Kryteria przydatności
ZE wszystkich rzeczy i spraw, którym nadano imię - koncert życzeń - najbardziej podoba mi się opowiadanie Stanisława Wygodzkiego pod takim właśnie tytułem. W odległości bardzo... odległej znajdują dopiero swoje miejsce telewizyjne koncerty życzeń, a już radiowe stawiam zdecydowanie na szarym końcu. Dlaczego?
Miłość, przywiązanie, wdzięczność czy szacunek nie znosi afisza. Tak jak każde dobre uczucie, które ma swoje miejsce w tzw. wnętrzu człowieka. Ale miłość, przywiązanie czy ucałowania rączek deklarowane przy całej Polsce, ponadto doczepione do mocno-uderzeniowego "Jesteś wydra", to już nawet nie afisz, ale regularny psychiczny wstrząs każdego myślącego adresata. Po takich "życzeniach" można na zawsze stracić wiarę w ludzką życzliwość; ergo - radiowe koncerty życzeń uważam za społecznie szkodliwe.
A telewizyjne? Nie ma w nich mocnego uderzenia ani dwuznacznych tytułów piosenek. Jest dobra muzyka, świetni wykonawcy. Tak, jak w ub. niedzielę. Telewizyjne koncerty życzeń prezentują widzowi najlepszych tancerzy, doskonałych śpiewaków, znakomite zespoły orkiestrowe. Tylko ludzie, którym koncerty są dedykowane, wyglądają jak drobna zabawka przyczepiona do wielkiego samochodu. Samochód ją ciągnie, ale ani to komu przeszkadza, ani pomaga; co najwyżej zastanawia, kto i w jakim celu ten abstrakcyjny pomysł urealnił.
Telewizyjny koncert życzeń ma krótki żywot, ale przeszedł już chyba ze trzy przeobrażenia. Każde bez rewelacji. W każdym wyczuwało się sztuczność i ogromny dystans między ludźmi a utworem muzycznym rzekomo dla nich przeznaczonym. Zły pomysł, zła forma, złe założenie? Nie wiem. Wiem natomiast, że musztardę też można wozić bez opakowania, luzem. Tylko po co?
Skoro znaleźliśmy się mimo woli przy "Mrożkowym widzeniu świata", nie od rzeczy będzie wspomnieć o poniedziałkowej premierze TV, którą były właśnie dwie humoreski Sławomira Mrożka: "Jeleń" oraz "Kynolog w rozterce".
Teatr Mrożka, bo taki już jest, ugruntowany, określony i niepowtarzalny, ma olbrzymie rzesze gorliwych wyznawców. Ma i przeciwników, głównie chyba rekrutujących się z ludzi mniej wyrobionych teatralnie, skłonnych do odbierania raczej rzeczy prostych, co oczywiście nie znaczy, że mniej wartościowych.
Myśląc o tym dochodzę do wniosku, że ostatni poniedziałek teatralny w telewizji wyłamał się nieco ze swojej konwencji. Obserwujemy od lat, że w poniedziałkowym teatrze TV prezentowane są sztuki znakomite, ale i dostępne dla i wszystkich. Tymczasem - jestem przekonana - Mrożkowych humoresek nie odebrała przynajmniej połowa widzów. A już na pewno nie trafiły one do tych ludzi, którzy z teatrem zetknęli się dopiero poprzez telewizję, którzy dopiero uczą się własnych ocen i osobistego spojrzenia na dzieło dramatyczne.
Czy to znaczy że TV ma rezygnować z przedstawiania sztuk pisarzy tej miary co Mrożek? Że ma się wyrzec satyry, groteski, żartu? ! Nonsens. Jestem zawsze za podciąganiem poziomu widza, a nie za obniżaniem lotów TV rzekomo w oparciu o gusty odbiorców. Tylko również temu wzniosłemu celowi musi towarzyszyć rozsądne rozeznanie. I znajomość proporcji. Bo w końcu jeszcze dziś nikomu nie jest wiadome, czy humoreski "Jeleń" i "Kynolog" były przygotowane dla 10 tysięcy, czy dla 10 milionów telewidzów. A jeśli zdarzyło się to pierwsze, to można je było z równym powodzeniem przedstawić poza ramami poniedziałkowych premier.
Zresztą poczekajmy na odgłosy. Na listy tych, do których Mrożek trafił lub których zdezorientował.