Artykuły

Inny Fredro

Nie ma chyba w kronikach teatrów województwa bydgoskiego roku lub sezonu, w którym nie pojawiłaby się któraś z trzydziestu dziewięciu sztuk Aleksandra hr. Fredry. Zdarzają się nawet lata, w których mamy okazję oglądać komedie tego pisarza na wszystkich miejscowych scenach.

Szkoda tylko, że wybór prezentowanych nam sztuk Fredry jest stanowczo zbyt wąski. Nigdy nie wystawiano u nas szeregu cennych jego komedii, zwłaszcza z późniejszego okresu twórczości, jak "Wychowanki" czy "Rewolweru". Po wyłączeniu kilku utworów słabszych lub przeznaczonych dla opery czy operetki, warto by się pokusić o sukcesywne zaznajamianie naszej publiczności, zwłaszcza młodzieży, z całym komediowym dorobkiem tego znakomitego pisarza.

Dlatego uważam za zasługę teatru toruńskiego, że przypomniał nam nader popularną również i obecnie, a nie graną tutaj komedię Fredry pt. "Ożenić się nie mogę". Wśród dwudziestu wieloaktowych sztuk wielkiego komediopisarza jest to jednak jeden z najkrótszych utworów i nawet jednoaktówka "Dwie blizny" przewyższa ją znacznie rozmiarami. Szkoda więc, że sztuki tej nie pokazano nam w towarzystwie którejś z rzadko grywanych u nas mniejszych komedii Fredry.

Reżyserująca toruński spektakl Maria d'Alphonse wybrała inną drogę prowadzącą do zapełnienia wieczoru: rozszerzyła sztucznie komedię Fredry przez dodanie jej współcześnie napisanych piosenek. Pisarz, który był nie byle jakim mistrzem wiersza, kiedy jednak, podobnie jak w sztuce "Ożenić się nie mogę", stosował formę prozaiczną - urozmaicał ją nieraz, np. w "Nowym Don Kiszocie", własnymi tekstami piosenek, niekiedy zaś kazał bohaterom śpiewać jakąś specjalnie przez siebie dobraną pieśń staropolską. Piosenki Ewy Ekwińskiej, chociaż napisane starannie i nawiązujące do języka fredrowskich komedii, nie mają jednak tego wdzięku i tej lekkości, ani nie dorównują nastrojowi staropolskich pieśni. Poza tym zaś aktorzy toruńscy nie są przeważnie zbyt biegli w śpiewie.

Wynika stąd podwójna nawet szkoda dla spektaklu, który przy całej oryginalności założeń inscenizacyjnych i przy zachowaniu realistycznego fredrowskiego humoru, posiada lekkość i zwiewność komedii Musseta. Przedstawienie jest miejscami zbyt statyczne, a nie jest też w pełni komedią muzyczną.

Krytycy Fredry - i romantycy, i późniejsi pozytywiści - zarzucali wielu jego sztukom zbytnią farsowość, ukazywanie raczej karykaturalnych charakterów ludzkich i rysów obyczajowych. Zarzuty te nie ominęły również tej komedii po jej ukazaniu się na scenie lwowskiej w 1877 r. oraz w druku w 1880 r. Tymczasem mimo pewnych artystycznych słabości, które spowodowały, że "Komitet Przyjaciół", opiekujący się po śmierci pisarza jego dorobkiem literackim, uznał tę komedię za raczej "średnią" i przeznaczył ją do późniejszego wystawienia, sztuka ta w całokształcie twórczości Fredry zajmuje miejsce dosyć poczesne, rozszerza bowiem w sposób oryginalny horyzonty jego realistycznego widzenia świata. To chyba też spowodowało, że sztuka była grana wcześniej i częściej, niż się spodziewano i do dnia dzisiejszego cieszy się popularnością.

Komedia ta wyzwoliła jeszcze raz w całym natężeniu charakterystyczny rys talentu Fredry określany przez znakomitego krytyka i historyka literatury, Kazimierza Wykę, jako "myślenie intrygą", ponadto zaś odwraca diametralnie sytuację wielu wcześniejszych utworów komediopisarza, choćby "Pana Geldhaba", gdzie zubożały arystokrata goni za mieszczańskim posagiem i gdzie wielkopańskie ciągoty Geldhaba oraz jego córki zostają ośmieszone wskutek wycofania się utytułowanego konkurenta, uratowanego od mezaliansu przez niespodziewany spadek.

Tutaj także mamy środowisko mieszczańskie, ale role się już odwróciły; nawet zubożałe szlachcianki ubiegają się o małżeństwo z bogatym kupcem, i w "Ożenić się nie mogę" takie właśnie stadło małżeńskie, co prawda jeszcze niezbyt dobrane, mamy właśnie okazję oglądać. Ale związek ten nie jest już ani czymś nadzwyczajnym ani wyjątkowym. Farsowe zaś - jakby się mogło wydawać - chwyty Fredry w istocie skrywają wcale poważne problemy i znajdują oparcie w realistycznym humorze obyczajowym.

Żywiołowo toczący się nurt intrygi, obfitujący w niespodziewane sytuacje i powikłania, nie wynika tutaj z jakiegoś dziwactwa charakterów ludzkich. Pochodząca z szlacheckiej rodziny Hermenegilda Gdańska, która - jak się i teraz często w świecie zdarza - wyszła za starego i bogatego kupca, ma "wrodzony" wstręt do wdowców, a zwłaszcza do ich dzieci. W "Ożenić się nie mogę" wynikają z tego wszystkie powikłania i nieporozumienia, spowodowane zatajeniem przez Gdańskiego jego pierwszego małżeństwa i istnienia dorosłej córki. Ale ze strony pani Hermenegildy nie jest to wcale jakieś śmieszne wynaturzenie, potomstwo z pierwszego małżeństwa uszczupla przecież o połowę jej prawa do ewentualnego spadku po starym mężu.

Oczywiście, te wciąż aktualne w środowiskach kapitalistycznych - zmartwienia żon czyhających na mężowski majątek, dla nas są tylko historią i dlatego Maria d'Alphonse, by uniknąć w sztuce elementów farsowych, kazała aktorom jak najsłuszniej traktować wszystkie te efektowne sytuacje komediowe z pewnym przymrużeniem oka. Takie lekkie, pełne wdzięku podejście do tematu - pewnego rodzaju zabawa w teatr - ukazywało jednak drzemiące pod maską kapitalnego humoru prozaiczne cechy rzeczywistości.

Tak więc błąd z wprowadzeniem do tekstu piosenek został w pełni naprawiony współczesną, parabolicznie niemal - jak w sztukach Brechta - pomyślaną inscenizacją. Przedstawienie jest nawet bardzo stylowe, do czego przyczyniają się lekkie, ale nawiązujące do realizmu mieszczańskiego dekoracje Mirosława Czarnego i nawet niezupełnie wykorzystane elementy muzyczne Grzegorza Kardasia.

Artyści - poza wszechstronnym Czesławem Jagielskim, jakby stworzonym do ról fredrowskich, niezbyt pewnie czuli się w partiach śpiewanych, natomiast doskonale bawili się w teatr. Elżbieta Marzinek - żywiołowa Hermenegilda Gdańska, Teresa Wierzbowska, z wdziękiem grająca rolę Julii, córki Gdańskiego z pierwszego małżeństwa, Kazimierz Kurek - nieco słabszy, ale zawsze komiczny, pechowy konkurent do ręki wdów i panien - Florian Florek, Witold Tokarski w roli szczęśliwszego w tych sprawach Mildera i wreszcie Wojciech Szostak jako nieumyślnie złośliwy służący Maciej - zbiorowo przyczynili się do powodzenia tego spektaklu u publiczności toruńskiej i jeszcze większej jego popularności w miastach i miasteczkach naszego województwa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji