Artykuły

Martwy teatr w Zoppotach

"Willkommen w Zoppotach" w reż. Adama Orzechowskiego na Scenie Kameralnej Teatru Wybrzeże w Sopocie. Pisze Mirosław Baran w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Dlaczego sztuka Adolfa Nowaczyńskiego "Było to nad Bałtykiem" została zapomniana na sto lat? Zrealizowany na jej podstawie spektakl Teatru Wybrzeże "Willkommen w Zoppotach" odpowiada na to pytanie - to żenująco słaby tekst. A reżyseria Adama Orzechowskiego mu nie pomaga.

Sopot początku XX wieku - czas Polski pod zaborami. Do modnego kurortu zjeżdżają się goście z całego kraju: Warszawy, Poznania, czy Grodna. Wśród nich często pojawia się pruski książę Otto XXIX (debiutujący w Wybrzeżu Piotr Biedroń), nienawidzący wszystkiego, co germańskie. Radca Habdank-Rakuzki (Mirosław Krawczyk) wpada na makiaweliczny plan: zainteresowanie księcia wdziękami Lali Karpińskiej (Katarzyna Kaźmierczak) pomoże w... wyzwoleniu z zaborów.

"Było to nad Bałtykiem" - bo pod tym tytułem Nowaczyński opublikował sztukę - powstało w 1914 roku, po raz pierwszy wystawiono ten tekst w 1916 roku. Później na 95 lat pozostał zapomniany. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: bo to żenująco słabe dzieło. Bohaterowie naszkicowani są tu powierzchownie, a akcja dotyczy tematów, które mogły poruszać autora i jemu współczesnych, lecz dziś nikogo nie obchodzą. Na dodatek sztuka jest "płaska" dramaturgicznie - bez rytmu, zaskakujących zwrotów akcji czy kulminacji - i porażająco przegadana.

Dzieło Nowaczyńskiego jest już dziś martwe, jednak można było pokusić się o tak częsty współcześnie zabieg "przepisania" tekstu. "Było to nad Bałtykiem" - po skrótach i inteligentnych dopiskach - mogłoby stać się ciekawą satyrą na sopocki "lans", tragikomicznym obrazem współczesnych Polaków.

Scenografia Magdaleny Gajewskiej to zbudowany na scenie fragment molo, z kawiarnianymi krzesłami i stolikami. Tło tej konstrukcji stanowią powiększone fotografie z epoki, z Domem Zdrojowym, sopocką plażą i wodami Zatoki Gdańskiej. A specyficznym ozdobnikiem są tekturowe łabędzie i mewy powtykane wszędzie, gdzie to możliwe.

Przedstawieniu nie pomaga także reżyseria Adama Orzechowskiego, tak jak scenografia - zachowawcza i konwencjonalna do bólu. Jego inscenizacja ciąży w stronę typowej farsy, jednak największą pracę reżyser wykonał, planując setki niepotrzebnych wejść i zejść ze sceny, wyliczonych co do ułamka sekundy. A nieliczne wyśmienite i interesujące rozwiązania sceniczne (jak skok z molo do "morza") tracą moc przez wielokrotne ogrywanie.

Aktorzy grają "grubą kreską", recytując dziesiątki stron nudnego tekstu, nieznośnie podkreślając co zabawniejsze kwestie, zwracając się bezpośrednio do publiczności. W kilkunastoosobowej obsadzie najlepiej wypada duet Ewa Jendrzejewska i Robert Ninkiewicz. W ich grze widać skupienie i świetną interakcję z partnerem.

"Willkommen w Zoppotach" przypomina raczej propozycję prowincjonalnego teatru dla niewymagającej publiczności, a nie produkcję najważniejszej sceny Polski Północnej. Nie ma tu ani inspirującej intelektualnie opowieści, ani porywającej satyry. Premiera spektaklu odbyła się w ramach Festiwalu Wybrzeże Sztuki i polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Tym bardziej wstyd zaproponować martwy tekst i reżyserię obrażającą wrażliwość widzów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji