Artykuły

To co robię ma sens

- Instytucje teatru są wadliwie zorganizowane, nieruchliwe, powodują, że leń się gnieździ na scenie i dobrze mu tam. Dlatego tak często zmieniam miejsca - mówi JAN PESZEK.

Rozmowa z Janem Peszkiem (na zdjęciu), aktorem i reżyserem:

Lubi pan występować poza Krakowem?

JAN PESZEK: Bardzo lubię jeździć, grać w mniejszych miejscowościach. Sam spędziłem młodość w takim miejscu. To są inne klimaty, inni ludzie, bardziej złaknieni żywego teatru, którzy inaczej rejestrują. Widz jest bardziej emocjonalnie związany z aktorem.

Zagrał pan już swoją życiową rolę?

- Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Nie sądzę, żeby którykolwiek z aktorów wiedział i był pewien, że rola, którą zagrał była jego życiową rolą. Oczywiście są sztuki, w których aktor czuje się jak ryba w wodzie, które są akceptowane przez publiczność i krytykę, ale tego aktor nigdy nie wie. Nie wiemy co nas czeka i to wydaje mi się bardzo ciekawe. Mam za sobą wiele ról, które sprawiły mi mnóstwo radości, ale nie potrafię powiedzieć, że któraś z tych ról była właśnie tą życiową.

Jak pan pracuje z tekstem? Podobno niektórzy aktorzy używają dyktafonu, ćwiczą przed lustrem... Pan ma jakiś swój sposób?

- Mój sposób jest dużym utrudnieniem dla partnerów. Dość późno uczę się tekstu, ponieważ potrzebuję odpowiedzi na wiele pytań. Nie potrafię się nauczyć roli mechanicznie. Dlatego nigdy nie podejmowałem się robienia zastępstw w gwałtownych wypadkach, bo to przekracza moje możliwości.

A wprowadza pan część siebie do granych postaci?

- Nie ma innej możliwości, aktor zawsze w dużym stopniu jest sobą, tylko znajduje się w innych sytuacjach niż własne, a mianowicie w sytuacjach swoich bohaterów. Staram się zrozumieć graną przeze mnie postać, zaakceptować, zrozumieć motywy jej postępowania i potem odnaleźć się w sytuacji mojego bohatera.

W jednym z wywiadów powiedział pan, że ma pan bzika. Co to za bzik?

- Moje bziki są często sprzeczne ze sobą. Z jednej strony jestem ciągle bardzo spontaniczny i ekstremalny, poszukuję nowych doznań, badam nowe tereny, ale z drugiej strony odczuwam absolutną potrzebę dyscypliny, porządku. Chorobliwie nie cierpię spóźniania się, dezorganizacji, przekładania premier. To są rzeczy, które okropnie źle znoszę.

A w sobie czegoś pan nie znosi?

- Całej masy rzeczy w sobie nie znoszę. Pewnie dlatego tak się bez przerwy kopię i dyscyplinuję, ponieważ w gruncie rzeczy jestem leniwy. Jeżeli czegoś w sobie nie znoszę, to lenia.

Ale aktor chyba może sobie od czasu do czasu poleniuchować?

- Nikt nie może być leniem. Każdy jednak rodzi się leniem i każdy z tym walczy. Jednemu udaje się pokonać lenistwo, innemu nie.

Jest pan znany z krytykowania instytucji teatru. Skąd to się wzięło?

- Nadal to mam. Nie zgadzam się z wieloma rzeczami, które istnieją w instytucji jako takiej. Całe życie pracuję dla teatru i póki on mnie będzie chciał, to ja się z niego nie wyprowadzę. Ale instytucje teatru są wadliwie zorganizowane, nieruchliwe, powodują, że leń się gnieździ na scenie i dobrze mu tam. Dlatego tak często zmieniam miejsca. Teraz wróciłem do Starego Teatru, ale z zupełnie innych powodów. Towarzyszę komuś, kto pragnie coś zmienić w tej instytucji.

Jak pan ocenia poziom polskiego teatru?

- Nie uważam, że jest z nim bardzo źle, jak mówią niektórzy, ani bardzo dobrze, jak przekonują inni. Jest normalnie. Teatr zawsze ma okresy wzlotów i kryzysów. W sztuce to jest absolutnie normalne. Nie ma o co tu kruszyć kopii.

Polacy generalnie lubią krytykować. Ostatnio najchętniej polityków, którzy zresztą sobie na to zasłużyli. Pan też nie może już ścierpieć tego Sejmu?

- Ja się polityką nie zajmuję, bo mnie ten "teatr" nie interesuje. Sejm to jest bardzo zły "teatr". Ten "teatr" jest w złym guście, jest niekompetentny. Problem w tym, że publiczność, czyli naród, okropnie na tym cierpi. Całe szczęście sztuka pozwala mi się kompletnie od tego politycznego spektaklu izolować. Dzięki temu jestem zdrowszy.

Ale głosuje pan...

- To jest mój obowiązek. Jedno drugiemu kompletnie nie przeczy. Ale to wszystko co łączy mnie z polityką.

Kiedyś powiedział pan, że "życie uregulowane, porządny samochód, dacza, obniżają aktorskie ambicje". Aktor powinien żyć w biedzie?

- Ja mam bardzo wygodny dom, jeżdżę dobrym samochodem i to mi nie przeszkadza głosić takich teorii. Jeśli dobra materialne są celem dla aktora, który nie liczy się z jakością, ale idzie na ilość to wtedy jest źle. Produkowanie pieniędzy nie jest dobre. To miałem na myśli. Nic złego, jeżeli ktoś jest dobry i towarzyszą temu pieniądze. Nienormalne jest natomiast prześciganie się w konkursach.

Ale to się zdarza...

- No tak, bo ludziom się przewraca w głowach. To jest leczenie własnych kompleksów. Najczęściej to dotyczy ludzi, którzy w przeszłości nie mieli domu z ogrodem. Ja miałem, więc nie miałem nigdy tego problemu, że za wszelką cenę muszę komuś coś udowodnić i żyć lepiej niż mi się żyło w dzieciństwie.

Pan się czuje gwiazdą?

- W żadnym wypadku!

To kto z polskich aktorów jest gwiazdą jak nie pan?

- Ja się czuję wyróżniony przez publiczność i z tego powodu czuję się szczęśliwy. To oznacza dla mnie jedno - że to co robię ma sens. Jeżeli publiczność mnie akceptuje, pozdrawia na ulicy, okazuje mi sympatię, to znaczy, że dobrze się ludziom kojarzę i to jest przyjemne.

Dzisiaj gwiazdorami są aktorzy, którzy występują w serialach...

- Ale to nie ma nic wspólnego ze sztuką. Każdy ma prawo do kucia własnego losu. Póki mi sił starcza nie chcę występować w serialach, bo one psują aktora, jego jakość. Seriale to komercja nie sztuka. Ale życie jest życiem i nigdy nie wiadomo co może się zdarzyć.

Czego by pan jeszcze nie zrobił?

- Nigdy nie zagrałem w reklamie, zresztą nie jestem zbyt medialny. Niektórzy próbują mi wmówić, że reklama bywa dziełem sztuki, że reklamy realizują wielcy twórcy. Nie zgadzam się z tym i chronicznie nie cierpię reklam. Reklama jest gwałtem na mojej naturze i wyobraźni.

JAN PESZEK

Aktor teatralny, telewizyjny i filmowy, reżyser. Urodził się 13 lutego 1944 roku. Po ojcu miał przejąć gabinet dentystyczny, ale przed pójściem na egzamin na medycynę dostał się do szkoły aktorskiej. Zamiast mistrzem we wstawianiu koronek, został mistrzem sceny. Nie tylko grał u najlepszych reżyserów, ale im także pomagał. W1966 roku został absolwentem krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. W tym samym roku przeprowadził się do Wrocławia, gdzie zadebiutował na scenie Teatru Polskiego. Był aktorem łódzkiego Teatru Nowego, Teatru im. Jaracza. Ponadto występował w Teatrze Polskim w Poznaniu, Teatrze Słowackiego w Krakowie, Starym Teatrze w Krakowie, Teatrze Narodowym w Warszawie, Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Prowadził warsztaty aktorskie w Europie Wschodniej i Zachodniej, wielokrotnie w Japonii. Obecnie wrócił do Starego Teatru w Krakowie. W ostatnich latach zajmuje się również reżyserią i produkcją własnych spektakli. Wykłada w krakowskiej PWST. Jest laureatem wielu prestiżowych nagród. Stworzył mnóstwo znakomitych kreacji, m.in. Gonzala w "Trans-atlantyku", wiolonczelisty w "Kwartecie", Henryka w "Ślubie". W filmie zagrał m.in. hrabiego Łohoyskiego w "Pożegnaniu jesieni" czy tytułowego bohatera "Ubu Króla".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji