Artykuły

Ogień połyka albo kozły fika

Nic się nie zmieniło co najmniej od średniowiecza. Dziwacy, cyrkowcy, kuglarze, aktorzy objazdowych teatrzyków jak magnes przyciągają widzów spragnionych uciech - tych z wyższej i z niższej półki - pisze Katarzyna Bogucka w Nowościach.

W sklepach pustki. Kto żyw pędzi, by posłuchać lokalnego brzuchomówcy, zobaczyć, jak kanadyjski kuglarz zjada własne oko, a komik z Argentyny żongluje... jedną piłeczką. - Hurrra - wydziera się na środku miasta sztukmistrz samochwała. - Nikt tak nie potrafi!

Nic się nie zmieniło co najmniej od średniowiecza. Dziwacy, cyrkowcy, kuglarze, aktorzy objazdowych teatrzyków jak magnes przyciągają widzów spragnionych uciech - tych z wyższej i z niższej półki.

Space commander Hotch Chmarzinski, czyli David Cassel, władca przestrzeni z Kanady, jest właśnie w trakcie tournée po Europie Środkowej i Wschodniej. Ludziska zbiegają się na bydgoski rynek zaintrygowani famą, że gość zamierza latać. Mistrz nie ma wozu drabiniastego ani uroczej asystentki. Nie jest garbaty ani ślepy. Ma za to przy sobie buteleczkę ketchupu (będzie numer ze znikającą butelką), papierową torbę, kostium Supermena i mnóstwo absurdalnych pomysłów. Chętnie zaczepia starsze, nobliwe panie i składa niedwuznaczne propozycje, zaprasza je do erotycznych pląsów. Panie niby zawstydzone, ale zaśmiewają się do rozpuku. Za chwilę ten szaleniec wskakuje na plecy dystyngowanemu panu z teczką, a na odchodne namiętnie całuje go w policzek! Ludzie się krzywią. - Co za świr - komentuje kobieta z dwójką dzieci, które są zafascynowane dziwnym panem. Showman słysząc to, łaskocze dzieciaki, a potem puszcza bąki wyraźnie w kierunku ratusza. To wszystko jednak nic w porównaniu z argentyńskim komikiem, który kilka ulic dalej zabawiał się sztuczną psią kupą...

Z minuty na minutę gawiedzi wokół Dawida Cassela przybywa. Ten wybiera z tłumu chętnych do eksperymentu z lataniem. Wkrótce okazuje się, że ten lot to zwyczajny wyskok w powietrze z ramion dwóch ochotników, a potem efektowne rzucenie się na precyzyjne ustawione ramiona grupki współpracowników. - No leciałem czy nie? - pyta showman.Godzina jego wygłupów kosztuje zaledwie 10 zł. - To moja jedyna praca! - drze się do mikrofonu artysta. - Robię to od 23 lat! Jeśli nie macie dziesięć, dajcie dziewięć, jeśli nie, to chociaż osiem albo sześć, pięć! Nie macie przy sobie nawet pięciu złotych? To idźcie do pracy albo mi znajdźcie inną robotę!!!

Nie da się ukryć, że praca na ulicy to ciężki kawałek chleba. Samo przygotowanie do show zabiera nawet kilka lat. Kto nie wierzy, niech spróbuje zainteresować sobą przechodniów i utrzymać ich uwagę choćby przez minutę!

Paweł Górka, bydgoski brzuchomówca, po występie na Buskers Festiwal w Bydgoszczy czuje, że złapał wiatr w żagle: - Na początku było wokół mnie kilka osób, ale potem tłum gęstniał! - cieszy się 20-letni showman. Przygodę z brzuchomówstwem zaczął 2 lata temu, gdy obejrzał w Internecie występ Jeffa Dunhama z lalką Ahmedem, martwym terrorystą. - Zadzwoniłem do jedynego wówczas w Polsce brzuchomówcy, Wojciecha Glanca. I on właśnie udzielił mi wielu cennych rad. Wszystkich nie mogę zdradzić - śmieje się pan Paweł. - Mogę jedynie zdradzić, że nie mówię brzuchem ani wciągając powietrze. Brzuchomówstwo jest mówieniem bez poruszania wargami i tyle. Sam termin wziął się jeszcze z czasów starożytnego Egiptu.

Rzeczywiście. Historia tej profesji głosi, że kapłani chcąc zyskać poparcie i uznanie tłumu, wypowiadali swoje proroctwa nie poruszając ustami. Ludzie uznali, że słyszą głos z brzucha kapłana. Dziś sądzą tak tylko dzieci.

- Proponuję przyszłym adeptom tej sztuki, by zaczęli od alfabetu - zaleca Paweł. - Niektórych liter nie uda się wyartykułować, trzeba je zastępować innymi. Brzuchomówstwo to także sztuka odwracania uwagi. Moi odwracacze uwagi to lalki Gburek i Marian. Gburka, ulubieńca, zrobiłem sam ze starej skarpety i dwóch piłeczek pingpongowych. Marian to osesek, profesjonalista sprowadzony z USA. Czasem się kłócą. Nie mam z nimi ani chwili spokoju...

Pan Paweł stale testuje swoje zdolności. - Na ulicy zaczepiam różne osoby mówiąc do nich bez otwierania ust. Ludzie spanikowani rozglądają się wokół siebie, bo nie wiedzą, skąd dobiega głos - mówi zadowolony z siebie brzuchomówca.

Żonglujący astronom

Ulica kocha nie tylko brzuchomówców. Widownia uwielbia przedstawienia z żonglerką i z ogniem w rolach głównych. Ogień i żonglowanie to jednak lata pracy.

Z piłeczkami i maczugami za pan brat są członkowie Studenckiego Koła Żonglerskiego przy UMK w Toruniu. Mateusz Kownacki, jego prezes, żonglowania uczył się od wujka, który używał do tego szyszek. To było 8 lat temu na wakacjach. - Naukę najlepiej zacząć na przykład od jednej piłki, by potem sięgnąć po dwie, później po trzy. Pięcioma piłeczkami można się nauczyć żonglować w ciągu 2-4 lat. Wszystko zależy od ambicji ćwiczącego - twierdzi student astronomii.

W gronie KSŻ przeważają obecnie studenci bałkanistyki, pierwsza prezeska koła studiowała filologię francuską i etnologię. Ćwiczą dziewczyny z filozofii, z etnologii. Według obserwacji Mateusza, żonglują głównie tzw. umysły ścisłe, a panie wybierają raczej fire show, świetnie odnajdując się w efektownym tańcu z ogniem.

Połykanie to tylko iluzja

Sztukmistrz z Torunia przestrzega przed eksperymentami z ogniem. - Niebezpieczne dla zdrowia jest tzw. plucie ogniem, do którego używa się nafty lub parafiny. Kolega mojego przyjaciela z Berlina zmarł z powodu zatrucia preparatami do plucia. Inny mój kolega pluł we Francji i tam przez tydzień lekarze ratowali mu życie.

O podobnym niebezpieczeństwie mówi Michał Kuflewicz z Teatru Immortal z Pakości. - Jednak doświadczony plujący nie zrobi sobie krzywdy. Zdarza się, że ma czasem osmalone brwi lub twarz, ale to jedyne urazy.

Kierownik Immortal wyjaśnia też, że ognia się nie połyka: - Są specjalne pochodnie z mniejszą końcówką, którą zbliża się do ust jednocześnie wydmuchując powietrze i specjalny płyn do plucia ogniem. Połykanie to tylko iluzja. Nieodpowiedzialni są ci, którzy plują w ogień benzyną. Szkodzą przecież także jej opary. Benzyny połączonej z olejem napędowym używamy natomiast do nawilżania pojek, którymi wymachuje się w czasie fireshow.

Na szczudłach

Michał Kuflewicz jest także szczudlarzem. Mówi, że chodzenie na kijach jest trudne. Nie można stać w miejscu, trzeba stale dreptać, więc niebezpieczne są napierające tłumy. Szczudła wysokie na 1,2-1,3 metra mocuje się paskami, rzepami przy stopach i kolanach (zabezpieczonych ochraniaczami). Ważne, by nauczyć się upadać: najpierw biodra, potem kolana, można też próbować przekręcić się na bok. I trzeba uważać, by szczudła nie odbiły się i nie uderzyły człowieka w tył głowy. Lepiej chyba nie upadać...

Im wyższe szczudła, tym ciężej. Najtrudniej jest chodzić po śniegu, lodzie, a już największym wyzwaniem jest bieganie na kijach. Podobno piekielnie trudno w takim pędzie zahamować...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji