Krytyka krytyki teatru
Przed premierą "Wielkanocy" Strindberga Erwin Axer powiedział w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej", że jest to sztuka trudna dla wykonawców, łatwa dla odbiorców. Okazała się ona trudna dla niektórych odbiorców, zwłaszcza dla odbiorców z cenzusem, jakimi winni być krytycy. Jest w tym zjawisku wiele aspektów niepokojących i irytujących i dlatego chciałbym je poddać dość gniewnej refleksji w imię interesu ogólnego: krytyki, teatru, publiczności.
Na wstępie pragnę wyjaśnić pewne kwestie, by już później do nich nie wracać: przedstawienie Axera uważam za ważne, co nie znaczy bez skazy. Krytyków, których krytykuję, nie wymieniam z nazwiska, by uniknąć uwikłania w spory personalne, które u nas łatwo przeradzają się w pyskówki. Recepcja krytyczna "Wielkanocy" objawiła przede wszystkim dwie negatywne cechy krytyki teatralnej w Polsce: odmowę otwarcia się i odmowę rozumienia. Przez odmowę otwarcia się rozumiem niechęć, przechodzącą niekiedy w niemożność, szerokiego spojrzenia na ogromnie różnorodną ofertę teatru. Nazbyt często krytyk przywiązany jest do jednej albo bardzo niewielu form teatru, a tego mu nie wolno, jeśli chce rzeczywiście służyć jako krytyk. Odmowa otwarcia się na odbiór "Wielkanocy" polegała na nieprzyjęciu do wiadomości, że jest to misterium. Mówiąc inaczej, przeoczono, że zaproszenie do teatru zostało wystosowane pod warunkiem przyjęcia postawy znanej skądinąd: "jeśli nie staniecie się jako dzieci..." Nic zatem dziwnego, że nie wszyscy weszli do królestwa.
Brak otwarcia doprowadził do przyjęcia postawy fałszywego intelektualizmu, ten zaś do głuchoty i ślepoty na wzruszenie. Ciekawe, że kategoria wzruszenia nie pojawiła się właściwie w żadnej ze znanych mi recenzji. Nie idzie o wzruszenie religijne z powodu tego misterium wielkanocnego. Mam na myśli wzruszenie związane z postacią Eleonory, wyjątkowo złożoną i niewiarygodnie trudną do zagrania. Mędrcy rozdzierający na sztuki przedstawienie Axera w jednej z dyskusji byli łaskawi prawdziwą kreację aktorską Iwony Wszołkówny określić jako odegranie roli autystycznego dziecka. Oczywiście, i taki aspekt może się w tej roli pojawić. Nawiedzona i szalona, wariatka i święta, Eleonora jest także daleką krewną jurodiwych. Co do mnie, nie chowam się więcej za sformułowanie "kategoria wzruszenia" i przyznaję się publicznie do wzruszenia (bez przymiotnika), jakiego doznawałem na przedstawieniu, zwłaszcza z powodu roli Eleonory.
Odmowa otwarcia się pociągnęła za sobą logicznie odmowę rozumienia. Najbanalniejszą z jej przyczyn było powszechne nieprzygotowanie do odbioru "Wielkanocy". Najsroższa część krytyki nie czytała zapewne sztuki przed pójściem do teatru, a jeśli czytała - nie pojęła sensu. "Wielkanoc" nie należy do superligi sztuk Strindberga, ale jest ważnym wprowadzeniem w problematykę i język, literacki i wizualny, jego późnych arcydzieł, zwłaszcza "Gry snów", "Sonaty widm", "Do Damaszku". Nie można ich zrozumieć, nie rozumiejąc owego języka, który nazwać by można osobiście-symbolistycznym. Jeśli się nie wie, co i jak ów język znaczy, nie wolno zasiadać do komputera.
Miarą odmowy rozumienia jest także stosunek do scenografii Ewy Starowieyskiej. W wielu recenzjach scenografii w ogóle nie zauważono. W innych recenzjach napisano, że scenografia jest... piękna. Oczywiście, jest, oczywiście, odwołuje się do malarstwa, ale także projektów scenograficznych Muncha, ale nie dowiedzieliśmy się - z jedynym bodaj wyjątkiem - niczego o jej znaczeniu. A przecież umożliwia ona podział świata na bezpieczne wnętrze, do którego jednak przychodzi nieszczęście, i świat groźny na zewnątrz, z którego ono przychodzi. Wielka czarna rama, gwałtownie skrócona perspektywa są wyjściem w ów groźny świat.
W ogólności stosunki przestrzenne w tej sztuce są bardzo złożone i niosą wiele z symbolicznych znaczeń i dramatu, i przedstawienia. Wielką rolę odgrywa trwożne podglądanie świata zewnętrznego, graniczące z przymusem. Jest to wyraz lęku przed zagrożeniem, a także strategia jego oswajania. Któryś z mędrców to trwożne podglądanie wyśmiał: jego prawo? Jeśli tak, to moim jest mówienie "nie" takiemu odbiorowi teatru.
Poniewieranym przeze mnie mędrcom należy w istocie współczuć. Nie doświadczają przyjemności rozumienia, nie znają cnoty dzielenia się rozumieniem z innymi. Jeśli porzucają zawód tłumacza teatru, odwracają się od zawodu krytyka. Na jakiej zasadzie uprawiają go zatem nadal?