Artykuły

Kontynuować sukces

- Wydaje mi się, że to był sezon bardzo wyjątkowy z uwagi na 11 premier, znakomitych realizatorów, ustabilizowaną współpracę z najważniejszymi teatrami Europy oraz gwiazdy - mówi Waldemar Dąbrowski, dyrektor naczelny Teatru Wielkiego - Opery Narodowej.

Nowy dyrektor muzyczny wybitni polscy śpiewacy, dziewięć premier, pierwszy w historii gościnny występ Teatru Maryjskiego w Warszawie - Waldemar Dąbrowski, dyrektor naczelny Teatru Wielkiego - Opery Narodowej, opowiada o tym, co czeka nas w nowym sezonie. A dziś w operze ostatni pokaz "Króla Rogera" Karola Szymanowskiego w reżyserii Davida Pountneya. Przeniesiona z festiwalu w Bregencji inscenizacja uświetniła otwarcie polskiej prezydencji w Unii Europejskiej.

Rozmowa z Waldemarem Dąbrowskim [na zdjęciu]:

Anna S. Dębowska: Od września nowym dyrektorem muzycznym Opery Narodowej będzie Włoch Carlo Montanaro, który zastąpi Tadeusza Kozłowskiego. Zdecydował o tym sukces "Turandot"?

Waldemar Dąbrowski: Montanaro podbił serca naszych muzyków. Premierę "Turandot" przygotował znakomicie. Był to sukces nie tylko w naszym odczuciu, ale także publiczności i krytyków. Wydaje mi się, że włoski koloryt, który on wprowadzi, ten rodzaj temperamentu, bardzo się przyda orkiestrze Opery Narodowej. Brał pan pod uwagę Łukasza Borowicza?

- Miał już wcześniej propozycję objęcia tego stanowiska, ale odmówił. Chcemy nadal z nim współpracować, zwłaszcza po udanym "Święcie wiosny" pod jego dyrekcją. Wracając do Montanaro - potrzebna jest pewna wizja artystyczna, którą on posiada. Carlo uwiódł mnie tym, że widzi pracę z zespołem z dwóch perspektyw - od pulpitu muzyka orkiestrowego i dyrygenta. Ma za sobą dziewięć lat kariery jako skrzypek w bardzo dobrej florenckiej orkiestrze. Odkrył go Zubin Mehta, który stał się jego mentorem, i polecił go do Hochschule fur Musik w Wiedniu, do klasy dyrygentury. Nad jednym gestem potrafił pracować tydzień ze swoim japońskim profesorem Yugi Yuasą, u którego studiował przez trzy lata.

Na jak długo podpisano z nim kontrakt dyrektorski?

- Nie został jeszcze podpisany, ale jesteśmy umówieni na trzy lata.

Co z Tadeuszem Kozłowskim, który stał się bohaterem przykrego incydentu podczas majowego przedstawienia "Turandot"?

- Muszę przyznać się do współodpowiedzialności za to, co się stało. Nie wiedziałem, że Tadeusz Kozłowski nie będzie mógł obserwować prób, które w kwietniu prowadził Montanaro. Dyrygował wtedy "Toscą" w Poznaniu. Jest zbyt dobrym dyrygentem, żeby nie wiedzieć, że nie da rady po jednej próbie poprowadzić tak skomplikowanego przedstawienia, jakim jest "Turandot". Wpadł w straszliwy stres, dlatego podjąłem decyzję zdjęcia go w trakcie przedstawienia. Obawiałem się, że nie doprowadzi go do końca.

Powinien być przygotowany, ponieważ był przewidziany do dyrygowania operą "Turandot" w maju, zamiennie z Montanaro.

- To jest wspaniały człowiek i dyrygent. Popełnił błąd, bo podjął się dyrygowania przedstawieniem, nie będąc w formie.

Jak pan ocenia miniony sezon?

- Wydaje mi się, że to był sezon bardzo wyjątkowy z uwagi na 11 premier, znakomitych realizatorów, ustabilizowaną współpracę z najważniejszymi teatrami Europy oraz gwiazdy.

Były dwie wielkie śpiewaczki - Renee Fleming i Edrta Gruberova. Czy szykują się podobne recitale?

- Tak, ale niekoniecznie zagraniczne. W przyszłym sezonie mamy Aleksandrę Kurzak w "Łucji z Lammermooru", po jej sensacyjnym debiucie w tej roli w Seattle i po ukazaniu się jej debiutanckiej płyty "Gioia!". To przecież pierwsza w historii polska wokalistka, która podpisała kontrakt z Deccą, i to na cztery płyty. W "Don Giovannim" wystąpi ponownie Mariusz Kwiecień, gwiazda Metropolitan Opera. Szykuje się też recital Ewy Podleś. Unika pan pokazywania tzw. przebojów operowych.

- Nie jest tak całkiem, bo sezon 2012/13 rozpoczniemy premierą "Manon Lescaut" Pucciniego w reżyserii Mariusza Trelińskiego. Nie unikamy, lecz chcemy przybliżyć publiczności warszawskiej dzieła, których nie było na scenie Teatru Wielkiego. Absolutnie nie oddalam się w swoich myślach i emocjach od tego, co jest trzonem sztuki operowej, czyli XIX- i XX-wiecznej opery włoskiej. Była już zresztą "Traviata" i była "Turandot" w ciągu ostatnich dwóch lat. Jest też Wagner, Strawiński i Prokofiew. I bardzo dobrze.

- Wagner powraca po dłuższym czasie nieobecności na scenie warszawskiej opery. W roku 1988 i 1989 mieliśmy tu "Ring" pod dyrekcją Roberta Satanowskiego i w inscenizacji Augusta Everdinga. Parę lat temu Placido Domingo śpiewał w "Walkirii", ale był to koncert. Wspólnie z Mariuszem Trelińskim pod-jęliśmy decyzję, że pokażemy "Latającego Holendra". Wierzę, że ten rodzaj talentu, który jest cechą duetu Treliński - Kudlićka, zaowocuje kolejnym pięknym przedstawieniem. Teatr Maryjski przedstawi "Wojnę i pokój", monumentalne dzieło Siergieja Prokofiewa. Kilkuset wykonawców pojawi się na scenie Opery Narodowej.

- Dokładnie 450. Będą to dwa spektakle w reżyserii Andrieja Konczałowskiego. Rosjanie pokazywali je z sukcesem w Nowym Jorku - w Metropolitan Opera odbyło się 17 przedstawień, potem także w Londynie, Paryżu, Tokio. Pierwszy raz w historii Teatr Maryjski wystąpi w Warszawie, a wraz z nim plejada gwiazd z Walerijem Giergijewem na czele. Będzie to polska premiera tej operowej epopei. Chcielibyśmy w przyszłości pokazać "Miłość do trzech pomarańczy".

Czy po "Pasażerce" szykuje się kolejny Weinberg?

- Czuję się zobowiązany wobec Mieczysława Weinberga, który był w większym stopniu polskim niż rosyjskim kompozytorem. Jestem po rozmowach z Davidem Pountneyem, który pokazał u nas "Pasażerkę", żeby w ramach naszego programu Akademia Operowa zrealizował z młodymi polskimi śpiewakami "Portret".

Zaciekawiła mnie zapowiedź, że Natalia Korczakowska wyreżyseruje "Halkę" Moniuszki. To ciekawa propozycja, by tę operę narodową powierzyć młodej wciąż jeszcze reżyserce. Przy tym takiej, która dopiero miała swój debiut w operze, nawiasem mówiąc - udany.

- "Halka" to polska "Madame Butterfly", osadzona głęboko w naszej tradycji wykonawczej. Odegrała swoją historyczną rolę polegającą na przywracaniu Polakom poczucia wspólnoty. Chodziło nam o to, by zrobić rzecz o charakterze uniwersalnym i tym samym sformułować pewną propozycję dla teatrów świata. Marc Minkowski dyryguje, a Natalia patrzy na to z perspektywy młodego pokolenia. Ujęła mnie przywiązaniem do świata minionych wartości, którymi jednak nie czuje się zniewolona.

Trudno w tej operze uciec od pewnej rodzajowości, tak bardzo osadzona jest w folklorze.

- Zgoda, ale Mariusz Treliński w swojej pamiętnej realizacji "Butterfly" pokazał, że można uwolnić się od konwencji i pokazać coś, co ma głębszy sens. Zaproponowaliśmy też Amerykaninowi Davidowi Aldenowi zrobienie w przyszłości "Strasznego dworu". Myślę, że udało nam się osiągnąć znacznie więcej, niż chcieliśmy dwa lata temu, czyli obniżyć poziom nieufności w stosunku do sztuki operowej. Napłynęli nowi widzowie, dawno nie było tylu premier z tak wybitnymi reżyserami w ciągu dwóch sezonów. Nie chodzi o to, by popadać w dumę. Chcemy to kontynuować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji