Artykuły

Blaski i cienie cesarskiej menażerii

OBSESJA "erotyczna stanowi podłoże wszystkich niemal utworów Franka Wedekinda z tym, że w moralnej i intelektualnej atmosferze modernistycznej dekadencji twórczość ta wyróżnia się apoteozowaniem pierwotnej, zwierzęcej, zaborczej i zwycięskiej wobec mężczyzny kobiecości. Pisarstwo Wedekinda. cieszące się u mieszczańskiej publiczności opinią skandalicznego, trafiło kilkakrotnie przed oblicze sądu, co zresztą zapewniło autorowi większą popularność i miano odważnego pisarza. Demonizowanie życia erotycznego, perwersyjne skłonności bohaterów i pomysły zaczerpnięte u markiza de Sade dziś straciły niegdysiejszą atrakcyjność, a w niektórych typowo modernistycznych ujęciach mogą nawet śmieszyć.

Henryk Tomaszewski swoją nową premierę przygotował w oparciu o dzieło niemieckiego pisarza i aktora. Zachowując klimat pierwowzoru, podbudowany doświadczeniami Grand Guignolu, mógł był inscenizator uzyskać pełnią komicznego efektu, gdyby farsowo-satyryczna konwencja widowiska nie została wyraźnie złamana. W przedstawieniu wyczuwa się brak zdecydowania czy rzecz cała ma być żartem i czystą zabawą, czy też ma zawrzeć w sobie jakieś głębsze znaczenia. O ile 6 pierwszych obrazów ma wyraźnie farsowy charakter i stanowi całość względnie jednolitą, to obrazy VII i VIII wypadają z tej tonacji, bowiem tkwiące w nich treści potraktowane zostały z przesadną dosłownością czy nawet powagą. I tak szaleństwo Hidalli, gestapowski mundur jego Medium, które okazuje się być krwawym wampirem i ku-klux-klanowe kostiumy pomocników wielkiego hipnotyzera(w obrazie VII) mają sugerować niebezpieczeństwo odrodzenia faszyzmu; motocyklowi rycerze, gitarowi idole, ludzie-kwiaty i hipnotyczne obłędy współczesnego świata (w obrazie VIII) mają wyrażać cywilizacyjne fobie humanisty, wreszcie mało oryginalna scenka z robotem (w Apoteozach) aspiruje do rangi futurologicznego ostrzeżenia. Trzeba uczciwie przyznać, że realizatorzy zdawali sobie sprawę z tej zmiany tonacji, co zasygnalizowali pisząc w programie: "Obraz VII - nie budzący śmiechu". Ta świadomość nie usprawiedliwia jednak scenicznego zgrzytu, a nawet przeciwnie - dodatkowo obciąża scenarzystę, tym bardziej jeśli pamiętać, że rzecz cala została nazwana moralitetem. Warto przy tym dodać, że oba końcowe obrazy, o których mowa, a szczególnie VIII, są bezsprzecznie teatralnie najciekawsze. Cóż, kiedy rozbijają całość widowiska.

Niedoskonałości najnowszej premiery na tym niestety się nie kończą.

Następne są skutki, jakie wywołała chęć zbudowania, za wszelką cenę, na w końcu dość szczupłym materiale skeczowym, widowiska pełnospektaklowego. Owa chęć zemściła się na przedstawieniu dość okrutnie. Chcąc je rozbudować czasowo i przestrzennie, wprowadził Tomaszewski do każdego obrazu liczną grupę postaci towarzyszących, złożoną z Dam Dworu, Dworzan i asysty kolejnych partnerów cesarzowej. Ich działania mnożą zasadnicze wydarzenia rozgrywające się między czołowymi bohaterami, w wyniku czego widowisko traci tempo. Poza tym myślę, te powtarzanie i tak wystarczająco jasnych działań głównych bohaterów niewiele wnosi nowego. Tu warto dodać, że owe działania są z reguły bardzo precyzyjnie wyreżyserowane, te zaaranżowane sytuacje mają zgrabne wykończenie i celne pointy. Jest to zapewne godne pochwały, ale staje w tym ostrzejszym kontraście wobec owych wstawek baletowych, których wykonanie także dalekie jest od doskonałości. Prawdą jest, te baletowe etiudy pozwalają wypełnić ogromną przestrzeń sceniczną Teatru Polskiego, nie jestem jednak pewien, czy było to konieczne i czy historia cesarzowej Filissy nie nabrałaby ciekawszego teatralnego wyrazu, gdyby ją rozegrać właśnie na prawie pustej scenie.

Bardzo widocznym niedostatkiem przedstawienia jest, ogólnie rzecz biorąc, niski poziom wykonawczy. Dotyczy to nie tylko licznej grupy postaci towarzyszących, ale niestety - także pewnej ilości wykonawców ról wiodących. Bardzo dobrze przygotowana była i ruchowo i mimicznie Danuta Kisiel-Drzewińska. Aktorka zastosowała przekonywające środki wyrażenia dziecięcej zachłanności, wyuzdania, niefrasobliwej lekkomyślności, gniewu, radości, zdumienia i wszelkich innych cech charakteru i stanów psychicznych cesarzowej. Równie dobrze spisała się pewna część jej partnerów prezentując rzetelne i sprawne rzemiosło. Do tej grupy zaliczyłbym Krystynę Marynowską (Ochmistrzyni), Andrzeja Szczużewskiego (Mr. Adison), Ryszarda Stawa (Rappo Eugeniusz), Zdzisława Starczynowskiego (Hidalla), a przede wszystkim Jerzego Kozłowskiego (Max Piptfax). Reszta zespołu, z daleko zresztą idącymi indywidualnymi różnicami, wykazała niedoskonałość przygotowania lub ubóstwo środków warsztatowych.

Do charakteru przedstawienia dobrze przylegała oprawa muzyczna, doskonale skonstruowana, pełna parodystycznych efektów i farsowych grymasów, świadomie, jak sądzę, przerywana w swojej ilustracyjności. Niestety dzięki tym pozytywnym cechom i ona podkreśliła owo załamanie stylistyki, o którym mowa powyżej.

Choć przedstawienie było nieudane, jeden tkwiący w nim akcent wydał mi się zdecydowanie optymistyczny, a mianowicie częściowa rezygnacja z barokowego bogactwa baletowego kształtu kilku ostatnich premier na rzecz nawrotu do rzeczywistej pantomimy. Jeśli wróży to renesans tej formuły w Teatrze Pantomimy, to warto skwapliwie przyklasnąć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji