Artykuły

Humoreski i dramaty

Najatrakcyjniejsza jest przestrzeń - a także początek i koniec spektaklu. Z resztą składników bywa różnie.

W Łaźni Nowej przestrzeni jest mnóstwo. I to atrakcyjnej - hale dawnych warsztatów są wysokie i ogromne, podłogi nierówne jak miejski bruk, korytarze długie, a wciąż okazuje się, że to nie koniec, że kolejne schody prowadzą do kolejnych pomieszczeń, piwnic, hal, sal i salek. Obok napisów przestrzegających, ostrzegających i porządkujących, gablotek prezentujących rozmaite rodzaje elektrod (pozostałości po warsztatach) - nowe, podłużne gabloty z malutkimi, podświetlonymi, kolorowymi slajdami (z obecnej działalności). Jest tak dziwnie i ciekawie, że widzowie w oczekiwaniu na spektakl robią sobie zdjęcia.

Każda z pięciu jednoaktówek składających się na "Mieszkam tu" rozgrywa się

w innym pomieszczeniu - a przewodniczkami po teatralnym labiryncie są dziewczyny w burych roboczych fartuchach, z naftowymi lampami w rękach. Początek zwiedzania labiryntu nastraja pozytywnie do całego przedsięwzięcia - historia opowiedziana przez Pawła Salę jest dowcipna i zgrabna. Na niewielką scenkę wchodzi dwóch młodych ludzi (Michał Czachor i Dominik Stroka) w hełmofonach i skórzanych płaszczach. Nucą "Deszcze niespokojne". Dalszy ciąg oglądamy na ekranie. Okazuje się, że ci młodzi (ale znów nie tak bardzo młodzi) ludzie siedzą w czołgu stojącym na osiedlu i z całą powagą bawią się w dwóch pancernych. O swoich dziewczynach mówią Marusia i Lidka - no i najwyraźniej nie mają ochoty dorosnąć, a czołg jest ich azylem, chroniącym przed światem. Okazuje się też, że jeden z nich ma właśnie brać ślub, ojciec (Andrzej Franczyk) i matka (Ziuta Zającówna) przemocą i podstępem wyciągają go z czołgu.

Koniec spektaklu również jest przyjemny - za stołem zbierają się wszyscy aktorzy (oprócz wymienionych powyżej - Barbara Kurzaj i Krzysztof Zarzecki), w roboczych strojach, i wyśpiewują, recytują oraz podgrywają opowieść Radosława Dobrowolskiego o tragicznych dziejach miłości Anieli (dróżniczki fabrycznych pociągów) i Tadeusza (maszynisty owych pociągów). Trochę to przypomina stare numery Piwnicy pod Baranami, udowadniające, że zaśpiewać można wszystko, ale dobry wzór został wykorzystany twórczo ku zadowoleniu i pożytkowi.

Pozostałe trzy jednoaktówki nie dorównują tym dwóm - można, owszem, pośmiać się z paru dowcipów, ale autorom chodziło raczej o coś więcej. Pawłowi Jurkowi o tragedię rodzinną wzmocnioną socjologiczną diagnozą. W dużej, skromnie umeblowanej klatce Matka (Ziuta Zającówna) zwierza się nam ze swych losów (przyjechała do Huty w latach 50., pracowała jako technik dentystyczny, urodziła nieślubnego syna), syn (Dominik Stroka) zakochuje się w prymitywnej pannicy (Barbara Kurzaj) i chamsko buntuje przeciw matce. Ale tragedia jest nieprzekonująca, diagnoza socjologiczna prymitywna, a realizacja teatralna nieporadna. Nieporadne i papierowe są też dziełka Małgorzaty Owsiany (o autostopowiczu, który chce zostać muzykiem, i nieco szalonym bezdomnym, który ma w sobie prostą mądrość) oraz Jacka Papisa (o dwóch kolegach, którzy spotykają się we śnie).

Całe przedsięwzięcie nieco więc kuleje, ale warto wybrać się na osiedle Szkolne choćby po to, by pozwiedzać Łaźnię.

Na zdjęciu: Michał Czachor.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji