Najtrudniej jest odłożyć telefon
Kamera szuka. Leniwie pełznie po przedmiotach: telefon, ciężka popielniczka wypełniona niedopałkami, lichtarz, odwrócona grzbietem książka, znów telefon, popielniczka. Jeden niedopałek z podejrzaną pedanterią ułożony jest obok, na blacie stołu! Kamera szuka dalej. Z gmatwaniny materii wyławia leżącą kobietę. Jej włosy. Osuwa się po obnażonym ramieniu. Jej dłoń.
Przebitka. Twarz kobiety. Oddalenie. Odchodzimy w plany pełne, a częściej jeszcze amerykańskie, ruch kamer, niemalże ustaje na rzecz precyzyjnie śledzonego ruchu wewnątrz kadru - co najwyżej w momentach szczególnie dramatycznych otrzymamy kilka interesujących, ostro zarysowanych, ujęć górnych. Dzwonek telefonu. Pomyłka. Znów dzwonek.
Znamy już osoby dramatu: ona i ten który dzwoni, oddalony o długość kabla. Znamy również temat: on odchodzi, a ona daremnie usiłuje zachować twarz w tej ostatniej, pożegnalnej, dawno przewidywanej rozmowie. Plącze się w drobnych kłamstwach, szuka usprawiedliwień i wybiegów, wybiegów nie dla siebie jednak, a dla kochanka. Rozmowa trwa, z małymi przerwami, równo godzinę - czas telewizyjny pokrywa się tu z czasem rzeczywistym; tyle akurat gestów i słów potrzebował Jean Cocteau aby dobiec do tragicznego finału.
Ale jeżeli studyjnym tematem monodramu Jean Cocteau jest pożegnalna rozmowa, jeżeli interesują go wypowiadane słowa, to tematem spektaklu telewizyjnego przygotowanego przez Erwina Axera są przede wszystkim zachowania, gesty, a może nawet więcej niż gesty i zachowania, bo - ruch.
Kobieta i telefon pozostają wobec siebie w ciągłym i nie ustającym ruchu: kobieta wstaje, siada, kuca, okrąża stół, znów siada, telefon jest przesuwany i odsuwany, ustawiany raz wyżej, raz niżej, a wijący się kabel wydłuża, urzeczywistnia, nabiera prawie realnego bytu; tak, wiemy to już dobrze, prawdziwy dramat rozegra się i zamknie między kobietą, telefonem i sznurem od tego telefonu. Między człowiekiem a przedmiotami.
Oczywiście, rozumiemy, w kategoriach psychologicznych, ów sznur może symbolizować więź psychiczną, która zostanie bezpowrotnie zerwana, w kategoriach technicznych - materialne związanie z tym, który dzwoni; w kategoriach wizyjnych staje się on jednak realnym współbohaterem dramatu. Axerowskie studium ruchu przerosło, o całe niebo i tekst. Przesłoniło go.
Efektowna i dająca pole do aktorskiego popisu, ale płaska psychologicznie etiuda Cacteau nuży; melodramatyzmem, wyświechtanym słownictwem, jednokierunkowością analizy. Tam, gdzie Axer poszedł "za tekstem", gdzie zdecydował się na ilustracyjną dosłowność - choćby to ckliwe tulenie rękawiczek do twarzy - wyczuwaliśmy natychmiast krzyczący fałsz i słodycz lukru; szczęściem jednak były to momenty niezwykle rzadkie.
Same natomiast studium ruchu - wracam do tego nazwania - frapowało. Było przenikliwie jasne i czytelne, warte chyba szczegółowego opisania, na które nie stać mnie niestety po jednorazowym obejrzeniu spektaklu. Żałuję. Tym więcej, że Zofia Mrozowska, zawierzyła, jak się zdaje, koncepcji reżysera, nie delektowała się ponad konieczność, słowem, szczęśliwie ominęła rafy szlochań i umiejętnie dawkowała rozedrgania głosu, Może mogła by być jeszcze oszczędniejsza, jeszcze bardziej opanowana, przez to precyzyjniej sprawdzająca zdanie - klucz: najtrudniej jest odłożyć telefon. (Nie "przerwać rozmowy", bo to w tym wypadku nie jedno i to samo).
Ale tylko może - myślę bowiem że Axer dla swoich zamierzeń znalazł odtwórczynię znakomitą. Podobnie bezbłędnie pracowały kamery - mam pretensję tylko o zamazane ujęcie podejścia do telefonu i jedno zbędne zbliżenie twarzy w dalszej fazie spektaklu. Są to już jednak nie zarzuty, a raczej cienie zarzutów.
Realizacja uratowała tekst; strach pomyśleć, że mogłaby być równie jak on miałka i nijaka...