Na wesoło o męczeństwie
O tej premierze dużo było na łamach patronującego jej "Głosu", a w Poznaniu z wielką niecierpliwością oczekiwano na nią. Po pierwsze ze względu na reżysera z wielką teatralną legendą - Erwina Axera, po drugie - aby przekonać się czy wszystkie te tak ekscytujące nas na poprzedniej axerowskiej premierze w 1964 roku aluzje, podteksty i myśli na temat władzy i opozycji, postaw moralnych prześladowców i prześladowanych nadal, tak jak wtedy będą nas poruszać. A poza wszystkim wtedy Shaw był jeszcze pisarzem współczesnym. A teraz?
"Androkles i lew" w tamtych latach był niebezpiecznie polityczną przypowieścią. Teraz jest mądrą filozoficzną ubraną w morze słów bajką. A zarazem komedią na zdecydowanie niekomediowy temat - prześladowania pierwszych chrześcijan. Ale napisana ona została tak jak się dzisiaj już nie pisze. I miał rację cytowany w programie do przedstawienia Harley Granville-Barker mówiąc, "że nie tyle jest to sztuka, co opera, w której to każdą kwestię tak się wypowiada jakby oczekiwali państwo da capo". I wszystko to stało się w tym przedstawieniu tym największym wyzwaniem tak dla reżysera jak i aktorów.
Przedstawienie w poznańskim Teatrze Nowym składa się z dwóch aktów, prologu i epilogu. Prolog jest wcale zabawny, drugi akt świetny, a epilog wręcz znakomity. Pierwszy akt jednak trochę wielością słów i brakiem akcji nuży. Najistotniejsze jest jednak to, że uosabiające konkretne treści postacie zostały z powodzeniem ożywione przez aktorów, jest więc w tym przedstawieniu kilka świetnych aktorsko ról i postaci komediowych. Wyborny Cesarz - Michała Grudzińskiego, Androkles - Wojciecha Deneki, nader kunsztownie pokazany przez Janusza Andrzejewskiego - Lentulus, czy Ferrowiusz - Ildefonsa Stachowiaka. Intryguje też pięknie wyciszona Antonina Choroszy w roli Lawinii. Ale najzabawniejszy jest tytułowy dwuosobowy, a tak przyjazny Lew.
Na dobro tego spektaklu zapisać też trzeba świetną scenografię Ewy Starowieyskiej i kostiumy. No i tego wymyślonego przez nią Lwa.