Artykuły

Talenty młodości

Jakiś kryzys współczesnej dramaturgii światowej obserwować muszą łódzkie sceny teatralne. "Powszechny" XIX-wieczną komedię Fredry przenosi w lata 20. minionego wieku, identycznie postępuje z "Damami i huzarami" Teatr Nowy, w operze wystawiają "Toscę" w roku 1920 zamiast w 1800. Teraz dramat Ferdynanda Brucknera, poekspresjonistycznego realisty sprzed 80 lat, w "Nowym" wystawiają we współczesnych dekoracjach i, dzięki Bogu, nowym tłumaczeniu. To nikt współcześnie nie pisze dramatów? - chciałoby się zapytać. Ano pisze - Marina Carr, o czym "Widmami" nadto gorliwie, bo nie z obowiązku, przekonuje Teatr im. Jaracza.

W kontekście przenoszenia wszystkiego z jednych czasów w inne, na niezły żart zakrawa uwspółcześnione wystawienie "Choroby młodości" Brucknera. Żartem nie jest z pewnością propozycja, jaką przedstawił Ireneusz Janiszewski, który spektakl obsadził ośmioma młodymi aktorami, absolwentami łódzkiej filmówki, przyjętymi zespołowo do pracy u progu sezonu. Jedynym wyjątkiem jest Mariusz Ostrowski, kolega z tego samego roku, ale ze sceny "obok" - z "Jaracza".

Takie prace studyjne mogą owocować albo totalną klapą, albo sukcesem. W tym przypadku realizatorzy i aktorzy nie dali wyprowadzić się na manowce rozmaitym chorobom młodości i przygotowali przedstawienie o wiele bardziej zajmujące niż oryginalny tekst dramatu.

Bruckner, choć nie można odmówić mu talentu (widocznego zwłaszcza w utworach historycznych), w dramatach realistycznych przekraczał niekiedy barierę zdrowego rozsądku. Także w "Chorobie młodości" na granicy ryzyka jest portretowanie pokolenia dwudziestokilkulatków na przykładzie trzech studentek medycyny i trzech zagubionych facetów kochających się w dziewczynach (z których dwie kochają się wzajemnie, odreagowując spustoszenia emocjonalne, jakich dokonali w ich duszach mężczyźni). Na dodatek wszyscy mieszkają w jednym domu (może to akademik) i oczywiście chorują. Na wybujałe aspiracje, przewrażliwienie, osamotnienie, rozdarcie, rozczarowanie, na brak akceptacji, niezdrową fascynację, zatracenie, na egoizm, na rozpaczliwy strach przed pominięciem. To rzeczywiście są choroby młodości, objawiające się rozdrażnieniem, prowokującym stylem bycia, ekstrawagancją, hałaśliwością, manifestowanym nonkonformizmem. Aż nagle pojawia się zaskakująco szczera konstatacja: trzeba w porę zmieszczanieć. Może faktycznie 80 lat temu to właśnie trzeba było zrobić, ale dziś? Czyżby nic przez te lata się nie zmieniło? Nie mamy wyścigu szczurów? Niechęci do życia w związkach? Strachu przed opętanym terroryzmem światem? Przed tym co za oknem? Przed polityką i politykami? Jedynym ratunkiem jest "zmieszczanieć"? Jakoś odległe są dziś dywagacje Brucknera. Nowa inscenizacja "Choroby młodości" okazała się inscenizacją dramatu historycznego. Współczesne choroby młodości nazwali i wykrzyczeli już neonaturaliści...

Niczego natomiast nie można zarzucić przedstawieniu od strony emocjonalnej i warsztatowej. W każdej z wielką precyzją wyreżyserowanej scenie gołym okiem widać błogosławiony czas, poświęcony na analizę tekstu. Dzięki temu wszyscy aktorzy są pewni siebie, bo doskonale znają grane przez siebie postacie. Monika Buchowiec, Malwina Irek, Aleksandra Mikołajczyk, Kamila Salwerowicz, Gerline Starzyński, Ksawery Szlenkier, Grzegorz Sobota imponują sprawnością warsztatową, przekonują, że słuszną ideą jest, by jak najwięcej w nich inwestować. Mariusz Ostrowski fascynuje dojrzałością i nutą bojaźni, harmonią i nonszalancją, subtelnością, swobodą, temperaturą ekspresji. A do tego rewelacyjną dykcją! Obok Mariety Żukowskiej w "Blasku życia" (na scenie "Jaracza") rola Ostrowskiego to najlepszy debiut ostatnich kilku sezonów. Jeśli więc nie dla wartości dramatu, to dla uznania talentu młodych aktorów warto wybrać się do "Nowego".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji