Artykuły

Komput z jabłek

- Pomysł, abym zagrała Ćwierczakiewiczową, był najbardziej szaloną propozycją, jaką otrzymałam w życiu zawodowym. Szalona była też idea, aby robić spektakl z rozpisanej na głosy książki kucharskiej - mówi Wanda Neumann, aktorka Teatru Wybrzeże, odtwórczyni roli Lucyny Ćwierczakiewiczowej w spektaklu "365 obiadów albo rewia stołowa"

Gabriela Pewińska: Umie Pani gotować zupę rakową?

Wanda Nemann: ...a zółwiową?

Dobrze, że nie musiała Pani prezentować takich umiejętności na scenie!

- Żeby zagrać najsłynniejszą polską kucharkę, na szczęście nie trzeba umieć gotować tego, co ona gotowała...

Gdy w 2001 roku dostała Pani propozycję zagrania Lucyny Ćwierczakiewiczowej, jak wiele wiedziała Pani o niej?

- Moja wiedza opierała się właściwie na plotce, która zdominowała społeczny wizerunek tej postaci. Byłam święcie przekonana, ze nazywa się ona "Ćwierciakiewiczowa", a nie Ćwierczakiewiczowa. A tak ją przezywali warszawscy literaci, mając na uwadze jej legendarne skąpstwo.

Niestety, przezwisko utrwaliło się na dobre do dziś...

- W wyobraźni jawiła mi się jako osoba arogancka, zadufana w sobie, taka "baba z wałkiem", która zjadła wszystkie rozumy i chce siłą zapędzić wszystkie kobiety do kuchni, uważając, że tam jest ich miejsce.

Uważa Pani, że kobiety źle wyglądają w kuchni?

- Mężczyźni wyglądają w niej równie dobrze.

Jak się zmienił obraz Ćwierczakiewiczowej w trakcie budowania roli?

- Dzięki naszym przyjaciołom z gdańskiej czytelni naukowej uzyskałam materiały, które zweryfikowały moje myślenie o niej. Rzeczywista Ćwierczakiewiczowa niewątpliwie podniosła na wyższy poziom polską sztukę kulinarną, odkryła walory Zakopanego i - co się wydaje szczególnie ważne, a mało znane -była polską emancypantką, która zabiegała o prawa kobiet, uważając, że powinny pracować zawodowo. Obraz owej kury domowej okazał się zatem nieprawdziwy.

Przede wszystkim jednak znana była jako autorka niezwykle popularnych książek kucharskich: "Jedyne praktyczne przepisy wszelkich zapasów spiżarnianych oraz pieczenia ciast" (1858) oraz "365 obiadów za pięć złotych" (1860). Jest też autorką "Poradnika porządku i różnych nowości gospodarskich" (1876). Prowadziła dział mody i gospodarstwa domowego w tygodniku "Bluszcz", a na Królewskiej 3 w Warszawie salon, w którym podejmowała gości przyrządzanymi przez siebie frykasami. Redagowała też popularny kalendarz dla kobiet, w którym publikowała porady kulinarne i te z zakresu gospodarstwa domowego, zamieszczała opowiadania, a nawet sztuki teatralne. Na rynku czytelniczym nie miała sobie równych - dziesiątki wydań i tysiące sprzedanych egzemplarzy. Wielbiciel jej marynat i konfitur Bolesław Prus napisał: "To o czym u nas nie marzył Mickiewicz, to zdobyła pani Ćwierczakiewicz". Pomysł, abym zagrała Ćwierczakiewiczowa, był najbardziej szaloną propozycją, jaką otrzymałam w życiu zawodowym. Szalona była też idea, aby robić spektakl z rozpisanej na głosy książki kucharskiej. To przedstawienie powinno być pokazywane na "Scenie Zwariowanych Propozycji". Do dzisiaj traktuję rolę Ćwierczakiewiczowej jako coś osobnego i szczególnego, czego nie można ani porównać, ani zestawić z tym, co grałam wcześniej i później. W scenariuszu nie było jednak tego, co w teatrze najważniejsze - dramaturgii. Może być teatr mówiony, tańczony, śpiewany, czytany, ale zawsze musi mieć żywy dialog. Tego zabrakło.

A sama postać?

- To było jasne, że powinna fizycznie i psychicznie przypominać pierwowzór. No i zaczęły się kłopoty...

Kłopoty?

- Musiałam znaleźć jakiś klucz do tej roli. Próbowałam różnych sposobów, pamiętając, że ta kobieta przechodziła swoje życiowe dramaty, ale też że serce miała czułe. Taka kruszynka o wadze słonia...

To jak budowała Pani tę postać? Uczyła się Pani gotować według jej przepisów? Musiała Pani przytyć?

Ćwierczakiewiczowa ważyła 120 kilogramów, ja przy niej jestem biedną chudziną. Na szczęście, świetny kostium zaprojektowała Dorota Morawetz, co ułatwiło mi zadanie.

Jak kostium uwypuklił... jej otyłość?

- Był obszerny, zbudowany na stelażach, a jednocześnie bardzo lekki. Dzięki temu mogłam grać tę rolę niemal tanecznie, w ruchu. Pani Lucyna była przecież osobą bardzo żywiołową.

Nam współcześni tak obgadują ją w internecie: "Dziś zapewne gościłaby na większości serwisów plotkarskich. Byłoby o czym pisać, np. schodziła po schodach tyłem, ponieważ olbrzymi biust i brzuch uniemożliwiał jej standardowe zejście...".

- Mieliśmy na scenie prawdziwą Kariatydę, ale mnie zależało, aby nie był to rubaszny potwór rodem z prymitywnej farsy. Ćwierczakiewiczowa to nowatorka i taką chciałam pokazać ją przede wszystkim. Nie było to proste, bo sama bohaterka przez swoją apodyktyczność i często pochopne sądy ("Człowiek jest tym, co je") przyczyniła się do zbudowania negatywnego wizerunku swojej osoby. Praca nad tą rolą była wyjątkowo męcząca. Z przykrością muszę powiedzieć, że niestety, zabrakło warunków, aby stworzyć inteligentny i dowcipny spektakl. Sam pomysł, aby wystawić na scenie książkę kucharską, był oryginalny, ale przecież trzeba mieć jakąś wizję. To powinno być "wielkie żarcie", a na scenie stoły były puste...

Puste?!

- Jedliśmy tylko jakieś marniutkie kanapki. Wszystko się rozgrywało w sferze słownej, a to za mało. Wymyśliłam sobie, ponoć nawet zabawny, sposób poruszania się tej postaci, ciężkiej w wyglądzie, ale zwiewnej w ruchu. Gotować według przepisów Ćwierczakiewiczowej nie uczyłam się, bo teraz życie jest takie, że mamy ledwo godzinę na przygotowanie obiadu, a nie dwie doby, jak za czasów Ćwierczakiewiczowej. Ona stawiała sprawę jasno: gotowanie jest sztuką, a sztuce należy się poświęcić! Ja poświęciłam się aktorstwu.

Znała Pani wcześniej jej kuchnię? Potrawy? Książki?

- Swoją mizerną sztukę kulinarną zbudowałam na "Kuchni polskiej", książce, która wykorzystuje pomysły Ćwierczakiewiczowej. Można | powiedzieć, bez zbytniej przesady, że prawie każda gotująca kobieta w Polsce w jakimś stopniu korzysta ze zdobyczy Ćwierczakiewiczowej, nawet

o tym nie wiedząc.

I nie wstyd Pani, że jako "Ćwierczakiewiczowa" nigdy nie podała Pani gościom jarmużu z kasztanami?

- Cała się rumienię ze wstydu...

Lubi Pani jeść? Ćwierczakiewiczowa uwielbiała...

- Muszę przyznać, że jestem ochoczą konsumentką potraw, które... przygotują inni. Mamy wielu wyśmienitych kucharzy, także w środowisku teatralnym. Mistrzynią jest Bogusława Czosnowska, a prawdziwym asem Ryszard Ronczewski, który zresztą świetnie zagrał w spektaklu o Ćwierczakiewiczowej.

Jej przepisy, takie choćby na "komput z jabłek", to jest, według Pani, literatura?

- "Papierówki, sztetyny letnie

1 zimowe, renety są najlepsze na komput, jednak każdego gatunku winkowatego można także używać na ten cel. Obrane jabłka przekroić na połówki, wyrzucić środek i kłaść do zimnej wody; żeby nie czerniały. Na dziesięć jabłek dużych, wziąść pół funta cukru, kwaterkę wody, zrobić lekki syrop, wrzucić kawałek cynamonu i w gotujący cukier kłaść jabłka

w niezbyt głęboki rondelek; ponieważ zaś pogniotłyby się razem, więc wziąść tylko dziesięć połówek, a jak się ugotują, wybrać łyżką durszlakową na salaterkę, wrzucić drugie, a jak i te się ugotują, wybrać również, syrop przecedzić, wygotować dobrze i polać nim jabłka, zręcznie ułożone. Do tego syropu w czasie gotowania wlać szklankę wina fracuzkiego lub reńskiego, co bardzo podnosi smak. Chcąc taki komput pięknie podać, trzeba salaterkę wyłożyć po brzegach liśćmi pomarańczowemi lub cytrynowemi...". Jest to literatura... kulinarna. Ale przecież teatr może sięgać po różne źródła. Gdyby gdańskie przedstawienie przygotował Mikołaj Grabowski, to może widz otrzymałby coś błyskotliwego.

Czy to był spektakl głoszący pochwałę Ćwierczakiewiczowej, czy pochwałę jedzenia?

- Reżyser nie bardzo wiedział, czy ma chwalić Ćwierczakiewiczową i optować za jej sztuką kulinarną (za kulturą jedzenia w ogóle), czy ma przedstawić jedzenie jako czynność potworną, właściwą zwierzętom. Brak jasnej postawy spowodował u widza pewną dezorientację. Przedstawienie miało być hitem kasowym, w rezultacie zagraliśmy je raptem 23 razy. Włożyłam w tę rolę ogromną pracę, a moja satysfakcja była niewystarczająca. Komplementowali mnie ludzie, którzy potrafią oddzielić pracę aktora od dzieła scenarzysty i reżysera, ale muszę wyznać, że wyszłam z tej przygody niespełniona.

Recenzent "Rzeczpospolitej" pisał: "Spektakl traktuje

o jedzeniu i absurdach jedzenia, a także o krwiożerczości natury ludzkiej - zanim skonsumujemy ślicznego prosiaczka, najpierw musimy go zaszlachtować, a robi się to tak... ". Pamięta Pani, jak się szlachtuje prosiaczka?

- Mówiłam w spektaklu monolog na ten temat. Okropność... Uważam, że ten wątek naturalistyczno-turpistyczny był w przedstawieniu zbędny Teksty rodem z rzeźni - nieco przerażające.

Nie został w pamięci żaden przepis?

- To receptury ciekawe, ale skomplikowane. Sądzę, że dobre dla miłośników kuchni i dla zawodowych kucharzy.

Lubi Pani Ćwierczakiewiczową?

Mam szacunek dla jej dokonań i postawy obywatelskiej. Mało kto wie, ale była ona prawdziwą patriotką, w czasach trudnych publicznie skrytykowała nawet arcybiskupa Felińskiego za jego zbytnią gorliwość wobec cara. Cały czas za mało o niej wiemy. A czy ją lubię? Nie sposób nie lubić ludzi, którzy mają pasję społeczną i oddają się jej bez reszty.

Ja lubię ją za jej poetyczną zupę poziomkową: "Przetrzeć pół garnca poziomek opłukanych przez gęste sito półkwartą gorącej wody, wsypać pół funta cukru miałkiego, półkwarty młodej śmietany rozbić ze szklanką wina białego; wymieszać to dobrze, zagrzać na ogniu, ale nie gotować, ostudzić w chłodnej piwnicy i wydać na stół z grzankami i biszkopcikami". Jako wyznawca talentu Ćwierczakiewiczowej, robię dokładnie według przepisu, ale do piwnicy nie schodzę, bez przesady...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji