nowohuckiego "Kordiana", powinienem dopisać kolejne postacie repertuaru romantycznego, które nie znalazły odpowiednich wykonawców. Zasada Jerzego Jareckiego, aby najpierw zapewnić sobie partnerów (rzecz nie sprowadza się tylko do obsady aktorskiej), a dopiero później zaczynać pracę nad utworem wymagającym zmobilizowania odpowiednich zasobów myśli i umiejętności, została przez wielu dyrektorów i reżyserów dokładnie odwrócona. Z żałosnymi skutkami. I z wielką szkodą dla polskiego teatru, który potrzebuje rozsądnego scalenia wcale jeszcze znacznych, choć w dużej mierze rozproszonych sił i środków.

Gdańskiego "Kordiana" Babińskiego krytykowałem za to, że postać tytułową, jak i świat w jego spektaklu kreują diabły i czarownice. A marzenia senne Kordiana, niedoszłego samobójcy, sprawdzają się jedynie stylistycznie i teatralnie, druzgocąc równocześnie ideologię utworu. Wizja świata opanowanego przez siły nieczyste przekreśla - twierdziłem - w sposób bolesny dramat Polaka uwikłanego przez historię. Wrocławskim "Irydionem" Babicki potwierdził, że myśli ahistorycznie. Ważniejsze s4 dlań efektowne, wspierające inscenizację pomysły, niż ideologia utworu. Słynne "Już się ma pod koniec starożytnemu światu - wszystko, co w nim żyło, psuje się, rozprzęga, szaleje - bogi i ludzie szaleją", wypowiada wróżka, ciskając o ziemię karty z talii, którą trzyma w dłoni. W finale spektaklu, gdy chór chrześcijan śpiewa: "Idź na północ w imieniu Chrystusa - idź i nie zatrzymuj się, aż staniesz na ziemi mogił i krzyżów" - zjawia się Irydion, niczym ślepiec z białą laską w ręku.

Gdy oglądam na scenie tego typu pomysły, ogarnia mnie zawsze uczucie bezradności. Że tak łatwo można całą skomplikowaną konstrukcję pisarską sprowadzić do kilku symbolicznych, bardzo wieloznacznych znaków i gestów. Babicki jest niewątpliwie reżyserem obdarzonym interesującą wyobraźnią plastyczną, z ogromną sprawnością tworzy poszczególne sekwencje sceniczne, ale nazbyt często wypierają one myśl pisarza, lub zgoła ją dewaluują. Kameralnie ujęte dzieje spiskowca Irydiona zatarły np. zupełnie obraz upadku imperium rzymskiego, a więc też zagubiła się Krasińskiego wizja odzyskania niepodległości poprzez odrodzenie moralne człowieka i odrodzenie świata.

Młody reżyser chętnie wprowadza do swych inscenizacji diabły i anioły, ale zupełnie nie radzi sobie z historiozofią romantyczną. Spór sił dobrych i złych o duszę człowieka u polskich romantyków nadaje problematyce narodowej charakter uniwersalny. Co nie znaczy, że któryś z tych elementów można sobie dowolnie pominąć, lub przeinaczać. Pewnie, że łatwiej pokazywać w łożu kwietnym Heliogabala - pederastę (tak jawi się reżyserowi obraz upadku Rzymu!), niż zbudować z ogromnego literackiego materiału "Irydiona" przekonywający zapis myśli pisarza. Szkoda więc, że twórcy wrocławskiego spektaklu, zawieszonego w próżni inscenizacyjnych pomysłów, trzeba zadać kilka dość oczywistych pytań, w rodzaju: kim jest Irydion? A Masynissa, bardziej przypominający Chrystusa niż szatana? I wiele jeszcze, już mniej sympatycznych.

Z Babickim można i trzeba polemizować - czasami jest nawet o co się spierać - jak z każdym artystą, który szuka swojego miejsca w teatrze i proponuje bardzo osobiste widzenie świata. Jak zareagować natomiast wobec spektaklu Zbigniewa Wilkońskiego, który z "Kordiana" w nowohuckim Teatrze Ludowym uczynił - przykro to napisać - pokaz amatorszczyzny i złego smaku? Brak jakiegokolwiek pomysłu inscenizacyjnego (poza ocenzurowaniem sceny Kordiana z papieżem!) jeszcze można by mu wybaczyć, a nazwisko scenografa przemilczeć. Ileż to powstaje tzw. lekturowych przedstawień! Ale podpisywać się pod spektaklem "Kordiana", w którym dwaj bądź co bądź doświadczeni aktorzy - Jerzy Giżycki (Wielki książę) i Wacław Ulewicz (Car) grają pocieszne figury, jak z kiepskiego wodewilu, wywołując wesołość młodej widowni, skąpo zresztą wypełniającej rzędy foteli - to już graniczy z lekkomyślnością. Choć należałoby cały ten incydent nazwać bardziej dosadnie. Jak i karygodne obsadzenie w roli Kordiana młodego, początkującego aktora; dosłownie w każdej scenie, każdą kwestią demonstruje on nieporadność warsztatową.

Nowohuckie przedstawienie, powiedzmy to otwarcie, kwalifikuje się raczej do oceny w kategoriach etyki zawodowej. Ze sztuką sceniczną niewiele ma wspólnego. Bo też i tak nieudolnie wyreżyserowanego i tak źle granego spektaklu "Kordiana" nic nie może, w Krakowie zwłaszcza, usprawiedliwić. Skoro zespół Teatru Ludowego potrafił np. z sukcesem wystawić "Betlejem polskie" Rydla, czy musi pastwić się nad tekstami, jakie aktualnie przerastają jego możliwości artystyczne?

Podobne pytanie chciałbym zadać Ryszardowi Majorowi, którego kiedyś tak komplementowałem jako współtwórcę krakowskiego Pleonazmusa. Trudno bowiem wprost uwierzyć, że zdolny i wrażliwy artysta może sięgnąć po "Nie-Boską Komedię", nie mając w zespole wykonawców głównych ról. I zaprezentować widowni spektakl, z jakiego nie sposób wyczytać rozsądnego zamysłu reżyserskiego. Wprawdzie nie naruszył w nim głównego zrębu tekstu, ocalił zarys dzieła, ale to przecież zbyt mało, aby przekonać o konieczności wystawienia go właśnie w szczecińskim Teatrze Współczesnym, w tak niespójnym artystycznie i myślowo kształcie. Czy postawa, jaką reprezentuje Jarocki, że twórca powinien zdawać sobie sprawę, kiedy nie jest jeszcze gotów do podjęcia trudnego zadania w teatrze - zdoła kogokolwiek z młodych powstrzymać przed trwającym szaleństwem rywalizacji na głośne tytuły i odkrywcze inscenizacje?

Maciej Prus, jeden z grupy "młodych, zdolnych" reżyserów (jak ich określił kilkanaście lat temu Jerzy Koenig), jeszcze raz postanowił zmierzyć się z "Dziadami". Jego gdańska inscenizacja miała entuzjastów i zdecydowanych przeciwników. Zwolennicy twierdzili, że nikomu nie udało się dotąd tak konsekwentnie zespolić różnych części dramatu Mickiewicza. Inscenizator bowiem wpadł na pomysł, aby "Dziady" rozegrać gdzieś na sybirskim etapie, w czasie postoju grupy zesłańców. Umęczona i wynędzniała gromada odgrywała więc obrzęd dziadów w opuszczonej cerkwi-kaplicy niczym psychodramę. A niemal klasyczna jedność miejsca, akcji i czasu pozwoliła reżyserowi zbudować wcale logiczny i jednolity ciąg obrazów - wspomnień, rojeń i snów... Przeciwnicy - do których i ja należałem - potraktowania "Dziadów" jako materiału do psycho-dramy zarzucali reżyserowi, że jego skądinąd interesujący pomysł zniekształcił postać Gustawa-Konrada, wyeliminował z dzieła Mickiewicza realistycznie ujętą sferę rzeczywistości (Salon Warszawski, Bal u Senatora) na rzecz majaczeń sennych, co odebrało "Dziadom" ostrość polityczną. Dalej, że usunął, co zrozumiałe, romantyczny świat nadziemski, pełniący u pisarza rolę pojemnej metafory, zastępując go realistyczno-psychologiczną motywacją.

Łódzka wersja również stara się scalić wszystkie części arcydramatu Mickiewicza, a klamrą spinającą jest obrzęd. Na pustej scenie (w premierowy wieczór spektakl trwał prawie do północy) inscenizator buduje dramat obrzędowy, w który wpisuje dzieje osobowości Gustawa - Konrada. Mimo że atakowałem ostro Prusa za ideologię gdańskiego spektaklu, muszę teraz przyznać, że w porównaniu z łódzką inscenizacją był stylistycznie konsekwentny i bardzo spójny.

W Teatrze im. Jaracza reżyserowi wszystko się jakby rozsypało. Z trudem niże poszczególne ogniwa dramatu, zawodzą go, i to bardzo, aktorzy, jest jakiś nieporadny w komponowaniu scen zbiorowych. I co najważniejsze: gdzieś zatraciła się w jego spektaklu potężna dynamika utworu Mickiewicza. Działań i myśli. Wszystko niby zachował, uchronił tak wiele tekstu, a nie potrafił stworzyć dramatycznych napięć. Postacie i sytuacje są jakby obok siebie. Pusta scena nie staje się miejscem, gdzie rozgrywa się przejmujący dramat narodu. A doświadczenia Gustawa, zmagania Konrada nie zyskują ani głębokiego, ani tragicznego wymiaru. Jeszcze jedna reżyserska próba. I przestroga dla innych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji