Artykuły

Choroba zwana miłością

Nie jest sztuką "odkryć" dla teatru nieznane dotąd dzieło obcej literatury. Trudniej - ze średnio wartościowego tekstu zrobić dobre przedstawienie. Udało się to Iwonie Kempie i aktorom z Kalisza.

W polskim teatrze trwa eksploatowanie dorobku literatury austriackiej. Proceder ten rozpoczął na szerszą skalę Krystian Lupa, adaptując na scenie prozę i dramaty Roberta Musila, Hermanna Brocha czy Thomasa Bernharda. Potem tą drogą podążyli również inni, pojawiły się też nieznane dotąd utwory młodszej generacji Austriaków - Wernera Schwaba czy Elfride Jelinek. Dopóki te poszukiwania ograniczały się tylko do scen krakowskich, próbowano tłumaczyć to zjawisko pokrewieństwem kulturowym czy osobistymi fascynacjami inscenizatorów. A jednak literatura austriacka przekroczyła granice Galicji. Jest w tej twórczości coś pociągającego dla reżyserów oraz coś, co jest w stanie zainteresować widza w obliczu końca wieku.

Sobotnia premiera w Teatrze im. Bogusławskiego też ma galicyjskie wątki. Reżyser "Chorób młodości" - Iwona Kempa i scenograf - Tomasz Polasik to twórcy związani z Krakowem. Kempa zaproponowała pracę nad tekstem, który na deskach profesjonalnego teatru jeszcze nie był wystawiany (choć pokazywany był już w ramach teatru TV oraz jako spektakl dyplomowy w łódzkiej szkole teatralnej).

Jest to sztuka napisana przed ponad siedemdziesięciu laty. Akcję autor umiejscowił w Wiedniu, w roku 1923.

Bohaterowie "Chorób młodości" to grupa młodych ludzi: eks-lekarz, studenci medycyny, pokojówka. Wszystko rozgrywa się podczas trzech nieodległych od siebie wieczorów, w tym samym, wynajmowanym mieszkaniu. Cała scena pokryta jest błyszczącym parkietem, natomiast miejsce gry podzielone jest na dwie połowy. Część przy widowni to salon, z kanapą i stolikiem z lewej strony, stołem i krzesłami z prawej; z tyłu sceny mieści się zaś sypialnia. Oba pomieszczenia rozdzielają dwuskrzydłowe, przeszklone drzwi; na podłodze, na linii domniemanej ściany leży prostokątna belka.

Problem z "Chorobami młodości" polega na tym, że nie jest to dobrze napisany dramat. Albo, inaczej mówiąc, zbyt literacki, egzaltowany, niewiarygodny. Wszystko obraca się tu wokół miłości. Miłości czystej, prawdziwej, niespełnionej, miłości homoseksualnej, miłości sprzedajnej, zazdrości... To sztuka o miłości, której bezwzględna siła nie daje się niekiedy ujarzmić. Iwona Kempa zrobiła wiele, by dialogi i sytuacje uwiarygodnić, uprawdopodobnić. Równie wiele zrobili aktorzy: gdyby na scenie nie słuchali siebie, gdyby pozwolili sobie na odrobinę nawet prywatności, na cień nonszalancji - konstrukcja tego przedstawienia rozsypałaby się bardzo szybko. Tymczasem - mimo wspomnianych zastrzeżeń, mimo że jest to dość długi spektakl - ogląda się go w skupieniu. Między bohaterami aż skrzą się emocje. Napięcie konsekwentnie rośnie od pierwszego aktu po dramatyczny finał. Podkreśleniem tego napięcia jest rozlegający się raz po raz niepokojący fragment utworu "Laichzeit" niemieckiej grupy Rammstein.

Jest to więc kolejna w tym sezonie udana premiera w Teatrze im. Bogusławskiego. Choć próby czasu nie wytrzymał literacki materiał, zespół z Kalisza wyszedł z ryzykownej przygody obronną ręką. A przy okazji udało się i Brucknerowi: przez chwilę nikt nie pamiętał, że to nieciekawy tekst.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji