Artykuły

Miejsce na ziemi

ZBIGNIEW KRESOWATY: Spotykamy się w pana dworku, w przepięknym miejscu pod Warszawą, wokół lasy, pola, przestrzeń. To miejsce pełne poezji. To tutaj odbywają się przeróżne spotkania artystyczne, literackie, również ze studentami i przyjaciółmi...

WOJCIECH SIEMION: Jeżeli dwór, to polski, bo dwór w Polsce jest nie tylko pozostałością przeszłości feudalnej, lecz także ośrodkiem kulturotwórczym. Dzięki temu, że zaistniał w kulturze polskiej, możemy dzisiaj słuchać przeróżnych pieśni, które śpiewano jeszcze w V czy VI wieku. Na przykład łado, łado lub zaklęcia diabelskie, które straciły swoją zrozumiałość, eja, eja!, ejaaa! nawet dzisiaj jeszcze w pieśni ludowej lub piosence występuje jako hej, hejl-a eja czy eja! jak glissa! To były nazwy diabłów i trzeba było najpierw przed każdą podróżą, drogą do pokonania, krzyknąć ej!, ej!, ej!, żeby diabeł nie przeszkadzał w drodze. No i oczywiście druga bardzo ważna sprawa dla naszej polskiej tradycji to wzory wynoszone z dworu pańskiego, które tkwią w niej do dzisiaj, a pozornie tego nie zauważamy.

ZK: Panu przeszkadzano w objęciu tego miejsca, mimo że było jedną wielką ruiną, z walącym się dachem i ścianami. Musiał pan pokonywać opory administracji od roku 1969...

WS: Miałem bardzo dużo kłopotów i trudności, a nawet i przykrości, żeby zdobyć możliwość, powiadam możliwość, odbudowania go własnym kosztem. Wówczas "zdobyć dwór", nie było to łatwe. Może zazdrość - tylu miałem przeciwników, niby znajomych, do których nawet dzisiaj przyznaję się, a którzy wówczas byli na wysokich stołkach, nie mogli nic zrobić, wzruszali ramionami... Opowiem niemal anegdotyczne zdarzenie. Pracując w Szkole Teatralnej, miałem zwyczaj zabierać swoich studentów do tzw. miejsc pracy, kulturowych miejsc znanych artystów, także poetów. Cudowne to były spotkania. Na przykład ze Słonimskim, Broniewskim, Przybosiem... Ale któregoś dnia zdarzyło się, że znaleźliśmy się w gabinecie ówczesnego wicepremiera Rakowskiego, w godzinach wieczornych, w Urzędzie Rady Ministrów. Przyjął moją grupę, co było dość pouczające dla obu stron, gdyż młodzi ludzie mogli potem odważniej traktować władzę, zadawać pytania, sugerować itd... Nagle konsternacja: do Rakowskiego wszedł premier - generał Jaruzelski. Po krótkiej wymianie zdań zaproponował nam wizytę u siebie w gabinecie! Rozprysnęli się ci adiutanci-kangury, jak mawiał Stasiek Grochowiak, i znaleźliśmy się w sali z dużym okrągłym stołem, gdzie odbywały się rozmowy dyplomatyczne, państwowe itp. Było już po 22.00! Generał mówi: - Studenci, no to może coś zjedzą, co?!

- Tak! Oczywiście... - odezwały się głosy. Generał poszeptał z adiutantem-kangurem bru-brubru, bzz i no mmm... Za chwilę wraca adiutant, wyszeptując do ucha władzy: jest po 22.00, wszyscy już poszli... Okazało się, że po 22.00 ówczesny premier, mający władzę dyktatorską w ręku, nie mógł poczęstować niczym! Drugi adiutant zgłosił, że ma słone paluszki, przyniósł i poczęstował. Dlatego, w myśl tej anegdoty wziętej z praktyki, zawsze mówię, że władza nie zawsze może... To pouczająca anegdota. A cóż dopiero, gdy dotkniemy tej wielkiej, duchowej dziedziny, jaką jest kultura, i tej mniejszej, czyli sztuki? Okazuje się, że choćby nie wiem jak władza przeszkadzała, to sztuka będzie tylko sztuką: tak będzie skomponowana, jaki się nada jej kształt własnymi rękami i duszą! Co robi każdy artysta, a nie tak, jak życzyłaby sobie władza! O to miejsce na ziemi walczyłem siedem lat! - a przecież nie dla prywatności tylko...

ZK: Pamiętam, kiedyś Adam Hanuszkiewicz wygarniał władzy: można zastąpić każdego na jego stanowisku i miejscu, ale na pewno nie da się zastąpić artysty!

WS: Tak! To jest święta prawda! Zresztą kiedyś Adam tutaj do mnie przywiózł dwóch Anglików, żeby pokazać to miejsce. I padły oczywiście pytania, czy ja jestem jakimś potomkiem rodu z dziada pradziada itp... Odpowiedziałem, że nie! - A więc jak to się stało? -zapytali zdziwieni. Adam wyjaśnił im bardzo szybko swoją angielszczyzną, jak powstawało to przedsięwzięcie i do czego ma służyć. On, czyli ja - wskazując na mnie palcem - jeździ po całej Polsce i recytuje poezję, głosi prelekcje na temat klasyki i tego, co w niej najcenniejsze, jak ją odbierać i czytać. Za tę poezję swoimi rękami i duszą zmienił ruinę w tak wyglądające sanktuarium sztuki! Na twarzach pojawiło się słońce, a nawet podziw! Bo przecież wiadomo, że w krajach, już nie tylko tych anglosaskich, ale i innych, wolnych, nie rozumiało się naszej przeszłości, w tym i tej totalitarnej, która oddawała w posiadanie takie miejsca kółkom rolniczym czy zawiązywanym tzw. spółdzielniom produkcyjnym. Dwory dewastowano, niektóre rozbierano...

ZK: Więc rozmowa nasza toczy się wokół miejsca, które zostało przepięknie zagospodarowane kulturowo! Bo ma pan dużą kolekcję dzieł sztuki z XIX wieku i wcześniejszych. Kolekcja pokaźna, bo około czterystu obrazów, dzieł sztuki współczesnej oraz zbiór rzeźby, w tym rzeźby ludowej. Mówią, pokażcie mi dom jego, a powiem, kim on jest!

WS: Musisz wiedzieć, że już w tej chwili znajduję głębokie, bardzo głębokie racje wyboru tego miejsca. Nie to, że praktycznie dobrze się tu śpi, dobrze się rozmawia, oddycha i przyjmuje, ba!, przyjaciele nie chcą stąd odjeżdżać! Nie tylko, że gospodarze są tacy, jacy są! To miejsce zaprasza...

ZK: To widać, gdy się przekracza ten próg, wchodząc do sieni i dalej.

WS: Tak, tak [uśmiecha się]. Jednocześnie mam tu jakby niesprawdzony przez nikogo ślad kontynuacji bytów i bytu ludzi, zamieszkujących na tym skrawku ziemi. Dwór i park zawsze stanowił jedność. W parku jest źródło rzeki, która nazywa się Pisia Tuczna, a która z Pisią Gągoliną tworzy rzekę Pisie, wpadającą do rzeki Bzury. A w dali, za parkiem, skansen - to już moje dzieło, gdyż założyłem go sam, a wszystko na obszarze dziesięciu hektarów. Ściągałem z różnych miejsc Polski duże relikty sztuki ludowej: wiatraki, drewutnie, stodoły, chaty czy nawet karczmę, którą mi kiedyś zdewastowano. Myślę powiększyć to jeszcze... Tutaj znalazłem wiele kamieni, które świadczą o tym, że bytność ludzka była tutaj już bardzo dawno temu! Teraz mogę się nazwać "mieszkaniec znad rzeki Pisi Tucznej". Są tu źródła, a mieszkam nad poziomem morza 194 metry. Ta rzeka stąd ma swoje źródło!

ZK: Jeździ pan z poezją do ludzi. Spotykamy się czasem tu i ówdzie na różnych tak zwanych zjazdach poetyckich, literackich i innych plenerach... Miałem niejednokrotnie okazję wysłuchać spektakli pańskiego Teatru Jednego Aktora i różnych prelekcji, na przykład, jak czytać Kochanowskiego czy rozumieć Mickiewicza. Jeździ pan też z poezją Gałczyńskiego i innych poetów...

WS: Tak, tę poezję rozwożę i przywożę, bywam w przeróżnych miejscach, mówię o sztuce i rozumiem ją przez to jeszcze bardziej. Ale, doprawdy, bieda z polskim językiem, gdyż upowszechnia się wzór płynący ze szklanego okienka! Mowa telewizyjna wzorowana jest na języku amerykańskim, czyli wysławianiu się tak zwanymi skrótami myślowymi. Nasz polski język tego nie lubi! Nasz polski język życzy sobie, żeby wybrzmiał! Wiem, że moja wiedza o języku ojczystym jest skażona moją profesją, że te "a" lecące ze sceny muszą lecieć jako potrójne "aaa" itd... Dochodzi jeszcze dykcja i temu podobne rzeczy.

ZK Co jeszcze o swoich zbiorach?

WS: Zapraszam! [prowadzi na poddasze, obudowane boazerią]. Jeżeli chodzi o zbiór obrazów, to tylko Polska i Polska współczesna, także cała awangarda polskiej sztuki, a właściwie to moje pokolenie, a całość to taki mój pamiętnik z kilkuset stron: Tarasin, Beksiński, Nowosielski, Waniek, Kunka, Wróblewski, Antek Fałat, Gierowski, Anto, Rosen-stein (żona Sandauera), Lebenstein, Lasocki, Musiałowicz, Stajuda, Fijałkowski, Bereźnic-ki, Dobson, czyli Dobkowski, Garboliński, Stażewski, Neubauer, Makowski, Dawscy (małżeństwo), Siennicki, Mróz, Brzozowski i wielu, wielu innych. To moje pokolenie.

ZK: A Starowiejskiego pan nie ma?

WS: Nie mam!

ZK: Panie Wojtku, a ta kolekcja w salonie na dole [schodzimy do salonu]?

WS: Tu widzisz wszystko z XIX wieku i starsze, każda ma swoje miejsce, ale to też Polska i jeszcze raz Polska: szkic Boznańskiej, Malczewski - wielokrotnie już, Stanisław Witkiewicz, ojciec Witkacego, i dwie prace samego Witkacego, Makowski, Weiss, Rozwadowski, Gierymski - scena z powstania listopadowego, Wygrzewalski, Kossakowie, rysunek Matejki, Podkowiński, Wyczółkowski, Żukowski, Wyspiański, Tetmajer, Malczewski - autoportret jakby nie wykończony, jakby nie chciał pozostać w tej hiszpańskiej, białej koszuli, i wiele innych. A tu blisko kominka Kościuszko, król Stasio, Czarnecki, inne postaci historyczne....

ZK: A Napoleon, to popiersie na kominku pokaźnych rozmiarów?

WS: To też ima się polskiej historii, bo przecież jak nie dziad to ojciec lub stryj, a może inni krewni, wszyscy gdzieś szli za nim, gdyż on kształcił w nich waleczność i hart. Na przykład pradziad zginął na San Domingo albo w Hiszpanii lub Egipcie - to wszystko się powtarzało. Kult Napoleona bardzo pięknie skondensował w Lalce Bolesław Prus.

ZK: A to co? [Znajdujemy się w tzw. salonie muzycznym, gdzie wiszą portrety kobiet lub motywy kobiece, również bardzo znanych artystów.]

WS: No właśnie, postawiłem to na fortepianie, gdyż tak prowokacyjnie, współcześnie już działający artysta Marek Sułek przyniósł mi jeszcze jeden portret damy [śmieje się głośno].

ZK: To przecież przepiękna pupa! To właściwie taka płaskorzeźba?

WS: Postawiłem to właśnie tutaj, nie wiem czemu, na fortepianie, oparte o komin. Każdy pyta o to: jest to rzecz wykonana, uwaga! - z cukru!

ZK: To właściwie dla niechcianych gości mógłby pan wystawić w sieni, żeby całowali z domysłem.

WS: [Śmieje się] Szybko by ją scałowali.... Niech stoi tutaj...

ZK: Wiem, że bardzo dużo prac, tych ogólnych, przy domu, wykonuje pan własnoręcznie. Czy dowodem tego jest dach nad grupą weselną w parku?

WS: Tak, dostałem kiedyś tę rzeźbę współczesną i umieściłem w parku, ale po jakimś czasie zauważyłem, że niszczeje od warunków atmosferycznych. Zrobiłem więc dach. Wygląda to rzeczywiście jak jakiś pędzący wagon po parku. Wykonuję bardzo wiele prac w skansenie, przy obejściu...

ZK: Ale też jest pan w Sejmiku Mazowieckim? Tam też ogrom pracy...

WS: Nie wiem teraz, jak to będzie, zobaczymy. Ale start był dla mnie dobry. W moim okręgu wyborczym głosowano marnie - 24 %, co dało 202 ważne głosy, z tego 186 na mnie... Tak, no! - i strasznie to zobowiązuje. "Liczymy na ciebie", słyszę w duchu. Tamten rok był rokiem organizacji! Owoce będą zbierać dopiero następcy. Co się tyczy wsi, to ta wieś, jak i inne z tego regionu, żywiona była, że tak powiem przemysłem warszawskim. To przecież stąd pochodzili słynni chłopi-robotnicy. Teraz jest to oddzielny problem, ponieważ oni nie są ani robotnikami, ani chłopami, są pozostawieni sami sobie i to daje do myślenia...

ZK: Panie Wojtku! Chciałbym jeszcze zapytać o Starą Prochownię i o teatr! To wszystko ciągnie się za panem, mam na myśli Starą Prochownię, którą przecież pan stworzył?! Zdaje się, że bieda dotarła i tam...

WS: Tak! Tak, bieda, bieda z teatrem, z teatrami... Gram rocznie osiem do dziesięciu spektakli. Zrobiłem swojego Mickiewicza w Roku Mickiewiczowskim, którego pokazywałem właśnie tam. Nie mam pieniędzy na to, a salę muszę teraz, w nowych warunkach, wynajmować i płacić... Z czego?! Bez dotacji?

ZK: Wykłada pan jeszcze w Szkole Teatralnej?

WS: Jeszcze tak! A dalej - zobaczę. Zaprosili mnie do wykładów w Kielcach, ale nie wiem, czy wezmę. Daleko, a i tak już jeżdżę tam trzy lata! Zobaczę...

ZK: Studentów woli pan ściągać tutaj i robić wszystko jakby na gorąco?

WS: Odbywają się tu już od dawna przeróżne spotkania, nie tylko ze studentami, bo i z pierwszoklasistami też! Przychodzą współmieszkańcy i okoliczni sąsiedzi, telefon dzwoni non stop, znaczy to, że coś się dzieje! A wszystko jakby w zasięgu ręki...

ZK: Najserdeczniej dziękuję za rozmowę i oprowadzenie mnie po tym sanktuarium sztuki polskiej, dziękuję za poczęstunek obiadkiem ze smakowitą swojską kaszanką przez pana przyszykowaną, za gorącą herbatę z miodem i ciepło, którego mi tutaj naprawdę nie brakowało mimo zimy! Życzę dużo siły i zdrowia!

WS: I ja dziękuję... Właśnie na tę okoliczność przygotowałem sobie dwuwiersz:

Z wiosennych kwiatów spleciony wieniec

ktoś mi przysyła w samym środku zimy

To słowa Klemensa Janickiego, pewnie w podobnej sytuacji kiedyś się znalazł. Jeszcze raz dziękuję!

Petrykozy, zima 2001

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji