Artykuły

HAUPTMANN U NORWIDA

17 listopada br. w teatrze jeleniogórskim odbyła się prapremiera sztuki Jerzego Łukosza zatytułowana "Hauptmann". A ponieważ dwa dni wcześniej przypadała 139. rocznica urodzin Gerharta Hauptmanna, można więc napisać, że prapremiera zbiegła się przypadkowo z rocznicą urodzin. "Przypadkowo", bo nikt o tym nie wspomniał. Nie tylko w czasie prapremiery, ale nawet w wywiadach z autorem i reżyserem opublikowanych w 46. i 47. numerze "Nowin Jeleniogórskich".

Ale, 139 lat to nie okrągła rocznica. Można ją uznać za mało ważną. Niech i tak będzie! Chodzi o rzeczy ważniejsze, czyli o to, czym jest ta sztuka?

Czy jest tylko swobodną interpretacją wydarzeń, które miały miejsce w domu autora "Tkaczy", czy też - jak twierdzi reżyser przedstawienia w wywiadzie opublikowanym w 46. numerze "Nowin" - źródłem wiedzy o regionie, ponieważ: (...) wszystkie fakty, których używał Jurek (Łukosz) czy później ja, robiąc adaptację jego tekstu (...) miały miejsce w willi Hauptmanna pomiędzy 9 maja 1945 roku a latem 1946 roku (...) zostały przetworzone artystycznie (...) ale to są bezsprzecznie fakty (...). I dalej: (...) prawdziwe są postaci i zdarzenia... (...)

Również i autor - pan Jerzy Łukosz w wywiadzie opublikowanym w "Nowinach" nr 47 zapewnia, że ...tematy (...) mają ustalony przez historyków i filologów kształt dziejowy. Nie wolno w takim przypadku popełniać błędu ignorancji...

A więc treść dramatu to nie "licentia poetica" na motywach zdarzeń, ale źródło wiedzy o ostatnich miesiącach życia Pisarza.

Jeżeli tak mamy odbierać sztukę to mamy kilka zastrzeżeń.

Nie, nie będziemy się czepiać drobiazgów jak ten, ile radzieckiego alkoholu mógł wypić w czasie nocnej rozmowy z oficerem politycznym ciężko schorowany, ponad osiemdziesięcioletni starzec.

Rzecz pierwsza to historyczność postaci.

Chodzi nam tu przede wszystkim o osobę Paula, którą w 46. numerze "Nowin" reżyser określa jako: ...służący pełniący rolę sekretarza, prawdopodobnie wysłany przez NSDAP.

Nie wiemy gdzie autor znalazł taką postać, bo powszechnie wiadomo, że w tym czasie sekretarką Hauptmanna była Annie Pollack.

Postać owego Paula jest intrygująca. Szczególnie po wysłuchaniu jego rozmowy z Hauptmannem a później z radzieckimi żołnierzami.

Otóż w scenie, w której Paul masuje nogi Hauptmanna a ten czyta zanotowany przez niego tekst, słyszymy taki dialog:

Hauptmann czytając tekst zwraca się do Paula:

- Co to za frelka? co ona tu robi w moim tekście?

Paul:

- Frelka to dziewczyna. Hauptmann:

- Ja piszę dla ludzi prostych i w moim tekście nie będzie żadnych "frelek".

0 co tu chodzi? Przecież słowo "frelka" pochodzi z górnego Śląska, z gwary - jak to Niemcy mówili - wasserpolack'ów, wśród których większość stanowili ludzie prości, bo inteligencja mówiła albo po polsku albo Hochdeutsch. Jeżeli więc Hauptmann pisał dla ludu, no to właśnie powinna być frelka a nie - na przykład - mademoiselle.

I dalej: - w scenie, w której Paul pije z żołnierzami radzieckimi opowiada im o swoim wkładzie w dzieła Hauptmanna. Mówi, że to on notował teksty "Tkaczy", "Hanusi" i innych utworów.

Zastanówmy się nad prawdziwością tej wypowiedzi: przecież kiedy Hauptmann pisał swoje pierwsze utwory i "Tkaczy" "sekretarzowała" mu pierwsza żona - Marie Thieneman. Jej wkład w twórczość Hauptmanna był podobno tak wielki, że prawnuczka Hauptmanna z pierwszego małżeństwa uważa, że to właśnie żona zrobiła z niego pisarza i jej powinna przypaść Nagroda Nobla. Ale gdyby nawet Paul spisywał tekst "Tkaczy", to w 1945 roku powinien być stary, prawie tak samo jak Hauptmann.

Sprawa kolejna: za co Hauptmann wybudował swój dom, czyli Haus Wiesenstein? Oto w scenie rozmowy z sowieckim oficerem autor wkłada w usta Hauptmanna słowa, z których wynika, że wybudował go za pieniądze z nagrody Nobla... takiej... burżuazyjnej manipulowanej nagrody.

Słysząc te słowa padające ze sceny mieliśmy wrażenie, że zaraz odezwie się siedzący przed nami dyrektor Muzeum "Dom Gerharta Hauptmanna" pan Robert Szuber i tak, jak to robi w Jagniątkowie, poprawi, że budowę domu zakończono w 1901 a Nobla Hauptmann otrzymał dopiero w 1912.

Sztuka jest dobrze napisana. Widz - jak to było na prapremierze - żywo odbiera dialogi, bije brawo. No i bardzo dobrze! Tak powinno być.

I na zakończenie o samym przedstawieniu. - Mieliśmy szczęście, bo widzieliśmy fragment "Hauptmanna" w Jagniątkowie oraz prapremierę.

W Jagniątkowie Hauptmanna grał mistrz Igor Przegrodzki. Hauptmann w jego interpretacji jest dostojnym i ponad wszystkim. Wydaje się, że swoją osobowością przygniata pułkownika Sokołowa, którego i w Jagniątkowie i na prapremierze grał Tadeusz Wnuk. W obydwóch przedstawieniach pan Wnuk jako Sokołów jest w stu procentach "radziecki" i bardzo podobny do prawdziwego pułkownika Sokołowa ze zdjęcia, które można oglądać w Jagniątkowie.

Natomiast na prapremierze u "Norwida" Hauptmanna grał wrocławski aktor, pan Zygmunt Bielawski. W jego wydaniu Hauptmann to rozochocony radzieckim alkoholem staruszek, który bardziej przypomina pana Pepperkorna z drugiego tomu "Czarodziejskiej Góry" Tomasza Manna niż starca z 1945 roku w Haus Wiesenstein.

Sumując: sztukę ogląda się z przyjemnością. Reżyser po mistrzowsku zamyka czas, który opisuje autor sztuki wprowadzając w pierwszej i ostatniej scenie trumnę ze zwłokami Hauptmanna. Nie rozumiemy tylko, dlaczego reżyser kazał panu Zygmuntowi Bielawskiemu pić tyle herbatopodobnego napoju, a w wywiadzie poucza nas, żeby ze sztuki uczyć się historii regionu. Przecież nikt nie uczy się historii Danii oglądając przedstawienie "Hamleta".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji