Artykuły

Przeciw sobie

I znowu piszemy felieton. Formy gramatycznej tego pierwszego zdania nie podyktował mi snobizm. Używam pluralis maiestatis, gdyż spostrzegłem się, że pod tym ogólnym kryptonimem Aleksander Mała­chowski, ukrywa się zespół osób i instytucji. Prawdę mówiąc nie wiem, czy ktokolwiek ma dzisiaj prawo mniemać, iż podpisując choćby najskromniejszy utwór własnym nazwiskiem, nie wpro­wadza w błąd czytelników. Indy­widualistyczne sobkostwo już się skończyło. Dzisiaj tworzą całe ze­społy - nauka współczesna może być przykładem, jak indywidualny wysiłek niewiele może przynieść pożytku. Świat posuwa się na­przód dzięki zespołom badawczym. Więc piszemy felieton dramaty­czny, przeciw sobie, przeciw włas­nemu bóstwu, przeciw temu, co wydawało się najlepszym z naj­lepszych, najświętszym z najświęt­szych, przeciw - Boże zmiłuj się nade mną - przeciw Mrożkowi. Do tego ciosu we własne serce skłania mnie obejrzenie w teatrze telewizji dwóch humoresek o sto­sunku do zwierząt zatytułowanych "Jeleń" i "Kynolog".

Coś się dziwnego stało z tym wielkim pisarzem. Może właści­wiej byłoby napisać zamiast "sta­ło się", zrobiono, bo chyba tu też zadziałał jakiś zespół badawczy, który sprawił, że sztuka Mrożka steruje do nikąd, w próżnię.

Najbardziej ceniłem i lubiłem Mrożka nowelistę. Młodego Mroż­ka - jak kiedyś powiedzą uczeni. I jeszcze Mrożka rysownika, prze­śmiewcę narodowej bzdury.

Kiedy w cienistej altanie, na dziedzińcu komitetu partii, stary arystokrata pełniący funkcję gu­wernera od dobrych manier i spo­sobu obchodzenia uroczystości, oraz ksiądz kapelan, który wpraw­dzie utracił wiarę, ale jako zada­nie partyjne musiał dalej odpra­wiać msze święte w gmachu ko­mitetu, by nie było zgorszenia na mieście, że funkcjonariusze chodzą do kościoła, otóż gdy ci dwaj pa­nowie gwarzyli przy piwie o swo­ich zawodowych troskach, Mrożek, autor tego opowiadania, był oskar­życielem publicznym swojej epoki. Kiedy opisywał egzekucję zawodo­wego sobowtóra, który po śmierci swego patrona nie mógł już dalej pokazywać ludziom swojej twarzy, bo mogłoby się komuś coś przy­pomnieć, w Mrożkowej prozie odzywał się echem stary Tacyt, oskarżyciel ludzkości.

Była w tym "Słoniu" mądrość wielkiej literatury, był podźwięk smutnych, lecz bezwzględnych sę­dziów świata, rosyjskich pisarzy satyrycznych, Gogola, Czechowa, a może najbardziej Szczedrina. Chy­ba jednak Szczedrina przede wszystkim. A potem zaczął się teatr Mrożka. "Policjanci". I równocześnie zaczęły się zabiegi zespołowe. "Policjanci" mieli ten sam rodowód co nowe­listyka. Rosyjską XIX-wieczną sa­tyrę. Była to sztuka w swojej formie jak najbardziej realistycz­na, ale bardzo dla Mrożka typo­wa - groteskowy był świat przed­stawiany - nie sam utwór. Teatr, chyba Dramatyczny, przewrócił Mrożkowy zamysł. Wszystko za­mieniono w groteskę, w farsę, w taki wygłup na niby, że w ogóle to byczo jest na świecie i trzeba się trochę pośmiać.

Krótko mówiąc, przestraszono się Mrożka, że taki prokurator, że oskarża, że prowadzi przed sąd. Naprawdę było inaczej. Mrożek jest mądrzejszy o sto lat od swoich ro­syjskich prekursorów. Prowadzi wprawdzie przed sąd, ale nie do­maga się głów, nawet o areszt nie prosi. Wie, że uciętym głowom bardzo szybko dorastają nowe zu­pełnie tułowie i to one zasiadają potem na prokuratorskim stolcu. Mrożek wie, że w historii zawsze koniec końców jest tylko jeden oskarżony - wczorajszy prokura­tor. Mrożek sprawował przeto swój urząd dobrotliwie. Prosił: pośmiejcie się sędziowie, tylko mądrze się śmiejcie, ja wam pokażę, z czego należy się śmiać.

Podobnie załatwiono cały teatr Mrożka. Naklejono mu etykietki: dziwne intelektualne dowcipy, gro­teska, kpina, żart. W końcu, żeby już w ogóle nie było wiadomo o co chodzi, nazwano wszystko specy­ficznym humorem Mrożka, który można lubić albo nie. Olbrzymią rolę w upupianiu te­atru Mrożka odegrali scenografowie. Mrożka grywa się w kostiumach z wiedeńskiej operetki, sceny zapełnia się rupieciami, szmatami. Ma być dziwnie, kolorowo, mrożkowato. Wymyślono, że ponieważ Mro­żek z Krakowa się wiedzie, to na­leży go opatrzyć rekwizytami z zaczarowanej dorożki i z lamusa wiedeńskiej secesji.

I w końcu Mrożek napisał "Tango". Sztukę, jakiej po nim oczeki­wano, którą z miejsca, okrzyknięto nowym "Weselem". Powtórzyła się historia "Policjantów", tyle że od­wrócona. Tam realistyczną treść przesłonięto scenograficzno-aktorskim rekwizytem - tutaj z rekwi­zytów, bo cała treść tej sztuki jest filozoficznym rekwizytem - wycią­ga się na siłę rzekomo realistyczne i światoburcze treści.

Bardzo podobne wrażenia odnio­słem patrząc w poniedziałek na "Jelenia" i "Kynologa". Kiedy z pi­sarstwa Mrożka wywietrzał ów szczedrinowski ton, zrobiło się tam bardzo pusto. Wycieczka obserwuje przez okno pociągu jelenia. Spara­liżowany staruszek też chciałby po­patrzeć, więc noszą go od okna do okna i trochę dręczą przy okazji. A jelenia to jedni widzą, drudzy nie widzą, Mrożek chciałby bronić prawa do niedostrzegania jelenia, jeśli go nie ma. Już to wszystko kiedyś czytaliśmy. Przecież w zo­ologu wycieczka szkolna oglądała słonia... Teraz to znakomite opo­wiadanie zostało rozpisane na gło­sy. Można przed kamerą ponosić staruszka. Jest nawet dużo nowo­cześniej. Tam słoń okazał się sztu­czny, napompowany, i uleciał. Tu­taj jelenia w ogóle nie ma, jest tylko stosunek do jelenia. I jest jakoś smutno, głucho. Może po prostu dlatego, że tam była piękna proza, a tu zwykły skecz. Nie wiem, ale jakoś mi dziwnie.

"Kynolog" bardziej mnie poruszył, choć to także rekwizyty treści za­miast nich samych. Rekwizyty my­śli. Ale w "Kynologu" z dawnego przedrekwizytowego Mrożka ocalało choć jedno: mistrzostwo słowa. W Kynologu zawarty jest prześliczny pastisz XIX-wiecznej poezji ro­mantycznej. Z aktorów chyba je­den Czechowicz to zrozumiał do­kładnie, choć zdarzyło mu się po­wtórzyć niezbyt zręcznie gest z "Tanga". Z teatrem, z dramaturgią nie ma oczywiście "Kynolog" nic wspólnego. Znakomity to żart li­teracki i tyle. Czy warto więc w Telewizji? Nie mam pojęcia, są tam mądrzejsi. Zdecydowali, że warto, niech im będzie. Utwierdzi­ła mnie ta impreza natomiast w dawnym już podejrzeniu, iż ów głośny teatr Mrożka został zbioro­wym wysiłkiem autora i zespołów badawczych zepchnięty gdzieś na peryferie, że coraz w nim więcej chwytów, gagów i pobrzękadeł, że odchodząc od źródeł inspiracji Mrożek powiela samego siebie, gorzej - imituje samego siebie. Gdy patrzę na to wszystko, wydaje mi się, że wielki pisarz uwierzył swoim interpretatorom, że dał się zaciągnąć w jakiś sztuczny, nie przez siebie stworzony świat.

Czyżby z mego życia miało wy­tracić się jeszcze jedno bóstwo, i to jedno z najmądrzejszych i najlepszych?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji