Artykuły

Poezja, liryzm i żart na scenie

Dość długo czekaliśmy w Warszawie na spektaklu, który był całkowicie wciągał, przejmował, pochłaniał wielkością poezji i ciekawym kształtem teatralnym. I oto "Dziady" w Teatrze Polskim*). Dużej miary przeżycie artystyczne.

Każde prawie wystawienie "Dziadów" jest wielokrotnie komentowane, wzbudza zaciekłe spory, zachwyty lub opozycję. Bogactwo bowiem materii filozoficznej, poetyckiej, widowiskowe i sprawia, że każdy z inscenizatorów dojrzy i chce wyrazić inny aspekt dzieła. Luźność kompozycji prowokuje do zmian układu, skrótów według logiki własnych koncepcji. Cóż więc proponują nam reżyserzy obecnego spektaklu, Krystyna Skuszanka i Jerzy Krasowski?

W centrum przedstawienia jest człowiek. Człowiek w szeregu powiązań: sam ze sobą, ze swoją miłością, nadzieją, rozpaczą, w powiązaniu z narodem i sprawą wolności współbraci, w powiązaniu ze sprawą godności, mocy człowieka w perspektywie uniwersalnej i w powiązaniu ze światem nadprzyrodzonym. Pierwsze trzy aspekty uwypuklono wyraźnie; najbardziej dobitnie akcent uniwersalizmu. Ostatni, religijny, ukryto w cień, przyciszono jego wymowę. Spektakl jest zracjonalizowany. To raczej walka na rozumy niż na serca. Ale nie odarta z poezji. Bardzo bliskie współczesnemu widzowi staje się przygaszenie patosu, wykazanie ostrości spięć i konfliktów. I szerokie spojrzenie na problem Gustawa-Konrada, w perspektywie spraw człowieka wiecznego. Dzisiejszego też. Nie umniejszyłoby jednak chyba, a raczej wzmocniło ten akcent uniwersalizmu właściwe ukazanie relacji: człowiek-nadprzyrodzoność, zgodnie z intencją poety.

Każdy twórca spektaklu ma prawo do własnych poszukiwań i rozwiązań, szczególnie w tak wielowarstwowym, utworze. Niemniej pewne posunięcia zmieniają proporcję akcentów i wymowę dzieła i tym samym podlegają dyskusji. Dyskusyjny może być układ części III. Przesunięto sceny. Salon Warszawski, Pan Senator poprzedza Więzienie, Improwizację, Sen Senatora i Widzenie ks. Piotra. Jest to duża dowolność inscenizatorów w stosunku do autora, ale chyba logiczne posunięcie wobec własnej koncepcji, skupiającej ostatecznie wszystkie nici - sprawy osobiste, społeczne, polityczne - na człowieku. Bo on jest tu elementem decydującym, ostatecznym punktem odniesienia tego spektaklu. Myśl tę wybija znakomicie zakończenie sztuki, przeniesione z prologu, apelujące do człowieka i tego, co jest w nim najbardziej istotne: myśli i wiary.

Ludzie! Każdy z was mógłby, samotny,

więziony,

Myślą i wiarą zwalać i podźwigać trony.

Dużą wartością przedstawienia pozostanie kapitalne rozwiązanie obrzędu w cz. II. Bez efektów i efekcików techniki teatralnej, pseudoludowości, naiwnego realizmu. Obrzędem świadomie, chłodno kieruje guślarz-prowodyr. A gromada wieśniaków nie pozostaje biernymi widzami ludowego misterium. Oni są właśnie jego czynnymi aktorami, zostają wciągnięci tajemną siłą w kontakt z umarłymi. Duchy konkretyzują się, żyją właśnie poprzez postaci wybrane z tłumu, mówią ich głosami; ich cierpienie pośmiertne na moment zmusza do cierpienia ludzi. Obcowanie żywych i umarłych staje się faktem realnym, i to jest bardzo w duchu Mickiewiczowskiego utworu. Elementy podobne występują i w cz. IV, umiejętnie powiązanej z poprzednią.

Salon Warszawski i sceny u Senatora łączy wspólne, wyraziste ujęcie satyryczne. Salon: podział na żywych, działających realnie ludzi (grupa młodych patriotów) i usztywnioną marionetkowość kręgu bezdusznych person.

Zwolnione tempo mowy, zatrzymany gest, bezruch, martwota twarzy (towarzystwo przy stoliku). Ta ostrość groteskowego spojrzenia jest konsekwentna w tej koncepcji, choć chwilami nasuwa obawę zbytniej "łopatologii". Epizody u Senatora rozwiązano świetnie. Brutalność śledztwa, a potem również usztywnione, ponure memento menueta. Jest i nastrój grozy, i plastyka obrazu. Wydaje się zresztą, że sceny grupowe zawsze są tu ciekawie skomponowane i wyraziste. Razem z piękną, symbolicznie wymowną, choć oszczędną dekoracją - las krzyży eksponowany lub w oddaleniu, ruiny klasztoru, krata więzienna - tworzą doskonałe wizualnie obrazy.

Na końcu dopiero wspominam o wykonawcach-aktorach, choć to wcale niebagatelny element powodzenia spektaklu. Przeciwnie. Wieczór straciłby wiele bez świetnie wypowiedzianej improwizacji St. Jasiukiewicza. Jest ona oczywiście dostosowana do przygaszonej nieco w swym romantycznym patosie całości widowiska, ale ma swoją siłę wyrazu, wciąga, urzeka. Wybija się również gra Senatora (St. Zaczyk), zasłużone uznanie zbierają za swą interpretację aktorską, zausznicy - Doktor (J. Kobuszewski), Pelikan (B. Pawlik), Bajkow (L. Pietraszkiewicz). Ks. Piotr (M. Maciejewski) przemawia surowością i prostotą prawdy. Wiele dobrych słów można by powiedzieć o prostej, a przejmującej głęboko relacji Sobolewskiego (H. Boukołowski). Interesujące są widma.

Nie sposób w tak krótkim szkicu omówić dokładnie wszystkie walory spektaklu, zgłosić wszystkie wątpliwości. Ale pozytywy z pewnością przeważają, i to jest cenne. Dlatego też należy wyrazić serdeczną wdzięczność twórcom obecnej scenicznej wersji "Dziadów", że umożliwili nam nowe przeżycie poetyckiego słowa, a także za to, że sprowokowali do licznych dysput, a nawet gorących sporów, które toczą się po wyjściu z teatru.

Afisz Teatru Ateneum anonsujący premierę "Za rzekę w cień drzew"**) wzbudził zrozumiałe zainteresowanie. Zarówno ze względu na nazwisko autora powieści, jak na twórcę adaptacji scenicznej, reżysera i wykonawcę głównej roli - Woszczerowicza. Czy przedstawienie zaspokoiło pokładane w nim nadzieje? Odbiór dzieła sztuki jest rzeczą bardzo indywidualną, uwarunkowaną wieloma względami. Są na pewno i zwolennicy, którym klimat tego wieczoru teatralnego może być osobiście bliski. U wielu jednak odbiorców wzbudza poważne zastrzeżenia lub ich po prostu nuży. Bo rzecz jest bardzo specyficzna. 50-letni pułkownik amerykański po przebyciu dwóch wojen jest pod względem zdrowia ruiną. W każdej chwili może przyjść śmierć. Więc trzeba jeszcze przed śmiercią pożegnać się z ukochaną dziewczyną, zapolować ostatni raz na kaczki, wypić ulubione wino, przejść się uliczkami drogiej mu Wenecji. Ostatni raz. Ten akcent podskórnie snuje się poprzez cały spektakl. I stwarza specyficzny nastrój smutku. Nie ma tu dramatycznych spięć, walki, buntu. To smutek jesieni, gdy wszystko dąży do nieuchronnego końca. Bohaterom pozostaje gorzka mądrość milczącej rezygnacji. Nawet ze wzajemnych ludzkich kontaktów nie wynika napięcie uczuć czy myśli. Ryszard Cantwell i jego piękna wenecjanka Renata to jakby linie współrzędne, biegnące zgodnie obok siebie, aż do rozstania. Wspomnienia, monologi, refleksje o życiu, walce i ludziach. Słowa, słowa... Z tej materii dość trudno zbudować pełny spektakl teatralny. Poszczególne momenty mogłyby być pięknymi epizodami w kontraście z jakimś konkretem istotnie dramatycznym. Pozostawione same i rozciągnięte, nużą jednolitym nastrojem. Słabość literacka powieści ujawnia się tu bezwzględnie. Wrażenia niedosytu nie potrafi naprawić nawet tak dojrzałe, precyzyjne aktorstwo Jacka Woszczerowicza, ani świeżość, pastelowość gry i urok Beaty Tyszkiewicz, ani kilka dobrych epizodycznych postaci (Sierżant - Jana Kociniaka, Barman - Jana Matyjaszkiewicza).

W Teatrze Współczesnym***) dobra zabawa. Zabawa głównie dzięki pomysłowemu opracowaniu teatralnemu. Bawi przede wszystkim jego ekscelencja lew. W świetnej masce, z długą grzywą, spaceruje po scenie, podryguje, ryczy i łasi się, tańczy twista. Cała ta pantomimiczna heca (układ Grucy) odbywa się ku ogromnej uciesze widowni. Dodajmy do tego jeszcze zabawne w rysunku wołki ciągnące klatkę lwa, starożytne wrota Rzymu z napisami niesfornych "turystów" a będziemy mieli obraz dowcipów scenografa. Reżyserskie ustawienie aktorów podtrzymuje ten nastrój kpiącego przymróżenia oka. Tekst podawany jest lekko, z uśmiechem, bez osobistego przejęcia, lub ze świadomą przesadą. Dyskurs pięknej chrześcijanki Lavinii z pięknym kapitanem (M. Lipińska i Z. Zapasiewicz) to jak gra w ping-ponga z wzajemnym odbijaniem piłeczki, swobodnie, elegancko, z dystansem. Bo taki też jest charakter paradoksów Shawa. Każda racja znajduje swoją przeciwwagę. Pretekstem fabularnym jest męczeństwo pierwszych chrześcijan. Sprawy religijne nie są tu jednak istotne. To powiastka o tolerancji i prześladowaniu. Ale kpina dosięga i prześladowców, i prześladowanych. Konsekwencja postaw jest poddana próbie. Tak łatwo można zamienić role. Na szczycie piramidy ucisku znajduje się cyniczny i oportunistyczny Cezar (świetny Kreczmar), a groźnym narzędziem w jego ręku może stać się bezmyślna siła (bardzo komiczny Ferrovius Czechowicza). Mimo niektórych ciętych powiedzeń, całość sztuki dość błaha intelektualnie, wydawałaby się nudnawa, gdyby nie wizualne dowcipy wprowadzone przez reżysera i scenografa oraz żywa gra aktorów. Bo cały zespół, na czele z Androklesem - Fijewskim, radzi sobie znakomicie. Publiczność wychodzi z teatru pamiętając raczej to, co widziała niż słyszała. Zabawa dobra, ale wrażenie jednodniowe.

*) Adam Mickiewicz: "Dziady". Teatr Polski w Warszawie. Układ tekstu i reż. Krystyna Skuszanka i Jerzy Krasowski. Scen. Jan Kosiński. Kostiumy Barbara Jankowska. Muz. Jerzy Kaszycki.

**) Ernest Hemingway: "Za rzekę w cień drzew". Teatr Ateneum w Warszawie. Adaptacja sceniczna Jacek Woszczerowicz, wg przekładu Bronisława Zielińskiego. Reż. J. Woszczerowicz. Scen. Stanisław Bąkowski.

***) George Bernard Shaw: "Androkles i lew". Przekład Floryana Sobienlowskiego. Teatr Współczesny w Warszawie. Reż. Erwin Axer. Scen. Ewa Starowieyska. Muz. Zbigniew Turski. Oprac. patomimy Witold Gruca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji